ProgRock.org.pl

Switch to desktop

Il Viaggio Di Colombo

Oceń ten artykuł
(2 głosów)
(2008, album studyjny)
01. Ouverture  (2:40)
02. Sognando la Meta  (4:54)
03. Colombo  (4:49)
04. I tre Marinai  (7:17)
05. Ieri, Oggi, ancora Niente  (5:54)
06. Il Silenzio Rumoroso del Mare  (7:10)
07. Preghiera al Vento  (2:18)
08. Tre Giorni (l'Ammutinamento)  (3:36)
09. Tierra ! Tierra !  (4:13)
10. Cercando l'Approdo  (3:57)
11. Conclusione (il Ritorno)  (2:17)

dodatkowo na wydaniu CD:
12. Quattro Mura  (3:58)
13. Futuro Prossimo  (4:00)
(from single Playphone ABN22 released 1977)

Czas całkowity: 57:50

 

- Gino Terribile ( drums, vocals )
- Giuseppe Terribile ( bass, vocals )
- Franco Piccolini ( keyboards )
- Roberto Giordana ( guitar )
- Piuccio Pradal ( vocals )

1 komentarz

  • Rafał Ziemba

    Czasami tak jest, że los nie sprzyja. Multum grup w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych wydało tylko jeden album i słuch po nich zaginął. Wiele grup wydało nawet kilka albumów i słuch po nich zaginął. Ale w XXI wieku wszystko jest najwyraźniej możliwe, i grupy te jak zombie powstają z grobów, grając swoje zapomniane szlagiery dla grupki entuzjastów.
    Bywa też inaczej - te bardziej popularne kapele jak na przykład Black Sabbath czy Led Zeppelin schodzą się w mniej lub bardziej klasycznym składzie po wielu latach i na fali entuzjazmu z tym związanego nawet nowe albumy studyjne wydają, i próbują wrócić do grona żywych, a nie tylko legend.
    Ale jak można potraktować grupę, która w latach siedemdziesiątych, w czasie największej świetności włoskiego rocka symfonicznego wydała tylko trzy single (z czego dwa z muzyką funky/disco) i nagle w 2008 roku wydała swój pierwszy album?? W dodatku concept album. Takich powrotów nie mamy w historii muzyki zbyt wielu.

    Powiem szczerze, że nazwa Il Cerchio d'Oro nie była mi wcześniej znana. Nawet moim znajomym entuzjastom włoskiej sceny nie mówiła ona wiele. Czyli pewnie gdzieś na trzecią ligę trzeba się było nastawić. Chociaż, ja generalnie nie bardzo zwracam uwagę na oceny i opinie innych (a oczekuję, że ktoś się z moimi liczy... ot przewrotność taka), a kieruję się swoim własnym słuchem. Może Banco to nie będzie, ale może będzie to Alphataurus.

    Ciężko być oryginalnym po tylu latach. No, ale z drugiej strony - czy oryginalność jest kryterium które musi być bezwzględnie spełnione aby tworzyć dobrą muzykę?? Nie, chyba nie. Płyta pozbawiona tej dozy czegoś nowego nie ma szans na zostanie albumem dekady, ale ma szansę na stanie się bardzo dobrą.
    A czy jest sens nagrywania takiej płyty - to już kwestia muzyków. Skoro dla nich był, nie można się z tym kłócić. Odzew na muzykę liczony w ilości sprzedanych płyt oraz w sprzedanych biletach na koncerty powie o tym najwięcej.


    Zanim przejdę do muzyki muszę pochwalić Black Widow Records, czyli wydawcę tegoż albumu. Płyta jest wydana jako piękny digipack z twardego kartonu, z książeczką w środku i piękną grafiką. Można zarówno poczytać teksty (są one po Włosku, ale dla nie znających języka jest angielski przekład - co przy koncept albumie jest niesamowicie ważne) jak i obejrzeć zdjęcie muzyków. Rewelacja.

    Teraz przejdźmy do konkretów - na płycie mamy 13 kompozycji. Dwie ostatnie to bonus - są to numery które znalazły się na pierwszym, wydanym w 1977 roku singlu.
    Od razu widać też, że zespół nie lubuje się zbytnio w długich formach. Dwa najdłuższe utwory trwają niewiele ponad siedem minut, reszta waha się od dwóch do prawie sześciu minut.

