Lifesigns

Oceń ten artykuł
(8 głosów)
(2013, album studyjny)

01. Lighthouse - 12:53
02. Telephone - 9:18
03. Fridge Full Of Stars - 11:21
04. At The End Of The World - 8:24
05. Carousel - 11:48

czas całkowity: 53:44

- John Young - wokal, instrumenty klawiszowe
- Nick Beggs - gitara basowa, chapman stick, wokal
- Martin Beedle - perkusja
oraz:
- Thijs van Leer - flet
- Steve Hackett - gitara, gitara akustyczna
- Robin Boult - gitara, gitara akustyczna
- Jakko Jakszyk - gitara, gitara akustyczna

 

Media

Więcej w tej kategorii: Cardington »

1 komentarz

  • Krzysztof Baran

    Jak co roku w porze przedwiośnia wpada do mojego odtwarzacza muzyczny zwiastun wiosny. Nawet jakoś specjalnie nie muszę go poszukiwać. Zwykle nowe, muzyczne sygnały wiosny same cisną się do głośników i to dokładnie wtedy, kiedy moja sterana zimą dusza bardzo ich potrzebuje. Tegoroczne przedwiośnie opanowały… symbole życia. Lifesigns. Lepszego tytułu wyobrazić sobie nie można! A gdy jeszcze zapoznać się z zawartością krążka to mówię Wam – WIOSNA NA CAŁEGO!

    John Young to postać pośród muzyków rockowych bardzo znana. Jego kariera może i nie zaglądała często na pierwsze strony prasy muzycznej. Ba! Niewiele osób wie, z kim John współpracował podczas swojej bardzo długiej kariery sięgającej przełomu lat 70 i 80. John Wetton, Fish, Greenslade a nawet z nieco innej beczki Bonnie Tyler to nazwiska raczej nie przypadkowe. Podczas tych muzycznych wojaży John poznał całe mnóstwo muzyków, którym bliżej bądź dalej było do kanonów rocka progresywnego. Sam założył swój zespół The John Young Band, w którym grali min: gitarzysta Fisha, Robin Boult czy basista IQ i Jadis, John Jowitt. Ostatnio sporym powodzeniem cieszy się także Jego produkcja w postaci albumu litewskiej formacji The Skys. Zatem postać to w muzycznym świecie niezwykła i bardzo doświadczona.

    Jakiś czas temu John postanowił skrzyknąć swoich muzycznych kumpli, by w ten sposób utworzyć zupełnie nowy projekt. Do udziału w tworzeniu muzyki pod egidą Lifesigns (bo tak zespół ochrzczono) muzyk zaprosił perkusistę Martina „Frosty” Beedle (Cutting Crew, Zucchero) oraz basistę Nicka Beggs’a. W przypadku tego drugiego instrumentalisty nie będę wymieniał listy nazwisk z którymi współpracował bo byłaby bardzo długa. Przypomnę tylko, że ostatnio pracuje ze Stevenem Wilsonem a na jego drodze stanęli min: Cliff Richard, Gary Numan, Tina Turner czy Steve Hackett.

    Nie będzie to jednak koniec wielkich nazwisk w tej, zwiastującej wiosnę recenzji. Bo to nie koniec gwiazd! Na krążku Lifesigns pojawiają się bowiem jeszcze czterej wielcy muzycy, z których trzej grają na gitarach a czwarty na flecie. Mistrz Steve Hackett poczęstuje nas swymi kilkoma cudownymi, soczystymi i melodyjnymi solówkami. Kilka razy pojawi się także z gitarą Jakko Jakszyk, współpracownik między innymi Roberta Frippa oraz etatowy gitarzysta Fisha – Robin Boult. Tą iście kosmiczną stawkę uzupełni Thijs Van Leer – legendarny instrumentalista formacji Focus, który na albumie Lifesigns zagra kilka rewelacyjnych partii na flecie. Należy nie zapominać o jeszcze jednej, bardzo ważnej postaci. Jest nią Steve Rispin, który zajął się produkcją nowego projektu muzycznego.

    Wiosna pachnie tu wszędzie. Już sama okładka płyty wzbudza ogromną ciekawość muzycznej zawartości. Widzimy obraz wiejskiego gospodarstwa ubranego w soczystą, wiosenną zieleń. Ta zieleń to właśnie Lifesigns, czyli symbole życia. W zieleni toną na okładce stare, zbudowane z kamienia budynki oraz strzelista wieża (prawdopodobnie) starego kościoła, przebijająca niemal chmury. Niebo wcale nie jest błękitne, bowiem nad ową miejscowością wyraźnie zbiera się na wiosenną burzę. Jest także jeden element, który bardzo odcina się od tej ogólnej zieleni na okładce albumu. Mam tu na myśli czerwoną (charakterystyczną brytyjską) budkę telefoniczną, która bynajmniej nie została ustawiona przy ulicy. Wręcz przeciwnie! Stoi sobie na skraju łąki, i być może nakłania nas do zatelefonowania do Pani Wiosny, by szybciej do nas przybyła?

