A+ A A-

The Double-Cross

Oceń ten artykuł
(0 głosów)
(2006, album studyjny)
1. Captain Kid (4:24)
2. Slippery Slide (3:04)
3. Hangman (4:47)
4. Black Eddy (5:28)
5. Whoever You Are (4:10)
6. Vision Quest (5:40)
7. Per Spelmann (3:49)
8. Cabar Feidh (3:12)
9. Eppy Moray (5:34)
10. Wizard's Walk (12:44)

   Czas całkowity: 52:53

Bonus - video "Making of "The Double Cross"
Lief Sorbye: lead vocals, mandolins, octave mandolas, harmonica, flute, bodhran, tambourine
Adolfo Lazo: drums
Michael Mullen: fiddle, viola, harmony vocals
Ronan Carroll: guitars, harmony vocals
Ariane Cap: bass, harmony vocals

Guests:
Robert Berry: keyboards Wicked Tinkers
Aaron Shaw: bagpipes
Warren Casey: tapan
Keith Jones: snare drum, djembe
Jay Atwood: didgeridoo
Więcej w tej kategorii: « Serrated Edge Bootleg-1991 »

1 komentarz

  • Paweł Tryba

    Na pewno każdy z Was ma sentyment do jakiejś kapeli, na której płyty czeka z wypiekami, choć dokładnie wie co dostanie. Czy od takiego Motorhead albo AC/DC oczekujemy ewolucji? Uchowaj Boże! Tak samo ma się rzecz z amerykańskim Tempest. Nie znam ich dyskografii na wylot, ale wszystkie płyty, które słyszałem, powielają tę samą formułę - i bardzo dobrze!

    Muzyka Tempest jak żadna inna zasługuje na miano celtyckiego rocka - to świetnie sporządzony amalgamat folku Starego Kontynentu (przede wszystkim irlandzkiego, ale też szkockiego i skandynawskiego) i brzmień, jakich nie powstydziliby się naprawdę sprawni hard rockowcy. Nie ma tu żadnych dysonansów - skrzypce, bodhran i dudy bardzo naturalnie współbrzmią z mocnymi riffami. Żeby było jasne - Tempest nie ma nic wspólnego z hordami pierwotnych ludzi, którzy ostatnio opuścili leśne siedliska by grać folk metal. To nie ta liga. Tempest to raczej minstrele. Ale nie w galerii. W tawernie. Okładka 'The Double-Cross' zaszczepia mi w głowie taką właśnie wizję powstania kapeli. Gdzieś w tawernie na końcu świata spotkało się kilku grajków z najrozmaitszych krajów i zmontowali razem świetny skład. Tempest jest bowiem ekipą międzynarodową, która w USA tylko stacjonuje. Szef całego przedsięwzięcia, wokalista i gitarzysta (etnicznych instrumentów nie liczę) Lief Sorbye pochodzi z Norwegii, perkusista Adolfo Lazo (jedyny oprócz Sorbye muzyk, który ostał się z oryginalnego składu sprzed dwudziestu lat) - z Kuby. Szkoda, że występująca na 'Double-Cross' urocza basistka Ariane Cap (Austriaczka dla odmiany) już w zespole nie występuje. Sami więc widzicie - Tempest gra muzykę ponad podziałami!

    Modus operandi zespołu jest dość prosty - piosenka, instrumental, piosenka, znowu instrumental itd. Jeśli ktoś nie jest znawcą tematu - nijak nie połapie się które melodie są starodawne, a które wyszły spod ręki Sorbye. Wszystkie piosenki łączy wielka chwytliwość. Utwory instrumentalne to z kolei najczęściej medley kilku tradycyjnych melodii z całej Europy, choć nie tylko. W najdłuższym, najbardziej szalonym 'Wizard's Walk' skrzypek Michael Mullen wtrącił fragment jednego z koncertów skrzypcowych Bacha. Zespół pozwala sobie na nienachalne ingerencje w materiał źródłowy, np. w 'Cabar Feidh', gdzie w tle szkockiej, granej przez duet dudziarzy pieśni, pojawia się didgeridoo. Aborygeni w średniowiecznej Szkocji? Raczej wątpliwe!
    A mimo takiej mnogości wpływów wszystko na 'Double-Cross' brzmi spójnie. Czy to szanta o stosownym tytule 'Captain Kidd', szkocka ballada 'Eppy Morray' czy najbardziej wygładzone w całym zestawie 'Whoever You Are' (ten flirt z popem wybacza się zespołowi, kiedy tylko wchodzi fantastyczne solo harmonijki ustnej).
    A całość zagrana jest z luzem, polotem i wielką energią. Taką radosną, optymistyczną energią, jaką może dać tylko folk - muzyka, która wyrosła w łączności z naturą, z pierwotnymi rytmami ludzkiego życia.

    Lief Sorbye jest wymarzonym do tej konwencji wokalistą. Dostał do zaśpiewania konkretne historie - więc opowiada głosem. Ale też nie popada w przesadną emfazę, co dobrze służy płynności utworu. Jego interpretacje są tyleż emocjonalne, co szlachetnie oszczędne. No i nie można się nie uśmiechnąć słuchając tekstów - o piracie z Bostonu, o skazańcu w ostatniej chwili uratowanym od egzekucji przez kochankę czy chłopcu z magiczną fujarką (choć akurat ten utwór Sorbye śpiewa po norwesku, treści można się dowiedzieć tylko z książeczki). Wszystko to jednak blednie przy 'Eppy Morray' - opowieści o hożej dziewoi porwanej w celach matrymonialnych przez niejakiego Willy'ego i jego dwudziestu czterech kolegów, która tak opierała się podczas nocy poślubnej, że małżonek odesłał ją do domu. Feministkom proponuję śpiewanie 'Eppy...' na manifach!

    Miłym dodatkiem jest dołączone do płyty video z pracy nad płytą. Lief opowiada o genezie tekstów, tłumaczy jak zbiera utwory, komplementuje producenta - w sumie normalka. Ale nie są już normalką koncertowe przebitki, w których zespół prezentuje się naprawdę energetycznie. Szczególnie cieszą oko pląsy Michaela Mullena, któremu w grze na skrzypcach nie przeszkadza szerokie rondo kapelusza.

    Daję piątkę! Wiem, że do pewnego stopnia to muzyka użytkowa, ale chce mi się jej używać bardzo często.

    Paweł Tryba niedziela, 21, marzec 2010 23:42 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Folk Progresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.