A+ A A-

The Field Where She Died

Oceń ten artykuł
(12 głosów)
(2009, album studyjny)

01. Trample On Me - 9:07
02. The Missing Piece - 3:42
03. A Picture Of Two Lovers In The Mist - 10:12
04. Tears Are Made To Flow - 9:49
05. A Kind Of Heaven - 10:04

Czas całkowity - 42:54

- Julien Gaullier - wokal, gitara, gitara akustyczna, mandolina, gitara basowa, instrumenty klawiszowe, bodhran
oraz:
- David Perron - perkusja
- Marie Guillaumet - dodatkowy wokal

Media

Więcej w tej kategorii: The Light Beyond The Shades »

1 komentarz

  • Krzysztof Michalczewski

    Spleen to specyficzny stan przygnębienia, zniechęcenia, nostalgii, znudzenia i beznadziejności. Nie jest to choroba i nie jest to zaburzenie, jest to raczej postawa wobec życia. Ten stan, mniej lub bardziej znany każdemu człowiekowi, dręczył nawet naszych przodków, tych z odległej przeszłości również. Jest dokuczliwy poprzez swoją uporczywość i długi czas trwania, z reguły nie przyjmuje chorobowego nasilenia. Różni ludzie różnie radzili sobie z tym cierpieniem. Jedni składali ofiary bóstwom, odprawiali czary, zajmowali się magią, oddawali się rytualnym tańcom i odprawiali misteria. Inni odurzali się dymem palących się ziół, peyotlem, żuli liście koki, palili kalumet, raczyli się winem lub piwem. Jeszcze inni topili smutek w okowicie, anyżówce, absyncie, whisky, ginie z tonikiem lub wyszukanych drinkach. Współcześni szukają ukojenia kładąc się na kanapach w gabinetach psychoanalityków, ale są i tacy, którzy wolą marihuanę, haszysz, heroinę, amfetaminę, LSD lub psylocybinę. Znaleźli się też tacy, którzy o spleenie napisali powieść ( Johann Wolfgang Goethe ' Cierpieniach młodego Wertera' ), poemat ( Charles Baudelaire 'Paryski spleen'), nakręcili film ( Andrzej Wajda ' Z biegiem lat, z biegiem dni ') albo skomponowali piosenkę ( Maanam ' Krakowski spleen ' z płyty ' Nocny patrol '). W końcu pojawił się ktoś taki, kto swojemu projektowi muzycznemu nadał nazwę Spleen... Arcana ( Tajemnice splinu; łacińskie arcanum, arcana - tajemnica, wiedza ). Jest nim Julien Gaullier - francuski kompozytor, autor tekstów, wokalista i multiinstrumentalista. To on właśnie z niewielką pomocą swoich przyjaciół ( Marie Guillaumet - śpiew, David Perron - perkusja ) w bieżącym roku wydał płytę ' The Field Where She Died '). Warto dodać, że wspomniany krążek osobiście nagrał, wyprodukował, zmiksował i poddał masteringowi.

    Ilekroć trzymam w rękach taką autorską płytę, tylekroć zastanawiam się, czy jej autor jest wystarczająco wszechstronnym muzykiem i twórcą, by mógł dobrze sprawdzić się w roli wokalisty, gitarzysty, basisty, mandolinisty, klawiszowca, autora muzyki i tekstów. Nie inaczej było tym razem, ale po kolei.

    W swych tekstach Gaullier mówi o miłości, cierpieniu, przemijaniu i śmierci, zastanawia się nad sensem życia, rozmyśla o tym dokąd zmierzamy, pyta o to kim jesteś Ty i kim jest On, a więc podejmuje ważne dla egzystencji ludzkiej kwestie, takie o których od wieków dyskutują filozofowie różnych kierunków i szkół i nie znajdują odpowiedzi. Za słowa należy się ich autorowi pierwszy plus.

