A+ A A-

The Velvet Underground & Nico

Oceń ten artykuł
(37 głosów)
(1967, album studyjny)
1. Sunday Morning (2:56)
2. I'm Waiting For The Man (4:39)
3. Femme Fatale (2:38)
4. Venus In Furs (5:12)
5. Run Run Run (4:22)
6. All Tomorrow's Parties (6:00)
7. Heroin (7:12)
8. There She Goes Again (2:41)
9. I'll Be Your Mirror (2:14)
10. The Black Angel's Death Song (3:11)
11. European Son (7:46)

Czas całkowity: 48:51
- Lou Reed (guitars, vocal)
- John Cale (electric viola, bass, piano)
- Sterling Morrison (guitar, bass)
- Maureen Tucker (percussion)
- Nico (chanteuse)
Więcej w tej kategorii: The Velvet Underground »

1 komentarz

  • Mariusz Jaszczyk

    Rock eksperymentalny, rock awangardowy to określenia najbardziej pasujące do stylu amerykańskiej grupy The Velvet Underground. Co niezwykle ważne, jednej z najważniejszych grup rockowych w historii. Początki zespołu sięgają 1964 roku kiedy to w Nowym Yorku powstał kwartet The Primitives. Już na samym początku kariery The Primitives okazało się, że po drugiej stronie Stanów Zjednoczonych istniej zespół o takiej samej nazwie. Postanowiono zmienić ją najpierw na The Falling Spikes, a następnie na The Velvet Underground. Pierwszym koncertem pod nową nazwą był występ w Summit High School Auditorium, który odbył się 11 grudnia 1965 roku. Podczas koncertu perkusistka Maureen Tucker grała stojąc przy zestawie za 50 dolarów. Jeszcze w tym samym miesiącu Andy Warhol, który potrzebował zespołu rockowego do swojego multimedialnego projektu zwanego Andy Warhol, Up-Tight wysłuchał ich koncertu w klubie The Cafe Bizarre i zespół został włączony w działalność The Factory. Współpraca Velvet Underground z Andym Warholem trwała około półtora roku. W styczniu do zespołu dołączono (na prośbę Warhola) wokalistkę i aktorkę Christe Päffgen, używającej scenicznego pseudonimu Nico.. Brali oni udział w serii multimedialnych programów składających się z kombinacji filmów Warhola, świateł Danny'ego Williamsa, muzyki Velvet Underground and Nico, tańców Gerarda Malangi i Edie Sedgwick, pokazów przezroczy, projekcji filmowych Paula Morrisseya, fotografii Billy'ego Linicha i Nata Finkelsteina. Przez cały 1966 rok grupa występowała głównie w Nowym Jorku ale m.in. także w Los Angeles i San Francisco. 27 i 28 maja koncertowali w słynnej sali koncertowej Fillmore Auditorium (znanej także później jako Fillmore East). Na przełomie sierpnia i września 1966, zespół występował w ramach kolejnego projektu Warhola Exploding Plastic Inevitable. Pod koniec roku 1966 rozpoczęli serię koncertów w kilku stanach USA i w Kanadzie. Trwały one do 27 maja 1967 roku, gdy odeszła Nico, aby prowadzić karierę solową. W marcu 1967 r. ukazał się ich pierwszy album The Velvet Underground & Nico, którego formalnym producentem był Warhol, ale prawdziwym  Tom Wilson. Płyta ta nie była w ogóle reklamowana, nikt nie puszczał jej w radiu i nikt jej nawet nie kupował. Nikt wówczas nawet nie przypuszczał, że debiutancki krążek zespołu okaże się jednym z najważniejszych albumów w historii. Co więcej jeżeli znaczenie płyty mierzyć ilością jej naśladowców, longplay ten da się porównać jedynie do dzieł grup The Beatles i The Rolling Stones, natomiast okazuje się znacznie ważniejszy niż płyty choćby tak wielkich zespołów jak Pink Floyd czy Led Zeppelin. Trudno znaleźć bardziej spójną pozycję w dziejach rocka; każdy dźwięk ma określone znaczenie, a umiejętnie dozowane napięcie nie pozwala przejść obok nich obojętnie. Kompozycje są rozciągnięte stylistycznie - od klasycznych rock'n'rolli, jak Run, Run, Run czy I'm Waiting For A Man, przez niezwykłe w swoim emocjonalnym natężeniu Heroin i All Tomorrow's Parties, skończywszy na niezwykle wysmakowanym artystycznie Femme Fatale oraz I'll Be Your Mirror.
