- Mark Kelson (vocals, guitars)
- Mauro Frison (drums)
Duncan Patterson to prawdziwy Midas w tworzeniu wspaniałej, sentymentalnej, mrocznej muzyki. Znamy go z formacji Anathema (do 1998r.), formacji Antimatter (do 2005r.) oraz zespołu Ion, w którym pracuje do tej pory. Tym razem niezwykle kreatywny i posiadający już niezwykłą renomę muzyk zabrał się za kolejny projekt o symbolicznie brzmiącej nazwie Alternative 4.
Zespół tworzy trójka muzyków. Obok Pattersona grają tu Mauro Frison (perkusja) oraz Mark Kelson (gitara, śpiew). Owocem wspólnej pracy jest album The Brink, w którego skład wchodzi 9 utworów zapełniających niemal w całości album CD. Warto zwrócić uwagę na mroczną, przepełniona tajemnicą i ponurą okładkę.
Nazwa projektu od razu nasuwa nam pewne skojarzenia, a konkretniej odniesienie do ostatniego albumu zespołu Anathema, przy którym Duncan Patterson miał okazję maczać ręce przed jego odejściem z formacji. Album Alternative 4 wydany w roku 1998 (sześć z dziesięciu utworów napisał Patterson) do tej pory uchodzi za najbardziej depresyjne i melancholijne (a według wielu najlepsze) wydawnictwo Anathemy. Zgodnie z naszym tokiem myślenia właśnie takiej dawki muzyki możemy doszukiwać się na The Brink, zresztą po Panie Pattersonie nie powinniśmy się spodziewać niczego innego. Rzecz jasna nie mylimy się& Krążek jest w całości wypełniony atmosferą mroku, grozy i podniosłości. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że The Brink to najbardziej melancholijne, depresyjne i niejako straszne wydawnictwo muzyczne, za którego stworzeniem stałby Patterson. Tak naprawdę trudno doszukać się tu optymistycznych, delikatniejszych momentów. Na The Brink panuje ciągły patos, grobowa atmosfera i wszechobecna muzyczna podniosłość. Słuchając albumu czujemy się jakby zamknięci w pustym, pozbawionym okien pokoju z pogaszonymi światłami otaczani i niejako obezwładnieni skromnymi porcjami muzycznych dźwięków oraz atmosferą wykreowaną przez trio.
Warto wspomnieć, że ze wszystkich projektów artysty ten jest chyba najbardziej ubogi i skromny względem muzycznych ubarwień. Jest to płyta, na której formacja stara się grać ciszą, a wykorzystywanie swych instrumentów ograniczać czasowo do minimum. Można nawet żartem stwierdzić, że za każdy użyty na płycie dźwięk artyści dostawali podczas sesji nagraniowej kary, a marzeniem Pattersona było pobicie rekordu Guinessa w najskromniejszym instrumentalnie muzycznym wydawnictwie. Zaprawdę muzycy na The Brink nie szaleją, a skupiają się na konsekwentnym, powolnym i niejako pieszczotliwym budowaniu nastroju, bo to właśnie nastrój jest bronią, którą Alternative 4 na krążku używa najczęściej.
Pewnego rodzaju wyznacznik zawartości krążka daje nam już utwór tytułowy album rozpoczynający, w którym słyszymy jedynie mroczne, zachowawcze i niezwykle skromne partie fortepianowe budzące mroczną atmosferę i grobowy glos wokalisty. Czy przypomina to Alternative 4 Anathemy? Przypomina& i to bardzo. Pewnego rodzaju ożywienie przychodzi wraz z kolejnym False Light podczas którego możemy usłyszeć pełny głos Marka Kelsona mi przypominający od czasu do czasu Jana-Henrika Ohme z Gazpacho i& Vincenta Cavanagha z Anathema! Jak się okazuje mocniejsze uderzenie w tym utworze jak i w kolejnych są pewnego rodzaju wyjątkami na płycie. Dalej w większości jest podobnie - melancholia, wyciszenie i wytrwałe budowanie stonowanych kompozycji bo zdecydowanie króluje tu gitara akustyczna oraz w największym stopniu fortepian, a wokale i inne muzyczne dodatki jedynie służą za dopełnienie całości. Trzeba dodać jednak, że Alternative 4 w tej wytrwałości i konsekwencji przesadza bo obok momentów podniosłości zbyt często pojawia się odczucie znudzenia i podirytowania w nieskończoność przedłużającymi się kompozycjami z niezmieniającymi się motywami muzycznymi.