    Chociaż muzyka z tej płyty należy do szeroko rozumianego gatunku art rocka, to nie można powiedzieć o niej, że jest wtórna, że naśladuje muzykę z płyt innych wykonawców, tych aktualnych i tych minionych. Trudno mi wskazać na jakieś konkretne inspiracje i odniesienia jej autora, jedynie dźwięki fortepianu otwierające ' Trample On Me' mogą kojarzyć się z fortepianowym początkiem ' High Hopes ' Pink Floyd albo gitarowo-basowy dialog z ' A Kind OF Heaven ' może kojarzyć się z tym znanym z ' Tubular Bells ' Mike'a Oldfielda - to jednak bardzo odległe echa twórczości wyżej wymienionych mistrzów rocka, które są obecne w muzyce Gaulliera. Piosenki z ' The Field Where She Died ' wydają mi się być wystarczająco oryginalne, za co przyznaję wykonawcy kolejny plus.

    Recenzowana płyta trwa krótko, niespełna 43 minuty. Złożyły się na nią cztery dłuższe, około dziesięciominutowe, kompozycje i jedna krótka, zaledwie czterominutowa. Chociaż powstały one w ciągu pięciu ostatnich lat, to zadziwiająco dobrze pasują do siebie i logicznie następują jedna po drugiej. Poza tym łączy je ten sam nieco melancholijny nastrój i niezwykła melodyjność. Zaaranżowano je z pietyzmem i olbrzymią muzyczną wyobraźnią. Piosenki z tej płyty można porównać do filmów Alfreda Hitchcocka - na początku jest trzęsienie ziemi a później napięcie rośnie i rośnie. Świetne początki poszczególnych utworów są tylko zapowiedzią tego, co wydarzy się w ich finale. Moim ulubionym nagraniem jest ' Tears Are Made To Flow '. Za kompozycje ich kompozytorowi dopisuję plus.

    Najważniejszym instrumentem na ' The Field Where She Died ' wydaje się być gitara. Julien Gaullier chętnie stosuje różne efekty gitarowe, a wśród nich najczęściej przystawkę wah-wah.
    Dzięki tym efektom można odnieść wrażenie, że na płycie występuje kilku gitarzystów. Partie gitary urzekają różnorodnością brzmienia, fantazyjnością i melodyjnością; raz są ostre, drapieżne i rockowe, innym razem delikatne i ciche. Znakomicie wypada wspomniany już dialog gitary i basu w ' A Kind Of Heaven '. W utworach ' A picture Of Two Lovers In The Mist ', ' Tears Are Made To Flow ' i ' A Kind Of Heaven ' pojawia się mandolina, która nadaje im nieco rustykalny charakter.
    Skoro muzyka z omawianego krążka należy do gatunku art rocka, to nie mogło zabraknąć w niej instrumentów klawiszowych. Od czasu do czasu słychać mellotron ( kapitalny orientalny motyw w ' Trample On Me ' ), organy Hammonda, fortepian i syntezator. Instrumenty te zostały potraktowane jednak marginalnie, a ich rola sprowadza się do tworzenia klimatu, nastroju i tła. Za kunszt wykonawczy artysta otrzymuje kolejny plus.

    Ten diament, jakim jest niewątpliwie ' The Field Where She Died ', ma jednak poważną skazę i żaden nowy szlif nie może jej usunąć. Tą rysą jest śpiew Juliena Gaulliera. Natura szczodrze obdarowała Juliena talentem instrumentalisty, ale poskąpiła mu talentu wokalisty. Gaullier głos ma słabiutki i śpiewa z dużym wysiłkiem. Słuchając tej płyty chciałoby się zawołać - wokalista potrzebny od zaraz. Ogólne wrażenie poprawiają liczne nakładki głosowe, wygenerowane z klawiatury pomruki jakby chóru gregoriańskiego i śpiew Marie Guillaumet.
    Za głos i śpiew należy się wykonawcy minus i to duży.

    Płyta jest świetnie nagrana i wyprodukowana, brzmienie soczyste, poszczególne instrumenty, szumy i pojedyncze dźwięki doskonale słyszalne.
    Warto wspomnieć również o tym, że pierwszą stronę skromnej książeczki towarzyszącej płycie ozdobiła fotografia autorstwa polskiej artystki Małgorzaty Maj. Za produkcję i oprawę graficzną twórcy przysługuje plus, już ostatni.

    Podsumowując, pięć plusów i jeden minus dają ocenę końcową 4/5.

    Krzysztof Michalczewski niedziela, 07, czerwiec 2009 15:22 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Art Rock

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.