Z The Moody Blues mam ten problem, że ich płyty jako całość mi nie podchodzą, raczej podobają mi się pojedyncze nagrania. Ale istnieje wyjątek od tej reguły: to właśnie album To Our Children's Children's Children.
Co też Moodies zdecydowali się zostawić dla naszych prawnuków? Ni mniej, ni więcej, tylko świetną płytę. Spokojną, wyciszoną, ale jednak nagraną z symfonicznym rozmachem. Pełno tu melotronowych pasaży i wspaniałych partii wielogłosowych, będących zresztą znakiem rozpoznawczym zespołu. Jest to zarazem pierwsza płyta nagrana dla wytwórni płytowej Threshold, którą zespół sam sobie założył. Mieli więc panowie pełną swobodę artystyczną, z której umieli skorzystać.
Intryguje już sama okładka: jakieś naścienne malowidła prehistorycznych postaci, polujących na zwierzynę, przechodzące później w subtelny zarys człowieka z karabinem i latający nad nim samolot. Luźnym motywem, wokół którego krąży treść wszystkich nagrań, jest lądowanie na księżycu misji Apollo 11. Wydarzenie to stało się punktem wyjścia do rozważań nad celem i sensem życia. Nauczyliśmy się już, jak opanować ogień, umiemy wyruszyć w kosmos, ale czy potrafimy z niego wrócić? I jacy będziemy po powrocie? Te mniej lub bardziej wesołe rozważania zawarli The Moodies w aż 13 piosenkach. A jednak każda z tych piosenek to subtelna progrockowa perełka, świetnie zagrana i zaśpiewana. I smakowicie zaaranżowana: a to wpleciono orientalny, narastający motyw w Sun Is Still Shining, a to partię harfy w Eyes of a Child czy fletu w Eternity Road... Smaczków jest tak dużo, że zespół nie wykonywał utworów z tej płyty na żywo (z małymi wyjątkami) twierdząc, że nie jest w stanie oddać na koncercie ich aranżacyjnego bogactwa.
A na zakończenie płyty zespół przygotował, jak zawsze, prawdziwe cudo: Watching and Waiting. Piosenkę tę można postawić na równi z Nights in White Satin czy Melancholy Man. Choć wstęp melotronu rozrywa serce na strzępy, to Justin Hayward pozwala jednak uwierzyć, że nie możemy być we wszechświecie osamotnieni, że jest w nim jakaś przyjazna człowiekowi siła. Być może są nią duchy przeszłych pokoleń?