A+ A A-

The Broadsword And The Beast

Oceń ten artykuł
(168 głosów)
(1982, album studyjny)
1. Beastie (3:58)
2. Clasp (4:18)
3. Fallen On Hard Times (3:13)
4. Flying Colours (4:40)
5. Slow Marching Band (3:40)
6. Broadsword (5:03)
7. Pussy Willow (3:56)
8. Watching Me Watching You (3:41)
9. Seal Driver (5:10)
10. Cheerio (1:10)

Czas całkowity: 38:49

dodatkowo na reedycji remasterowanej z 2005 roku:
11. Jack Frost And The Hooded Crow 3:21?
12. Jack-A-Lynn 4:40?
13. Mayhem, Maybe 3:05?
14. Too Many Too 3:27?
15. Overhang 4:27?
16. Rhythm In Gold 3:07?
17. I'm Your Gun 3:18?
18. Down At The End Of Your Road 3:32?
- Ian Anderson ( flute, acoustic guitar, vocals )
- Martin Barre ( electric guitar, acoustic guitar )
- Gerry Conway ( drums, percussion )
- Dave Pegg ( bass, mandolins, vocals )
- Peter-John Vettese ( piano, synthesizer (1,13,16) )
Więcej w tej kategorii: « This Was Under Wraps »

1 komentarz

  • Michał Jurek

    'Broadsword and the Beast' jest jak wytchnienie po dość nietypowym dla Jethro Tull eksperymencie, jakim była płyta 'A'. Ian Anderson powrócił do bardziej folkowych klimatów, które słuchacze zwykli kojarzyć z muzyką Tull. Doszło przy tym do kilku przetasowań w składzie: za zestawem perkusyjnym siadł Gerry Conway (znany m. in. ze współpracy z Catem Stevensem i Chrisem de Burghiem, przewijający się także przez Fairport Convention), a za Eddiego Jobsona, który odszedł po nagraniu 'A', do zespołu włączono pianistę Petera-Johna Vettesego. W rezultacie powstała całkiem zgrabna płyta, choć silnie naznaczona piętnem lat osiemdziesiątych i wszechobecnym syntezatorowym brzmieniem, niekiedy dość plastikowym. Ale cóż zrobić, skoro pan Anderson był podówczas zafascynowany rozwojem muzycznej technologii i wyposażył studio w całą masę rozmaitego klawiszowego sprzętu.

    Na albumie pan Anderson luźno wykorzystał pewne wątki z 'Władcy Pierścieni' J.R.R. Tolkiena; motyw bestii, zbrojnych wypraw i bitew przewija się przez parę nagrań. Całość nie jest jednak koncept albumem, mimo że na to wskazywałaby oprawa graficzna albumu w postaci rozszalałego oceanu, na tle którego stoi stwór o twarzy Iana Andersona, dzierżący miecz. Muszę przyznać, że grafik puścił tu wodze fantazji, bo alter ego pana Iana ma i skrzydła (co to, jakiś motyl?), wijący się ogon (diabeł, czy co?), a twarz z kolei jakby elfopodobną, ale za to z bujnym zarostem. Kicz w czystej postaci.

    Ale muzyka już kiczowata nie jest. Wręcz przeciwnie, zespół bardzo udanie nawiązał do brzmień znanych z klasycznych płyt Jethro Tull, a w szczególności do tzw. folkowej trylogii z lat 1977-1979. I mimo że początek lat osiemdziesiątych to nie był dobry czas dla takiej muzyki, 'Broadsword and the Beast' całkiem nieźle poradził sobie w Europie, choć w USA przepadł.

