A+ A A-

Damage - Live (with Robert Fripp)

Oceń ten artykuł
(22 głosów)
(1993, album koncertowy CD)
1. Damage (4:31) 
2. God's Monkey (6:42) 
3. Brightness Falls (6:29) 
4. Every Colour You Are (5:40) 
5. Firepower (7:02) 
6. Gone to Earth (2:28) 
7. 20th Century Dreaming (A Shaman's Song) (8:03) 
8. Wave (6:11) 
9. Riverman (5:01) 
10. Darshan (The Road to Graceland) (10:47) 
11. Blinding Light of Heaven (4:15) 
12. The First Day (4:44) 

Czas całkowity: 71:53
- David Sylvian / guitar, keyboards, vocals 
- Robert Fripp / guitar, frippertronics 
- Trey Gunn / chapman stick, vocals 
- Michael Brook / infinite guitar 
- Pat Mastelotto / drums 

1 komentarz

  • Michał Jurek

    David Sylvian to postać ze wszech miar godna uwagi, choć w światku fanów rocka progresywnego chyba nie do końca zyskała należny szacunek. Kariera muzyczna pana Davida zaczęła się w glam rockowym zespole Japan, który współtworzyli, oprócz brata Davida Sylviana, także panowie o dość znanych nazwiskach, bo Richard Barbieri i Mick Karn. Zespół zyskał popularność pod koniec lat siedemdziesiątych, gdy podążył szlakiem nowych romantyków, wkrótce jednak spektakularnie się rozpadł. Jak to często bywa, jedną z przyczyn była rywalizacja dwóch liderów grupy, czyli Davida Sylviana i Micka Karna, o tę samą reprezentantkę płci przeciwnej.

    Po rozpadzie Japan David Sylvian zwrócił się w stronę bardziej ambitnej, acz mniej przebojowej muzyki. W trakcie artystycznych poszukiwań jego ścieżki kilkakrotnie skrzyżowały się ze ścieżkami Roberta Frippa, giganta progrockowej sceny. Panowie do tego stopnia nadawali na wspólnych falach, że gdy pan Bob rozważał reaktywację King Crimson na początku lat dziewięćdziesiątych, złożył nawet Davidowi Sylvianowi propozycję przystąpienia do grupy. Pan David jednak odmówił, godząc się za to na współpracę na bardziej partnerskich zasadach. W taki sposób w 1993 roku powstała płyta 'The First Day'. Później panowie skrzyknęli kilku muzyków, m.in. Trey'a Gunna i Pata Mastelotto i pojechali w trasę, którą udokumentowano albumem 'Damage'.

    Nie mogę sobie w tym momencie odmówić garści wspomnień związanych z tą płytą. Miałem taki okres w życiu, że pana Frippa darzyłem niemal fanatycznym uwielbieniem i słuchałem prawie na kolanach wszystkiego, co nagrał. W takim właśnie stanie ducha usłyszałem kiedyś wieczorną porą w radiu kilka nagrań z 'Damage'. Robert Fripp grał w nich na gitarze w taki sposób, że przykleiłem ucho do głośnika i stwierdziłem, że absolutnie i bezwzględnie muszę mieć tę płytę, mimo iż pojęcie o tym, kto to taki ten Sylvian, miałem dość mgliste. Poszukiwania zajęły mi nieco dłużej, niż sądziłem, szczęściem kilka piosenek udało mi się nagrać na taśmę i ich słuchałem w kółko. Oryginalną płytę musiałem sobie sprowadzić na zamówienie z zagranicy, bo oczywiście w naszych krajowych wielkosieciowych sklepach muzycznych frazy 'Damage' czy 'Fripp i Sylvian' nie robiły na obsłudze żadnego wrażenia, zupełnie jakbym mówił innym językiem. Ale może to i lepiej, bo kiedyś spytałem o płytę Refugee (oj, naiwny...) a Pan z obsługi na to: 'tak, oczywiście, mamy' i podał mi płytę The Fugees. Na takie dictum pozostało mi jedynie wzdrygnąć się i wymaszerować ze sklepu.

    Z latami moje uwielbienie do Roberta Frippa nieco osłabło, głównie za sprawą ostatnich płyt King Crimson, które jak dla mnie są już zbyt udziwnione. Niemniej, płyta 'Damage' wciąż zajmuje wysokie miejsce w moich osobistych rankingach, mimo że jest to album live, a jak już pisałem przy innej okazji, płyt tego typu nie darzę szczególną estymą. Jednak kilka nagrań z 'Damage' wartych jest pomnika. Należy do nich bezsprzecznie otwierające 'God's Monkey', w którym Sylvian beznamiętnie śpiewa 'Find the ladder, climb the ladder to God's monkey', a Robert Fripp wyczarowuje wspaniałe partie gitarowe. Chciałoby się, żeby trwały bez końca... Przewspaniałym nagraniem jest 'Every Color You Are': solówki pana Frippa sięgają absolutu, a pan Sylvian głębokim głosem buduje niesamowity klimat. Napięcie sięga zenitu wraz z frazą 'Feel like crying the jokes gone to far You can be anything you want, every color you are', po której gitara i syntezatory niemal eksplodują z boleści. Do moich faworytów należy też ambientowy, wyciszony, tytułowy 'Damage', gdzie głos Davida Sylviana jest tak rozwibrowany, że trzęsą się płyty, które trzymam na pobliskiej półce. Świetnie wypada zamykający płytę 'The First Day', z subtelną partią fortepianu oraz uduchowionym śpiewem pana Sylviana. Całość brzmi naprawdę magicznie. Warto też zwrócić uwagę na solowe nagrania Sylviana, które przedstawiono w nowych aranżacjach na 'Damage'. I tak, 'Gone to Earth' jest jeszcze bardziej połamane, niż w oryginale. Wspaniale brzmi miłosne 'Wave' z arcygenialną, rozciągniętą solówką Frippa (którą to już?), wbijającą w fotel i w podłoże. 'I'll run to you, nothing stands between us now...' No i wreszcie melancholijny, basem rozbujany 'Riverman', z licznymi niepokojącymi dźwiękami.

    Pozostałe nagrania niewiele tylko ustępują tym opisanym powyżej. Jak mawiał pan Józek, co tam będę ęsić pęsić: świetna płyta, i już.
    5/5

    Michał Jurek wtorek, 12, październik 2010 19:32 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Art Rock

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.