Aradia

Oceń ten artykuł
(5 głosów)
(2009, album studyjny)
1. La Pietra (9:41 )
2. How Good (2:38)
3. Studiare-Studiare (4:26)
4. Will Love Drive Out the Rain (5:22)
5. Adesso (2:04)
6. Al Ritmo Di Una Storia (3:47)
7. Beware-Beware (5:09)
8. Ever Too Small (2:36)
9. Don't Dream That Dream (4:22)
10. Non E' l'Amore il Tuo Destino (3:34)
11. L'Ennesimo No (2:09)
12. Elide (5:50)
13. Aradia (3:47)
14. Two Witches & Doreen (4:11)
15. Nei Luoghi (3:58)
16. When the Eagles Flied (3:38)
17. Circle Game (2:10)

Czas Całkowity: 69:25
- Sophya Baccini  ( vocals; piano, synthesizer, clavinet, mellotron )
- Pino Falgani  ( percussion; Moog, Hammond )
- Vittorio Cataldi  ( accordion, violin )
- Franco Ponzo  ( guitar )
With:
- Stefano Vicarelli  ( modular Moog (1, 12) )
- Aurelio Fierro Jr. ( drums (6, 12) )
- Martin Grice  ( flute (9), sax (15) )
- Nona Luna  ( vocals (14) )
- Ana Torres  ( vocals (14) )
- Lino Vairetti  ( vocals (10) )

1 komentarz

  • Rafał Ziemba

    Gdy zobaczyłem, że Sophya Baccini wydała swój solowy album miałem mieszane uczucia. Znałem już jej głos z twórczości Presence, oraz z gościnnych występów u takich zespołów jak chociażby Delirium czy Electric Swan, ale nie potrafiłem sobie wyobrazić, w jakim kierunku może pójść jej solowa kariera.
    Później ogarnęła mnie zgroza, gdy ujrzałem, że album trwa 70 minut i zawiera aż 17 utworów& W dodatku niektóre są śpiewane po włosku, inne po angielsku, gdzieś tam mignie francuski - nie lubię takich zabiegów. A, no i jeszcze cover Joni Mitchell. Obawiałem się.