    Warto jednak i dziś włączyć ten album i nadstawić ucha. Wprawdzie niekiedy syntezatory są zbyt dominujące - a umówmy się, ich brzmienie z lat osiemdziesiątych dziś wypada już nieco archaicznie - zaś sesja rytmiczna gra miękko, zupełnie nie narzucając się słuchaczowi, to jednak płyta wciąż się broni. Znajdziemy na niej wiele świetnych melodii, skomponowanych przez pana Andersona i Vettesego. Żal tylko, że czasem starano się je na siłę udziwniać vocoderami (vide: 'The Clasp', 'Flying Colours'), a wielogłosowe chórki brzmią niekiedy dość piskliwie (vide: 'Pussy Willow'), zupełnie jak u Alana Parsonsa. Nie można jednak przeoczyć, że pan Barre, oprócz naprawdę ostrych riffów ('Beastie') zagrał kilka znakomitych solówek gitarowych, jakich szczędził na poprzednich płytach: wystarczy posłuchać chociażby 'Broadsword' czy 'Seal Driver'. Na płycie mamy również urocze partie fletu, gitara akustyczna także się pojawia ('Slow Marching Band', 'Fallen On Hard Times'  przy okazji tego nagrania warto zagłębić się w dowcipny tekst, w którym pan Ian dość szyderczo podsumowuje działania polityków). Bardzo dobrze wypadają też te momenty, w których pan Vettese zasiada za fortepianem, racząc słuchaczy urokliwymi melodiami ('Flying Colours').

    Do moich ulubionych nagrań z tej płyty należą tytułowy 'Beastie', głównie ze względu na skandowane partie ('Beastie!', 'Look out!'), liryczny i nastrojowy 'Slow Marching Band' z melodyjnym refrenem ('Walk on slowly, don't look behind you, don't say goodbye, love. I won't remind you'), podniosły 'Broadsword', dobrze oddający klimat przygotowań do odparcia jakiejś łupieżczej eskapady Wikingów (choć Wikingowie ci z syntezatorami pod pachą maszerują :-)). Lubię też pulsujący, nerwowy 'Watching Me Watching You', w którym pan Ian dowodzi swoich profetycznych zdolności, przewidując erę big brothera.

    Osobny akapit wypada też poświęcić ostatniemu 'Cheerio'. W Polsce to nagranie jest już kultowe, z oczywistych względów. Ciekawe jednak, że ten muzyczny okruch, opatrzony kilkoma linijkami tekstu, urzekł fanów Tull na całym świecie. Dziwił się temu sam pan Anderson, nie podejrzewając, że coś, co skomponował w zasadzie od niechcenia, będzie najbardziej pamiętanym nagraniem z 'Broadsword and the Beast':
    'Along the coast road, by the headland
    the early lights of winter glow
    I'll pour a cup to you my darling
    Raise it up - say Cheerio'
    I już.

    Warto też zwrócić uwagę na nagrania dodatkowe, których na płycie znajdziemy bez liku. I rzecz ciekawa: niektóre z tych nagrań są lepsze niż te, zawarte oryginalnie na płycie. Mieli pan Anderson i spółka wenę, nie ma co, skoro nagrali takie piosenki-perełki jak na przykład folkującą 'Jack Frost and the Hooded Crow', wcale nie tak znowu odległą od 'Jack-in-the Green' z 'Songs From the Wood'. Bardzo uroczo wypada nostalgicznie rozpoczynający się 'Jack A Lynn', w którym pod koniec pan Barre grzeje na gitarze aż miło. Świetne jest akustyczne nagranie 'Mayhem, Maybe', z genialnymi solówkami gitary i fletu. Podobać się może też nieco cięższe 'Overhang', czy rytmiczne 'Rhythm in Gold' ze zgrabną i wyeksponowaną grą basu. Noga sama tupie.
    'Broadsword and the Beast' stanowi pewną cezurę w historii Jethro Tull. Na późniejszych albumach muzyka Jethro Tull ewoluowała już w inne strony. A poza tym, po trasie promującej 'Broadsword...' pan Anderson dał sobie spokój z wystawnymi inscenizacjami, uznając, że bieganie z mieczem w dłoniach po scenie i przecinanie lin okrętowych (był też na scenie piracki okręt) to jednak pewna przesada. Niemniej, sam album po latach wciąż jest wart słuchania, bez oporów można mu dać:
    4/5

    Michał Jurek środa, 29, grudzień 2010 14:27 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Folk Progresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.