A+ A A-

Songs From The Wood

Oceń ten artykuł
(160 głosów)
(1977, album studyjny)
1. Songs From The Wood (4:55)
2. Jack-In-The-Green (2:32)
3. Cup Of Wonder (4:34)
4. Hunting Girl (5:13)
5. Ring Out, Solstice Bells (3:47)
6. Velvet Green (6:05)
7. The Whistler (3:31)
8. Pibroch (Cap In Hand) (8:38)
9. Fire At Midnight (2:27)

Czas całkowity: 41:42

dodatkowo na remasterowanej reedycji z 2003 roku:
10. Beltane (5:19)
11. Velvet Green (live) (5:56)
- Ian Anderson ( flute, acoustic guitar, mandolin, whistles, vocals, all instruments on track 2 )
- Martin Barre ( electric guitar, lute )
- Barriemore Barlow ( drums, marimba, glockenspiel, bells, nacres, tabor )
- John Glascock ( bass, vocals )
- John Evans ( piano, organ, synthesizers )
- David Palmer ( piano, portative organ, synthesizers )
Więcej w tej kategorii: « This Was Heavy Horses »

1 komentarz

  • Rafał Ziemba

    Gdzie można uciec od zgiełku rewolucji punkowej? Okazuje się, że najlepiej do lasu. Albo na wieś. Tam też się wybrał Ian Anderson ze spółką. I w tych kniejach, borach, lasach oraz łąkach, polach i stodołach, mając kwaśne mleko i świeży chleb za dopalacz skomponował jeden z najlepszych albumów Jethro Tull. A już na pewno najbardziej folkowy. I nie tylko w warstwie muzycznej ale i tekstowej. Bo co może pasować bardziej do takiej muzyki niż teksty oparte na podaniach ludowych i baśniach? Oczywiście, wszystkie historyjki mamy podane po 'Andersonowemu'. Czasami śmieszne, ironiczne, ale nie obywające się bez ładnych metafor.
    A muzyka? Jest bardziej akustycznie niż wcześniej. Niby bez większych zmian, ale ten album ma świeżą jakość której brakowało na chociażby 'Too Old To Rock'Roll...'.
    Zaczyna się od kapitalnego utworu tytułowego. Świetne harmonie wokalne, oczywiście w wykonaniu samego mistrza ceremonii. Potem mamy klika chwil muzyki, bardzo bogato zaaranżowanej. Elektryczna gitara jest bardzo rzadko używana, schodzi na drugi plan aż do momentu w którym utwór nabiera prędkości, choć i wtedy gra tylko kilka dźwięków. Co do fletu, to Anderson gra tu zaledwie jedną partię, ale bardzo sygestywną. Ciekwostką jest natomiast, że następny utwór czyli Jack In The Green, nagrał sam, bez kolegów z zespołu. To już prawdziwie folkowy utwór, krótki, zbudowany wokół śpiewu Andersona. Cup Of Wonder ma świetną melodię, bardzo chwytliwą. Jest to taki utwór do jakich Jethro Tull nas przyzwyczaił. Aczkolwiek gitara pozostaje w dalszym ciągu w tle. Dopiero Hunting Girl przynosi nam sporą porcję rocka. Tu już króluje gitara. Widziałem swojego czau koncert Jethro Tull z 2003 roku na którym zagrali tenże utwór w wersji prawie że heavy metalowej. Następny w kolejności jest Ring Out Solstice Bells. Ot, piosenka świąteczna, ale niesamowicie urokliwa. Także tutaj słychać więcej gitary, choć gra tylko akordy co jakiś czas. W środkowej części jest znowu piękna harmonia wokalna, szkoda jednak że nie tak długa jak w utworze tytułowym. Za to kolejny utwór to opus magnum tego albumu. Velvet Green się nazywa i zachwyca słuchacza od początku do końca. Bo jest tu wszystko co tak kochamy w Jethro Tull. Urocza atmosfera i melodie pięknie zaarnżowane na wokal, flet, akustyczna gitarę i klawisze. Muszę też zwrócić uwagę na produkcję. Rzadko się zdarza żeby na płytach był tak dobrze słyszalny bas. Szkoda natomiast, że odbywa się to czasami kosztem gitary. Ale wracając do Velvet Green. Utwór składa się z kilku części, tak zaaranżowanych sprytnie, zeby Anderson mógł sobie w środku poszaleć na flecie. W końcu chyba nikt nie wyobraża sobie płyty Tull bez tego elementu. W zasadzie po tak wybitnym utworze mogło by się zdarzyć wszystko, ale panowie nie zaniżają poziomu. The Whistler jest bardzo fajnym folkowym numerem, bardzo ciekawie zaaranżowanym, ze świetną partią fletu. Pibroch (Cap In Hand) jest najbardziej odstającym od reszty utworem. Ale nie dlatego, że jest słabszy. Jego inność polega na bardzo rockowym początku. Który niespodziewanie przechodzi w taki quasi balladowy motyw. Pomimo tego, cały czas czuć ten rockowy ciężar, którego nie miały poprzednie kompozycje. W środku utwór zostaje przełamany nową melodią, graną na klawiszach, ale cały czas bardzo ciężko, w marszowym tempie. Album kończy przepiękny Fires At Midnight. Idealny utwór do odsłuchania w Sylwestra o północy:). Noi wreszcie pojawia się solówka gitarowa z prawdziwego zdarzenia. Rewelacyjne zakończenie rewelacyjnego albumu.
    Takie to właśnie są piosenki z lasu. Może więcej zespołów rockowych powinno wyjeżdżać na łono natury? Jeżeli ma to skutkować takimi płytami, to jestem zdecydowanie na tak. Jethro złapał formę na przynajmniej dwie płyty. Bo Heavy Horses to trochę jakby kontynuacja tej płyty. Ale to już temat na inną historię. 5/5. Jethro Tull to arystokracja rocka, nawet jeśli siedzą głęboko w lesie:)

    Rafał Ziemba sobota, 26, styczeń 2008 19:43 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Folk Progresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.