    Za rzecz w dobrym tonie przyjęło się zaczynać concept albumy od intra. Na Il Viaggio Di Colombo (i od razu w tym momencie wiadomo o czym jest płyta... o detektywie Kolombo :D) tę funkcję spełnia Ouverture.
    Oczywiście zaczyna się bardzo pompatycznie i trochę tajemniczo. Klawisze płyną ładnie i swobodnie, nawet gdy wchodzi perkusja jest prawie neo progowo. Dobre wprowadzenie do całego albumu.
    Pierwszy utwór w pełnym tego słowa znaczeniu także rozpoczyna się dość lekko, takim jazz folkowym motywem. Szybko też przedstawia się nam gitarzysta grając bardzo wyraziste solo. Widać, że muzycy stoją na wysokim poziomie - co chwila zmienia się tempo i przeplatają motywy. Naliczyłem ich już chyba pięć, a to dopiero połowa utworu. Mamy też okazję zapoznać się z wokalistą. Nie brakuje mu głosu, choć czasami zdaje się balansować na granicy fałszu. Bardzo ładnie wypadają chórki - praktycznie cały zespół się w nie zaangażował.
    Colombo to już prawdziwe odwołanie do najlepszych czasów włoskiego proga. Przede wszystkim słychać tu inspiracje takimi tuzami gatunku jak Le Orme czy The Trip. Tylko w wykonaniu Il Cerchio d'Oro nie ma tego ducha Emerson, Lake & Palmer. A w każdym razie nie taką wielką skalę jak choćby w przypadku The Trip to bywało. Choć numer nie porywa specjalnie nie ma się też do czego przyczepić. Brakuje trochę tej iskry Bożej, trochę dynamiki też by w sumie nie zaszkodziło.
    A kolejny utwór wita nas... gwizdaniem:) Fajny zabieg, który prowadzi nas do pięknych dźwięków gitary 12 strunowej (Genesis się kłania), które z kolei prowadzą nas do ładnych dźwięków keyboardu. Nad tym wszystkim lekko unosi się wokal (jakoś pan za mikrofonem nie forsuje zbytnio głosu w tych nagraniach). W środku numeru mamy interludium w postaci solówki elektrycznej gitary. Nie nudzimy się dzięki temu, ale żeby była ta solówka jakaś porywająca to bym nie powiedział. Podobny zabieg mamy powtórzony półtorej minuty później. Niestety nie jest to pociągnięte na tyle długo, żeby stworzyć ciekawszy klimat. No i znów mamy gwizdanie na koniec. I coś dziwnego jest z tą płytą. Bo niby nie zachwyca, ale słucha się jej bardzo fajnie.
    Piąty z kolei numer zaczyna się nieomal jak Gentle Giant - od ciekawie zaaranżowanego chóru. Wokalnie to chyba najciekawsza kompozycja na tym albumie. W zwrotkach pojawia się drugi głos, który recytuje tekst, śpiewany w tym samym momencie przez wokalistę, który jest wciśnięty gdzieś w tło. Dobrze wypada partia instrumentalna z solówką gitary i ciekawie zaaranżowanymi klawiszami, ale wciąż brakuje tu dynamiki w tym wszystkim. Ale im dłużej słucham tego materiału, tym mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że to nie wina kompozycji i muzyków, tylko realizatorów dźwięku i brzmienia jakie udało się im uzyskać. Perkusja niestety jest zbyt schowana, a gitary nie posiadają mocy, i idą tylko średnimi tonami.
    Dość szybko dotarliśmy do połowy płyty. Il Silenzio Rumoroso del Mare to drugi z utworów powyżej 7 minut. Tu już słychać lekkie braki w głosie wokalisty, ale za to cały zespół nadrabia i próbuje odwrócić uwagę od śpiewu. Najbardziej udaje im się to w momencie, kiedy faktycznie brakuje śpiewu, a muzycy wchodzą w Pink Floydowe rejony z okolic Meddle. Brakuje niestety dobrego solowego popisu któregoś z muzyków, a gitarzysta który stara się pokazać z jak najlepszej strony wydaje ze swojego instrumenty jedynie piski, zamiast konkretnej ciekawej melodii. Pod koniec sytuację próbuje ratować trochę klawiszowiec, ale też nie przypadło mu w udziale zagranie czegoś chwytającego za serce.
    Kolejny króciutki numer nic w zasadzie nie wnosi i równie dobrze mogło by go nie być. Jest podporządkowany dość nijakiej linii wokalnej i niewiele się w nim dzieje.
    Za to Tre Giorni zaczyna się dość mocno i żywo. Problem polega na tym, że Il Cerchio lubuje się raczej w spokojnych, dość lirycznych formach (w których wypada w sumie tak sobie) i szybko kończy ten motoryczny motyw. Tu jednak za sprawą perkusji, dodaniu kilku efektów w tle i niepokojącej atmosferze całej kompozycji ta liryczność prezentuje się bardzo okazale. Na pewno jest to jeden z lepszych punktów tego albumu.
    Tierra! Tierra! to materiał na szlagier. Bardzo chwytliwa linia melodyczna i taki 'kroczący' riff gitarowy. Refren też jest bardzo wpadający w ucho - jednak żal ściska serce, gdy słyszy się jak bezbarwnie wyśpiewuje go główny wokalista. Akurat w tym momencie w którym przydały by się chóry to ich zabrakło (pojawiają się dopiero pod sam koniec i tylko raz - za mało i za późno). Utwór zachowuje jak najbardziej progresywną formę - pomimo tej przebojowości motywy zmieniają się często, a i tempo nie pozostaje takie samo przez cały czas.
    Jeszcze tylko dwa krótkie utwory pozostają do zakończenia głównej części płyty. Pierwszy z nich jest bardzo interesujący - znów słychać ten podniosły nastrój od którego płyta się zaczęła. Całość jest jednak ponura i pochmurna, a nie jak do tej pory pogodna, a i solo gitarowe pomimo kiepskiego brzmienia jest ciekawe. Szkoda, że dopiero na sam koniec albumu Il Cerchio d'Oro zaprezentowało się w tak dobrej formie. No i tym razem wokalista nie czuwa nad całością, co jest niewątpliwym plusem.
    Natomiast towarzyszy on już pogodnemu zwieńczeniu płyty - króciutkiej (jak na progowe standardy)
    kompozycji zatytułowanej Conclusione (il Ritorne). I tu pojawiają się te fajne chóry. Szkoda, wielka szkoda, że nie były one częściej wykorzystywane na tym albumie.