    Pomyślałem, że skoro pierwszy numer trwa prawie 10 minut, to jeśli przebrnę przez niego nic gorszego już nie będzie mogło mnie spotkać.
    La Pietra to bardzo udana próba połączenia tajemniczego klimatu, rocka symfonicznego i aspiracji wokalistki do upchnięcia swego głosu gdzie tylko się da. Ponieważ ona skomponowała wszystkie (poza coverem oczywiście) kompozycje na tym albumie, udaje się to nadzwyczaj dobrze. W numerze słychać inspiracje Cervello, ale całość jest bardzo eklektyczna, z częstymi zmianami tempa i motywów. Jeśli ktoś lubi momenty w których muzyka rockowa łączy się z klasyczną, powinien się odnaleźć w tym nagraniu.
    Jestem tak pozytywnie zaskoczony tym nagraniem, że nie mogę się doczekać następnych.
    How Good to króciutka kompozycja, zaśpiewana po włosku i angielsku. Pomysł bardzo prosty - wokal, smyczki i pianino. Wiele kobiet w branży muzycznej powiela ten pomysł do znudzenia, więc trudno się doczepić, że i Sophya tak postępuje.
    Następnie mamy bardzo ładny klawesyn na otwarcie Studiare, Studiare, na którym gra sama mistrzyni ceremonii. Gdy po chwili swą partię zaczynają grać instrumenty smyczkowe, dochodzę do wniosku, że nie można do końca rozpatrywać tego albumu po kawałkach. Można o nim pisać w ten sposób, ale nie polecam takiego słuchania. Trzeba natomiast powiedzieć, że numer ten jest bardzo chwytliwy, może się kojarzyć z Kate Bush. Sophya popisuje się tu znajomością aż trzech języków.
    Między ścieżkami nie pojawia się przerwa, więc od razu przechodzimy do kolejnej piosenki, a jest nią bardzo przyjemna balladka Will Love Dry Out The Rain. Podczas odsłuchiwania tej kompozycji uderza mnie z całą mocą fakt, że wszystkie dźwięki smyczków które słyszymy w tle, to nie syntezatorowe oszukaństwo, tylko najprawdziwsze skrzypce. Jest to niewątpliwy plus tego albumu.
    Następnie jest króciutki i bardzo ubogi w aranżacji Adesso, w którym Sophya stosuje mnóstwo nakładek wokalnych aby uzyskać efekt niesamowitości.
    Numer ten łączy się Al. Ritmo di una Storia, który jest także niezbyt rozbudowany pod względem gry instrumentów. Jest tu w zasadzie tylko prosty podkład klawiszowo-perkusyjny. Taki zabieg powoduje natychmiastowe skojarzenie z muzyką gotycką, i myślę, że fani takiego rodzaju grania znaleźli by tu coś dla siebie.
    Beware Beware ma bardziej progresywny smak. Dalej pozostajemy jednak w tym samym kręgu kompozycyjnym. Stonowane dźwięki pianina, które w niedługim czasie przechodzą w bardziej motoryczne fragmenty. Odzywa się gitara, odzywa się perkusja. W pewnym momencie basowe linie klawiszowe przypominają mi do złudzenia te z The End Doorsów. Samo zakończenie tego numeru ma najwięcej z klasycznej piosenki.
    Gdybym nie patrzył na teksty umieszczone we wkładce, to pewnie bym się nie zorientował, że przeszliśmy już króciutki Ever Too Small. Utworek bardzo pogodny, w którym Sophya popisuje się fajną górką wokalną.
    Po raz kolejny ścieżki łączą się ze sobą i mamy Don't Dream That Dream. Początkowo myślałem, że będziemy mieli do czynienia z numerem identycznym co poprzedni, ale szybko zmienił on swój klimat. Kompozycja zrobiła się 100% rockowa, a do tego wpleciona w nią została partia fletu o zdecydowanym Jethro Tullowym posmaku.
    A ja będąc w połowie albumu przyłapałem się na tym, że nie mam się jak na razie czego czepić. No nareszcie :)
    Już się zdążyłem przyzwyczaić, że bez zaglądania do liryków nie wiedziałbym którego utworu słucham. Brak przerw jest tu podyktowany jednak próbą zachowania ciągłości albumu i jest w pełni uzasadniony. Non e l'Amore il tuo Destino jest o tyle interesujący, że pojawia się w nim męski wokal. Bardzo dobrze. Cieszy mnie, że Sophya Baccini jest na tyle dobrą kompozytorką, że stara się nie zanudzić słuchacza.
    L'ennesimo No to piękna linia pianina i niestety tylko tyle. Utworek pełni tu rolę przerywnika przed Elide, który z kolei jest jednym z najlepszych momentów albumu. Ciekawe brzmienie, pełna paleta instrumentów, solówki mooga oraz gitary , oraz wokal sprawiają, że zdecydowanie wyróżnia się on z całego i tak przecież bardzo dobrego albumu.
    I tak doszliśmy do kompozycji tytułowej. Jest ona głównie popisem wokalistki, choć instrumenty nie stanowią tylko tła. Gitarzysta gra płomienne solo i w sumie trochę żal, że prowadzi nas ono do końca numeru, a nie do jakiegoś pięknego rozwinięcia.
    Two Witches and Doreen to numer który Sophya napisała wyraźnie pod siebie. Tu króluje głos wokalistki, a reszta ma raczej nie tyle ubarwiać, co nie przeszkadzać.
    Album się powoli kończy, ale nadal zaskakuje. Nei Luoghi jest wzbogacone o partię saksofonu, i niewątpliwie nie pozwala na nudę, co przy tak długiej płycie stanowi realne zagrożenie.
    Ostatnim skomponowanym przez Sophye numerem na Aradii jest Where The Eagles Flied. Jest także najbardziej chwytliwy i przebojowy i jako taki ma mam nadzieję szansę zaistnienia w radiu lub telewizji. Super się go słucha a rytmika przypomina tą którą kojarzymy z Dni Których Nie Znamy.
    No, i na deser cover Joni Mitchell. Pięknie zaśpiewany, kończy ten bardzo dobry album.

    Moje początkowe obawy okazały się niepotrzebne. Płyta mimo swej długości nie nudzi, a co więcej, sprawia mnóstwo przyjemności. Choć większość poszczególnych numerów się nie wyróżnia, całość stanowi podobnie jak oberlejtnant Hans Von Nogay jedną bryłę, której ugryźć nie można. I ja właśnie nie będę kąsał tego albumu. Wystawię zamiast tego wysoką ocenę i zachęcę do słuchania:)
    4/5

    Rafał Ziemba czwartek, 17, grudzień 2009 18:20 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Włoski Rock Progresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.