Alternative 4 i The Brink jest w moim mniemaniu jakby przedłużeniem, dopełnieniem i kontynuacją Alternative 4 od Anathema. Łudząco podobne rozwiązania kompozycyjne, linie wokalne i wykorzystywanie instrumentów niesamowicie przypominają rok 1998. Formacja z pewnością nieprzypadkowo wybrała na swoją nazwę właśnie niejako kluczowy album w dorobku Brytyjczyków. Jest to jasny znak na to, że trójka muzyków podąża i podążać będzie ścieżką wyznaczoną niegdyś przez Pattersona i braci Cavannaghów , a biorąc pod uwagę najnowsze wydawnictwa Anathemy, w których panuje atmosfera radości oraz szczęścia i nijak im pod względem muzycznego klimatu do własnych wydawnictw z lat 90-tych, to Alternative 4 może zapełnić pewnego rodzaju muzyczną lukę na rynku muzycznym aktualnie nieobsadzoną i czekającą na regenta.
Jestem przekonany, że ten album podbije serca wielu. Jestem również pewien, że wielu znudzi i nie zaciekawi. Tak naprawdę sami musicie odpowiedzieć sobie na pytanie czy to płyta dla Was. Z pewnością trzeba jednak stwierdzić, że dla każdego fana formacji Anathema i twórczości Duncana Pattersona album The Brink to pozycja, po którą sięgnąć warto. Warto choćby dla samego poznania i ocenienia kolejnej ciekawej płyty wysmażonej przez tego nieocenionego muzyka i poddania tej płyty próbie.
PS. Polecam słuchać nocą przy zgaszonym świetle!
Alternative 4 to kolejny projekt Duncana Pettersona znanego z twórczości z grupami Anathema i Antimatter. Nazwa zespołu nawiązuje do tytułu albumu Anathemy, gdzie Petterson po raz ostatni pojawił się jako jego członek. Można zaryzykować stwierdzenie, że płyta The Brink stanowi pewnego rodzaju kontynuację muzyki zawartej na anathemowym krążku,
Jest tu jeszcze więcej mroku, gotyku i ciemności. Muzyka balansuje wciąż na krawędzi, pomiędzy ciszą przepełnioną niepokojem, szarpaną dźwiękami gitar a wybuchem rockowych brzmień.
Utwory zbudowane są na zasadzie spokoju przechodzącego niespodziewanie w ciężkie brzmienia.
Można odnieść wrażenie, ze całość muzyki zawartej na płycie to jakby jedna historia. Utwory przenikają się nawzajem i koegzystują. Mają w sobie koloryt typowy dla obrazów gotyckich, ciemność raz po raz przenika światło, by znów zanurzyć się w mrok. Słuchając The Brink można odnieść wrażenie , ze oglądamy film w klimacie grozy, gdzie zamiast duchów zmagamy się z sobą i przeznaczeniem, na które mamy znikomy wpływ.
Muzyka zawarta na The Brink hipnotyzuje, słuchacz nie wiedzieć kiedy podąża za dźwiękami niczym za czarodziejskim fletem. Momenty wyciszenia sprawiają, że z niecierpliwością oczekujemy wybuchu emocji. Wieńczący płytę 9 minutowy utwór tytułowy zdominowany przez kobiecy głos Georginy Ross przywodzi na myśl westalki siedzące nad rzeką Styks. W tle pojawia się na chwilę głos Pettersona z dźwiękami pianina, wprowadza w trans wraz z mrocznym rytmem perkusji i dźwiękiem kardiogramu wystukującego rytm bicia serca.
Dzieło Duncana Pettersona skierowane jest do tych którzy lubią ciemność i nie boją się zanurzać w mrok. Obowiązkowo do słuchania po zmierzchu, gdy demony dochodzą do głosu.