    A w sekcji bonusowej mamy jeszcze dwa utwory z roku 77. I co zabawne - nie odstają one za bardzo klimatem od tej, wydanej 31 lat później, pierwszej studyjnej płyty. Ale nie trudno się tez od razu domyśleć, czemu zespół był nieobecny przez tyle lat, i dlaczego nie zdobył rozgłosu. Otóż jest to bardzo sympatyczne i solidne granie... jednak nie jest to nic ponad trzecioligowe zespoły. W Polsce nie było takich kapel, we Włoszech mieli ich jednak na pęczki, i co najmniej kilkadziesiąt lepszych.

    Nie wiem, czy ten powrót był potrzebny komukolwiek poza samymi muzykami. No, ale koniec końców, nie jest to taka zła płyta. Choć mam do niej wiele zastrzeżeń, słucha się jej bardzo dobrze. To czego może nie podkreśliłem wcześniej, a czego mi bardzo brakowało na płycie, to odwołania do muzyki renesansowej - w końcu wypadało by, skoro nagrywa się concept album o Kolumbie.
    Gdyby powrócili z takim materiałem na początku lat osiemdziesiątych, z trochę nowocześniejszym brzmieniem, to mogli by odnieść sukces na neo progowej scenie. A tak, to panowie przespali swój czas, i nie wiem, czy nie jest już dla nich za późno. Jak to śpiewał Bob Marley 'Time Will Tell'.
    Ciekaw jestem, czy Il Cerchio d'Oro stać na nagranie jeszcze jednego albumu. Kto wie, czym mnie jeszcze zaskoczą... Dlatego nie będę zbyt surowy:)

    3,5/5

    Rafał Ziemba piątek, 19, grudzień 2008 20:44 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.

Top Desktop version