A+ A A-

Someone Somewhere

Oceń ten artykuł
(7 głosów)
(2009, album studyjny)
1. Someone Somewhere (7:54)
2. Objet De Cire (5:24)
3. Meg Merrilies (7:06)
4. Touch The Sun (6:25)
5. Suspension (5:21)
6. Unknown (4:48)
7. Oiseau De Feu (7:05)
8. The Old World Death (8:10)
9. Riding Earth (4:59)

Czas całkowity: 55:52
- Frédéric Leoz ( guitar, keyboards, vocals )
- Michel Gervasoni ( guitar )
- Pierre Choirier ( drums )
- Christian Gendry ( bass )

1 komentarz

  • Aleksander Król

    Acanthe…. Francuskie Grenoble kojarzy się nam z wielkim centrum białego szaleństwa, kilometrami narciarskich tras zjazdowych i genialnym torem saneczkowym - pozostałością po zimowych igrzyskach olimpijskich , które gościły w tym sympatycznym miasteczku w 1968 roku. Przepływająca obok krystalicznie czysta Isere – malownicza górska rzeka, jest rajem pstrągarzy z połowy kontynentu, a „ogród delfinów” czyli wielki park położony nad tą rzeką jest Mekką spacerowiczów z całej Szampanii. O miejscowej muzyce jakoś nie słychać…. A szkoda bo właśnie z tegoż miasteczka wywodzi się prawdziwa perła francuskiego ciężkiego proga lat 70-tych – kompletnie zapomniana , lub raczej nie znana formacja Acanthe. Przyćmiona olimpiadą, nie miała szans by „zaistnieć” w Europie.. I mimo że igrzyska dawno się skończyły, nadal hasło „Grenoble” było kojarzone na świecie jedynie z nartami , łyżwami i sankami. Acanthe dużo koncertowało, ale jedynie w miejscowych klubach. Po kilku latach takiej radosnej działalności, bez sukcesu, bez kontraktu i bez perspektyw, zakończyli działalność, nie pozostawiając po sobie nawet singla. Parę lat potem zmarł basista . Historia jakich wiele i nie było by w tym nic niezwykłego, gdyby nie to że po przeszło trzydziestu latach , gitarzysta Frédéric Leoz przez absolutny przypadek odnalazł stare, kompletnie zapomniane taśmy z….nagraniami grupy ! Zainteresował nimi progresywną wytwórnię Musea. Tam już po pierwszym przesłuchaniu zapanowała euforia, bo materiał był po prostu genialny ! Po błyskawicznym masteringu i paru innych zabiegach , w maju 2009 roku ukazała się jedyna do dziś płyta Acanthe. To nic, że 35 lat po debiucie, to nic, że dzisiejszy czas nie sprzyja takim dzwiękom…,myślę, że dziś każdy doceni to wydawnictwo. Otrzymaliśmy 9 utworów, chyba jedynych jakie się zachowały po kilku latach działalności zespołu. I dopiero teraz możemy docenić z jak wielkim klejnotem mieliśmy do czynienia. Wspaniała , niezwykle melodyjna gitara, świetne klawisze, bas i perkusja, czyli niemal standard, ale jest w tej muzyce „coś” co sprawia, że nie wolno zignorować tej płyty… To „coś” to kompozycje. Wyprzedzające swój czas, niemal „współczesne”, świetnie zagrane, pełne zaskakujących zwrotów i melodyki. Zachwycające zróżnicowaniem, kolorytem i jasnym przesłaniem… Są fragmenty niemal crimsonowskie, są odniesienia do wczesnego Camela, są i elementy Kansas, caravanowskie klawisze (Hammond , mellotron) , piękna gitara i doskonały, francuski wokal. To naprawdę zapomniany diamencik francuskiego art.-rocka. Polecam wszystkim, zwłaszcza wielbicielom bardziej melodyjnego progresu, a nawet amatorom neo-proga , którzy wsłuchując się w te dzwięki sprzed 35 lat powinni rozpoznać wzór niektórych swoich dzisiejszych idoli….oczywiście jak zwykle moim, cholernie subiektywnym zdaniem…

    Aleksander Król środa, 24, lipiec 2013 08:26 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Art Rock

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.