Mówi się, że Arbeit macht frei grupy Area to absolutny kanon włoskiego proga.
Długo się zastanawiałem w jakiej relacji do sceny włoskiej umieścić ten album, czy szerzej - zespół. I po długim, nieraz pełnym nerwów rozważaniu doszedłem do wniosku, że ludzie, którzy kilka dekad temu ów kanon Italii sformułowali jednak wiedzieli co robią. Area, chociaż miłośnicy Banco i Premiaty na sam dźwięk jej nazwy bledną i czerwienią się na przemian, choć fani Osanny i Balletto nerwowo kręcą głowami na myśl o niej, - ba! - nawet jazzrockowcy od Arti E Mestieri i Perigeo nie bardzo chcieliby się do niej przyznać, ale jednak - Area to jak najbardziej jest przedstawiciel włoskiego proga! I to absolutnie pełnoprawny, a do tego jeden z najlepszych. A że inny od... no właśnie: inny od czego?
Każdemu, kto chociaż z grubsza we włoskiej scenie się orientuje jasne jest, że nie była ona konglomeratem poślednich kopistów skupionych wokół wielkiej (albo Wielkiej, jak kto woli) Trójcy Apenińskiej: Banco, Premiata, Le Orme. We Włoszech grały setki zespołów i robiły to w przeróżnych stylach, od rocka symfonicznego, przez hard rock, space rock, po fusion, awangardę i elektronikę. Więc, jeżeli komuś się wydaje, że jak wyciągnie elementy wspólne z trzech kapel uzyska charakterystykę całego Makarona, to jest w dużym błędzie. Nic nie uzyska, tylko zepchnie poza nawias wiele kapel, których nie zna, albo nie rozumie.
A co jest taką cechą wspólną? Nie wiem. Może melodyka włoskiej mowy, może pewien dramatyzm tej muzyki, który można wyczuć i u Celeste i u Il Balletto di Bronzo. A może po prostu kraj pochodzenia, bo ten naprawdę ma wpływ zarówno na źródła inspiracji, na zapatrywania artystyczne jak i też bardziej prozaicznie - na brzmienie.
Wydaje mi się jednak, że wspomniana na początku relacja Area (plus jeszcze kilka mocno awangardowych zespołów) - reszta Włoch jest troszkę bardziej skomplikowana. No bo tak: w Italii dominowała jednak ładna, lekka muzyka - owszem, nastawiona na tworzenie dzieł ambitnych, wielowątkowych i pompatycznych, ale cały czas melodyjnych i przystępnych. I w takim otoczeniu Area łączy free jazz z avant-progiem. Mało tego, praktycznie z płyty na płytę coraz bardziej się radykalizuje. O ile debiutancki Arbeit macht frei co bardziej ciekawskim fanom proga może się podobać, to już dwa lata późniejsze Are(A)zione zwali takiego słuchacza z nóg. Wydaje mi się, że jest to jakaś kontestacja, że muzyka Arei była swojego rodzaju opozycja do głównego nurtu. Tylko, że mówimy tu o głównym nurcie włoskim. To jego Area kontestuje, jego neguje, do niego trwa w opozycji! I samo to, sama ta kontra dodatkowo zacieśnia więzy tej grupy z włoskim progresem.
Po co w ogóle piszę o tym wszystkim? Czemu zwyczajnie nie zrecenzuję płyty, ale piszę niemal esej, w dodatku o scenie której - czego nigdy nie ukrywałem - w znacznej części nie lubię? Ano, napisałem o tym po to, żeby jasno dać do zrozumienia, że płyta o której piszę to nie jest kolejne dziwo z mojego, awangardowego ogródka, o którym w zasadzie można nic nie wiedzieć i będzie w porządku. Nie będzie! Jeżeli ktoś interesuje się rockiem włoskim, a wiem, że wśród polskich progfanów ta scena ma liczną rzeszę miłośników, ten zobowiązany jest znać Arbeit macht frei, jako jedną z ikon tej sceny. Nikomu się taka muzyka podobać nie musi, ale nie znać jej wstyd. I po to właśnie to całe gadanie o cechach wspólnych, przynależności przez negację i temu podobnych.
- A z tą muzyką to... nie będzie lekko, co?
- Ano, nie będzie! Tłuką się strasznie, a byle głośno! Nie ma tu melodii, co by się ją zagwizdać dało, zresztą cały czas coś innego zaczynają grać i się w tym połapać nie da! A wokalista Demetrio Stratos szkoły uczone kończył, etnomuzykologię studiował i mu się od tego, Panie, w głowie poprzewracało. Jak Tarzan facet wyje, albo jak Leon Thomas u Sandersa i cały czas tak, nie ma gdzie się, Panie, schować!
Nie będzie lekko. Jazz-rock proponowany przez Areę jest jednym z najbardziej ekstremalnych rzeczy, jakie w tym nurcie się pojawiły. Komuś, kto lubi nietuzinkową muzykę na Arbeit macht frei może podobać się wszystko: kapitalna gra instrumentalistów, świetny groove, piękne brzmienie, niezliczona ilość akcentów orientalnych (głównie arabskich), a także mnóstwo rewelacyjnych tematów, które w ten album zostały wplecione. Jedynie wokal może trochę przeszkadzać, bo jednak dziwne eksperymenty z ludzkim głosem najłatwiej odczuć jako nieprzyjemne. Ale da się do tego przyzwyczaić, a naprawdę warto, bo zarówno AMF, jak i kolejne płyty Arei ze Stratosem stoją na najwyższym światowym poziomie.
Ale niestety, jeżeli u kogoś w centrum zainteresowania stoi prostsza muzyka, ten nic dla siebie ciekawego, czy nawet zrozumiałego u Arei nie znajdzie. Natomiast tym, którzy włoski prog lubią i chcieliby coś o nim wiedzieć, a jednocześnie jakiejkolwiek awangardy nie uznają mogę tylko współczuć. Bo ten album was nie ominie, trzeba go znać, tak jak znać trzeba wszystkie litery w alfabecie.
Chociaż... może nie będzie tak źle? Niewiele powstało lepszych wydawnictw awangardowych niż to, więc może jednak coś w was zaskoczy? Polecam sprawdzić.
5/5