    Płyta zaczyna się od nagrani Sunday Morning. Jest to wolne, melodyjne i wpadające w ucho nagranie, w którym stykamy się pierwszy raz z ospałym śpiewem Lou Reeda. Następne nagranie, czyli I'm waiting for The Man, jest jak już wspomniałem typowym Rock N' rollowym utworem, choć z drugiej strony nic na tej płycie nie jest typowe i wpisane w jakikolwiek narzucony nurt. W następnym nagraniu, czyli Femme Fatale śpiewa już Nico. Jest to wolna i łagodna ballada, zaśpiewana w dosyć intrygujący i ciekawy sposób, na początku spokojnie i cicho aby później jednak jej śpiew stawał się coraz bardziej energiczny, dzięki czemu mamy wrażenie, że słuchamy jakiejś mrocznej opowieści. W następnym nagraniu znów słyszymy głos Lou Reeda, a utwór nazywa się Venus in Furs. Wykorzystano w niej wiolonczele co stworzyło oryginalny, orientalny klimat. Śpiew Reeda jest jednostajny zmieni się tylko trochę w refrenie, ale nie szkodzi to utworowi, a wręcz wyróżnia. Gitara tworzy tutaj całkiem zgrabną melodię dzięki czemu oprawa muzyczna jest naprawdę znakomita i awangardowe. Następnie nagranie to Run Run Run. Ma bardzo szybkie tempo i zapadający w pamięć i zachęcający do śpiewania refren. Słów tej piosenki są raczej wykrzyczane niż zaśpiewanie. Zainteresowanie gitarzystów może wzbudzić dosyć ciekawa solówki, które są mocno improwizowane. Jest to mocny ale nie najmocniejszy punkt tej płyty. Czas na jedną z najlepszych na tej płycie kompozycji, czyli All tomorrow's partie, tajemnicza i nieszablonowa, to chyba najlepsze określenia dla tego utworu, a do tego okraszona znakomitą partią gitary. Następne nagranie to kultowe Heroin śpiewane przez Lou Reed'a, znów ze znakomitymi, wyrazistymi partiami gitar. There she goes again to nagranie charakterystyczne właśnie dla Velvet Underground. Lou Reed śpiew w nim wyraziście i zapada ono w pamięć. Po tym nagraniu znowu śpiew Nico w balladzie I'll Be Your Mirror. Zbliżamy się do końca, a tutaj czekają na nas dwa utwory The Black Angel Death oraz Europen Son, które tworzą luźną, eklektyczną zbieraninę wszelkiego rodzaju muzycznych pomysłów Lou Reed'a i jego przyjaciół z zespołu. Postanowili oni zaserwować nam prawdziwie awangardowy rockowy hałas, który dla mnie osobiści stanowi o wspomnianej sile i ponadczasowości albumu.
    Na koniec jeszcze zdanie o okładce płyty. Wypada bowiem wiedzieć, że jedną z najsłynniejszych okładek płytowych w historii zaprojektował Andy Warhol, duchowy przywódca muzyków wywierający na nich olbrzymi wpływ. Świadczy o tym fakt, że oprócz jego nazwiska na okładce nie znajdowała się nawet nazwa zespołu, która pojawiła się dopiero po latach przy okazji wydania pierwszej edycji kompaktowej dzieła.
    Świeżość kompozycji, zupełnie nowy, dotąd nieznany styl grania i unoszący się wokoło artystyczny duch Andy Warhola oraz charyzma Lou Reeda, to wszystko sprawiło, że mamy do czynienia z dziełem naprawdę wybitnym i prekursorskim. Można nie podzielać mojego zdania, ale znajomość tego albumu jest koniecznością dla każdego melomana. Absolutna klasyka poza jakąkolwiek skalą!

    Mariusz Jaszczyk środa, 09, listopad 2011 23:09 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Art Rock

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.