Jedna z najsłabszych płyt w długiej i niezmiernie obfitej w wydawnictwa historii SBB. Pierwsze płyta wydana przez skład SBB, utworzony po odejściu Mirosława Muzykanta a po przyjęciu na jego miejsce Paula Wertico.
Aż przykro pisać fanowi prawdziwego SBB, ale Goodbye leży i kwiczy. Nie ma tu nic z magii SBB, nic z jego progresywnej siły, niewiele z jazz-rockowej zadziorności. Ot, takie pinkolenie świetnych to trzeba oddać muzyków. Zespół przedstawił kilka jamowych, jazzujących quasi-kompozycji (więcej w tym grupowych improwizacji po paru razem zagranych próbach niż prawdziwego SBB), aż dwie solówki na bębnach (żadna niegodna uwagi), i cienkie wersje dwóch klasyków Rainbow Man i Odlotu. Choćby chcieć być łagodnym, trudno się powstrzymać od ziewania nuda, nuda i jeszcze raz nic ciekawego.
To już lepiej brzmi materiał bonusowy z minilonga Golden Harp. Nadal trudno się tu dopatrzyć silniejszych akcentów prog rockowych, ale przynajmniej słucha się tego bez niechęci choć kompozycje (Golden Harp, Least Its Sunny) przeciętne aż bo bólu.
Jedno, co w tej płycie jest pozytywne, że pozwoliło tak naprawdę odrodzic się SBB na początku XXI wieku. W konsekwencji doprowadziło to do wydania przez skład z Goodbye dwu płyt studyjnych wprawdzie przeciętnych ale przez sam fakt swego zaistnienia, ważnych, a dalej po zastąpieniu beznadziejnego Wertico przez Gabora Nemetha do nagrania świetnej The Rock.
Zatem w sumie bilans pozytywny, choć za samą płytę Goodbye słabe 2 a i to z miłości do marki SBB, nie za kiepską muzykę. Tylko dla najwytrwalszych fanów SBB