Po wydaniu fantastycznego Collage, jakże innego od debiutu, w grupie zapadła decyzja o wyborze kierunku w którym będą się realizować. Miał to być rock symfoniczny - rodzący się styl który najbardziej im odpowiadał. Kolejna płyta siłą rzeczy miała być kontynuacją i rozwinięciem Collage. Rozpoczęły się próby... Dość szybko skomponowali materiał, dopieścili szczegóły i zameldowali się w studiu. Nagrania trwały dwa miesiące, potem krótkie miksy i produkcja. I w ten sposób w maju 1972 roku obok takich dzieł jak Storia Di Un Minuto PFM i Darwin Banco w sklepach pojawiła się Uomo di pezza Le Orme wzbudzając natychmiast zachwyt zarówno krytyki jak i publiczności. Płyta odbiła się głośnym echem na zachodzie, w Ameryce Łacińskiej i w Japonii gdzie została 'płytą roku'. W Polsce absolutna cisza trwała aż do lat 90.
Muzycznie Uomo di pezza to opowieść o różnych formach samotności i alienacji szarego człowieka. Piękna instrumentalnie i wartościowa tekstowo. Podstawa to nieco emersonowskie klawisze, świetna sekcja, doskonała gitara i bardzo dobry delikatny wokal. I wielkie kompozycje - wielowarstwowe, mocno skomplikowane, ale jednocześnie delikatne i bardzo melodyjne. To jedna z najlepszych i najwartościowszych płyt w historii gatunku, absolutny klasyk i kanon. Echa tego arcydzieła usłyszymy w dziesiątkach progresywnych płyt z tamtego okresu i w setkach z tzw. neoprogresu... Dla fanów włoszczyzny i niemal dziewiczego symfonika - jazda obowiązkowa, dla kolekcjonerów - mus, a dla wszystkich pochłaniaczy piękna nieco zakręconych dźwięków - duża frajda.