A+ A A-

The Fruit Fallen

Oceń ten artykuł
(19 głosów)
(2008, album studyjny)
1) Water Run 6:02
2) The Baptism 6:38
3) Reflection 5:05
4) The Prayer 8:03
5) Nocturne 9:20
6) The Sixth Day 9:59
7) One Breath To Breathe 4:23
8) The Reunion 21:43

Czas całkowity:75:05
- James Byron Schoen  (electric and acoustic guitars, vocals)
- Arthur Sugden  (piano, organ)
- T.D. Towers  (bass)
- Matt Cozin  (drums)
- Michael Drucker  (violin)
- Eve Harrison  (flute (1, 2, 4, 6)
- Rachel Kiel  (flute (3, 5, 7, 8)
oraz:
- Sam Baltimore  (cello)
- Adam Bernier  (synth programming)
- Azalea Birch  (tablas)
- Neely Bruce (church organ)
- Joaquin Cotler  (african drums)
- Steve Devita  (percussion)
- Ben Doleac  (background vocals)
- Hannah Goodwin-Brown  (cello)
- Kerry Prep  (piano, organ)
- Joe Swain  (violin)
- Anthony Waldman (drums, percussion)
- Ben Wigler  (guitar)

1 komentarz

  • Paweł Tryba

    Już ponad rok udzielam się na łamach naszego Serwisu. Opisałem sporo płyt. Ale tego słowa użyję w recenzji po raz pierwszy - możliwość przybliżenia Wam twórczości Edensong jest dla mnie zaszczytem. To naprawdę niesamowite - móc obserwować pierwsze kroki formacji, która ma szansę zapisać się w historii rocka złotymi zgłoskami i jeszcze na dodatek opowiedzieć o tym innym. Czuję się wyróżniony.

    No, z tymi pierwszymi krokami to trochę przesadziłem. The Fruit Fallen to debiut, ale Edensong działa już od 2002go roku. A w zasadzie od 2002go roku aktywnie tworzy muzykę jego absolutny lider: James Byron Schoen - człowiek odpowiedzialny za kompozycje, aranżacje i słowa - no, po prostu piekielnie utalentowany człowiek renesansu. Miał czas doszlifować materiał na wysoki połysk. I w żadnym razie tego czasu nie zmarnował.

    Na debiucie Edensong udała się rzecz niezwykle trudna - cała paleta inspiracji została połączona w indywidualny, intrygujący styl. Nie ma tu jakichś stylistycznych przewrotów, ale Schoen ukuł własne brzmienie z tego, co najlepsze w ostatnich kilku dekadach. Podstawę stanowi wielowątkowy, migoczący mnogością pięknych tematów art rock. Trochę tu Yes, trochę Rush (do barwy Geddy'ego Lee porównałbym też wokal Schoena), ale kilka innowacji nie pozwala nazywać Edensong epigonami. Od razu rzuca się w uszy warstwa rytmiczna - Schoen od początku działalności zespołu zainteresowany był muzyką Czarnego Lądu i takie 'plemienne' fragmenty pojawiają się na The Fruit Fallen nader często. Świadomie czy nie - James zbliżył się w ten sposób do brzmienia Tool czy Dead Soul Tribe. A że momentami, np. w The Baptism Edensong serwuje na wskroś nowoczesne riffy - lata 70te nie odbijają się czkawką. Ze zdrową rockową tkanką na równych prawach współistnieje tu folk. To żadna inkrustacja - dźwięki skrzypiec i fletu są obecne na albumie niemal przez cały czas i na dodatek zostały bardzo przytomnie wkomponowane - tu są na pierwszy planie, gdzie indziej tworzą tło. To integralna część brzmienia Edensong. Dodajmy do tego wszelkiej maści instrumenty klawiszowe (Hammond, syntezatory, w pewnym momencie nawet kościelne organy), okazjonalną obecność wiolonczeli - i mamy prawo obawiać się muzyki niknącej pod nadmiarem aranżacji, nieprawdaż? Ale uspokajam - słuchacz w żadnym razie nie czuje się przytłoczony. Kompozycje Edensong urzekają lekkością i misterną budową.

    W sumie nie widzę powodu opisywania każdego utworu z osobna - klimat płyty jest bardzo spójny,a całe piękno kompozycje odkrywają w miarę kolejnych przesłuchań. To też wielki atut tego albumu - trzeba doń dojrzeć. Już na pierwszy rzut ucha słychać, że jest wybitny, ale dopiero kolejne sesje z nim uświadamiają dlaczego.

    Schoen dał się również poznać jako utalentowany tekściarz. Muszę zaznaczyć - z przekazem, jaki formułuje na The Fruit Fallen osobiście nie mogę się zgodzić. Wszystkie liryki na płycie dotykają relacji z Bogiem. Relacji niełatwych, naznaczonych bólem. Szczególnie wiele miejsca poświęcił James zwątpieniu w Boska moc w obliczu śmierci - własnej i najbliższych. Nie znaczy to jednak, że nie potrafię docenić naprawdę wysokiej próby poezji, jaką zaprezentował Schoen. Zero łopatologii - bogactwo metafor ( w żadnym razie nie chybionych!) porównywalne jest ze złożonością muzyki.

    Miłym dodatkiem jest dodatkowa, nieujęta w indeksie kompozycja pojawiająca się kilka minut po zakończeniu właściwego programu płyty. To jeden z wielu zabiegów dodatkowo uatrakcyjniających odbiór The Fruit Fallen. Godna najwyższej pochwały jest strona edytorska. Płyta wydana jest w formie digipacku. Zabieg w sumie powszechny w tych czasach, ale to akurat 'digi' wygląda na znacznie solidniejsze od tych, z którymi mam do czynienia na co dzień. Wkładka uzupełniona jest ciekawymi surrealistycznymi rysunkami. Całość zaś przypomina starą, odpowiednio spatynowaną księgę. Poligrafia to jedna z form sztuki - Schoen o tym nie zapomniał!

    Nawet pomimo zastrzeżeń, o których pisałem, nie pozostaje mi nic innego jak dać temu albumowi 10 w naszej pięciopunktowej skali. Czasy mamy dla proga niewesołe i Upadły Owoc pewnie nie dobije do poziomu popularności klasyków z lat 70tych. Ale czuję, że w obrębie naszej artrockowej społeczności będzie to tytuł wymawiany z najgłębszą czcią.

    Paweł Tryba środa, 06, maj 2009 01:16 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Art Rock

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.