    Również w książeczce jest bardzo kolorowo. Kolejne obrazki wewnątrz bookletu stanowią spójność z kolejnymi utworami na płycie. Na pierwszym obrazku widzimy namiot cyrkowy, który ustawiono pod… ogromną latarnią morską. Jest kolorowa kasa, charakterystyczne wejście do cyrku, nad którym świecą się żaróweczki. Jest także wielka, cyrkowa przyczepa, z napisem Frosty’s Lighthouse. Należy zatem przypuszczać, że cyrk jest własnością perkusisty Lifesigns – Martina ‘Frosty’ Beedle. Utwór „Lighthouse”, jak przystało na pierwszą kompozycję progrockowego albumu, znakomicie wprowadza nas w tą kolorową, muzyczną krainę. Jest w tej muzyce coś bardzo magicznego. Coś, co od samego początku po prostu mnie zniewoliło. Słychać niezwykłą uniwersalność i doświadczenie wszystkich muzyków Lifesigns. Słychać w tej muzyce rockową symfonię latami70-tymi, neoprogresywny powiew z początku lat 80-tych a także ślady (dobrej!) muzyki pop-rockowej także bardzo charakterystyczne dla tej dekady. Jest także cudowny finał tej kompozycji z odjechaną solówką Mistrza Hacketta, w której usłyszałem przez chwilę ciąg dalszy „Randki o godzinie 6:02” oraz poczułem zapach „Błękitnej Lavendy”.

    Zagrzmiało. Przyszła wiosna. Na kolejnym obrazku w książeczce dwóch cyrkowych clownów stanęło przy telefonicznej budce, z długimi tele depeszami w dłoniach by zadzwonić do każdego z nas i oznajmić, że możemy już schować do szafy grubą kurtkę i zimowe buciory. Kompozycja „Telephone” to istna bateria ciepła. Cudowna melodia tego utworu sama pcha się do serca i śpiewa w nim że hej. Kompozycja to bardzo balladowa, z miłą dla ucha rytmiką i refrenem na długo zapadającym w pamięć. Utwór budują pastelowe dźwięki pianina oraz bardzo charakterystyczne linie basu. Pojawia się też w głębi co jakiś czas charakterystyczna ‘Frippowska’ gitara z efektem dźwięku „do tyłu”. Czyżby to grał na niej Pan Jakszyk, który w końcu łyknął co nieco od mistrza Roberta?

    Nadchodzi wieczór, niebo pogodne ale nie ma gwiazd! Ktoś gdzieś je schował? Pod wielką latarnią morską stoi stara, zardzewiała lodówka. Może warto ją otworzyć? Czemu nie! Zwłaszcza, że po jej otwarciu gwiazdy wysypią się z niej, tak jak na kolejnym obrazku w książeczce, dołączonym tym razem do tekstu trzeciego utworu zatytułowanego „Fridge Full Of Stars”. Tytuł mówi wszystko a nieco zmrożone po pobycie w lodówce gwiazdy rozpylą się nad tym utworem tysiącami rozbłysków. Znów zachwyca niezwykła uniwersalność płynąca z bardzo rozbieżnych doświadczeń poszczególnych muzyków. Pojawia się tu także Pan Van Leer, ze swym Focusowym fletem, grając partię instrumentalną w bodaj najbardziej magicznym fragmencie tego utworu.

    Gwiazdy docierają na swoje miejsce. Mało tego! Za chwilę poczęstują nas obrazkiem z jednej strony zachwycającym, a z drugiej niemal przerażającym. Kolejny obrazek bowiem ukazuje prawdziwy deszcz meteorów nad spokojną, zieloną wioską. Utwór „At The End Of The World” uzmysławia nam trochę, jacy jesteśmy mali wobec całego wszechświata oraz że tak naprawdę możemy zniknąć w mgnieniu oka, ale… muzyka formacji Lifesigns z pewnością na to nie pozwoli. Zwłaszcza, że pomimo tego niepokojącego obrazu muzyka brzmi bardzo spokojnie i melodyjnie. Znów dużo tu pianina na którym gra sam Szef - John Young. Sporo tu teatralnego ducha, tak bardzo charakterystycznego dla lat 70-tych. Pojawia się na chwilkę muzyczka niczym z cyrkowego namiotu i zaczyna się przepiękny finał utworu, w którym deszcz meteorytów nas zachwyci, ale jednocześnie szczęśliwie ominie naszą planetę. Usłyszymy w nim rewelacyjne solo na instrumentach klawiszowych oraz popisy wokalne wszystkich śpiewających członków Lifesigns! Rewelacja!

    Noc się kończy. Ale obok cyrkowego namiotu stoi jeszcze stara karuzela. Po gwiezdnym spektaklu możemy w niej zasiąść by nas trochę pokołysała. Zwłaszcza, że będzie w tym utworze coś z Genesis z połowy lat 70-tych. Nic dziwnego! Znów za gitarę złapie Steve Hackett, by nam trochę na niej „odjechać”. Będzie tu też coś z Emerson Lake & Palmer, Focus (znów flet Thijsa Van Leer’a) i U.K. „Carousel” to chyba najbardziej symfoniczny i szalony utwór na tej płycie. W dodatku idealny na finał, znów transportujący do naszej duszy kawałek kolorowej wiosny.

    Rozpisałem się, ale nad takimi płytami nie da się przejść pisząc w tylko kilku zdaniach. Zresztą przyznam szczerze, że pomimo długiego tekstu i tak nie oddałem tego wszystkiego co znajdziecie na tym krążku. Absolutna rewelacja! W dodatku wyprodukowana w mistrzowski sposób. Jestem gotów stwierdzić, że trafi ona do wszystkich muzycznych romantyków, którzy choć na chwilę się nad nią pochylą. Chociaż nie!!! Błąd!!! To raczej ta muzyka pochyla się nad naszymi duszami po długiej, śnieżnej i szarej zimie! Zaprośmy ją do naszych dusz! Warto!

    Miłej Wiosny wszystkim życzy Krzysiek „Jester” Baran

    Ocena: brak skali! 6/5!!!

    Krzysztof Baran sobota, 09, marzec 2013 20:45 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Art Rock

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.