TRIPS

Oceń ten artykuł
(6 głosów)

01. Getaway - 4:13
02. Reconnect - 3:41
03. Rewind - 4:27
04. Trauma - 4:45
05. Lines - 4:41
06. Presence - 1:42
07. Momentum - 5:56
08. Plans - 6:48
09. Flux - 12:36

Czas całkowity - 48:49



- Florian Füntmann - gitara
- David Jordan - gitara
- Jan Hoffmann - gitara basowa
- Janosch Rathmer - perkusja
oraz:
- Petter Carlsen - wokal
- Marsen Fischer - instrumenty klawiszowe


 

Media

Więcej w tej kategorii: « Nighthawk Boundless »

2 komentarzy

  • Michał Majewski

    W moim osobistym rankingu zespołów grających muzykę instrumentalną niemiecki Long Distance Calling jest w ścisłej czołówce a nawet więcej, że lideruje. Dlatego też słysząc informacje o nowym albumie wpadłem w euforię bo też długo Panowie kazali czekać nam, fanom, na nowe dźwięki. Mój stan zadowolenia trochę opadł gdy usłyszałem, że niemieccy muzycy zaprosili do nagrania najnowszego albumu Pettera Carlsena. Niestety ja pamiętam tę postać z jednego wydarzenia a mianowicie z występu przed koncertem zespołu Blackfield dwa lata temu podczas którego to Petter wypadł bardzo słabo żeby nie powiedzieć tragicznie. Ten przestraszony i melancholijny typ śpiewania nijak mi nie pasował do stylu prezentowanego przez „Longów”.

    I tu muszę przyznać, że się pomyliłem co między innymi pokazuje ocena wystawiona tej płycie. Petter pokazuje, że ma w głosie tak niesamowity pazur jakich mało na dzisiejszym rynku. To z jaką ekspresją wykrzykuje refren w „Lines” czy prowadzi narrację w „Rewind” daje tylko dowód z jak wielkim potencjałem wokalnym mamy do czynienia. Jest to zupełnie odmienny obraz niż ten który mi się jawił po wysłuchaniu kilku solowych dokonań norweskiego wokalisty.

    Co do wartości instrumentalnych to jest to nadal stary, dobry Long Distance Calling. Melodyka, wyważenie każdego z instrumentów, klimat w który zespół wciąga słuchacza to tylko kilka z zalet tego albumu. Już wprowadzający „The Getaway” jest esencją muzyki wykonywanej przez Niemców. Czuje się tu początki kariery zespołu z przebojowego albumu „Avoid The Light” czy też debiutanckiego „The Satellite Bay”. Tak jak wcześniej już napisałem zespół potrafi wyważyć każdy z instrumentów aby nie czuł się jak piąte koło u wozu. Podobnie jest z pozostałymi kompozycjami instrumentalnymi.

    Utwory z wokalem to jest nowa jakość w historii tego kwintetu. Do tej pory na płytach była taka tradycja, że tylko jedna z piosenek była okraszona tekstem a co za tym idzie śpiewem. Zmiany zaczęły się w roku 2013 gdy do zespołu dołączył Martin Fischer i ilość utworów stricte instrumentalnych zmalała diametralnie (3 z ośmiu). Wtedy też właśnie po raz pierwszy pojawił się na płycie Petter Carlsen w jednym z utworów. Widocznie między panami pojawiła się chemia, która teraz zaowocowała pełnym albumem. Płyta ta jak do tej pory zachwyciła mnie najbardziej w bieżącym roku. Proporcja znowu przeważyła na stronę kompozycji instrumentalnych (5 z dziewięciu) lecz właśnie utwory wykonywane w kooperacji z Petterem Carlsenem są ogromną zaletą tej płyty. Dlaczego zapytacie? Bo są zaskakujące na tle całej dyskografii zespołu. Jeśli zaś chodzi o warstwę instrumentalną to jest ona na najwyższym światowym poziomie ponieważ zespół nie obniża lotów poniżej pewnego pułapu.

    Cały album „TRIPS” jest jak podróż w czasie. Zresztą mottem tego albumu są słowa H.G. Wellsa, autora słynnego „Wehikułu czasu”:

    „We all have our time machines, don’t we?
    Those that take us back are memories,
    Those that carry us forward are dreams”.

    I płyta ta traktuje właśnie o tym co jest napisane w powyższym cytacie. Tak pamięć o wydarzeniach z przeszłości oraz o ludziach, których nie ma już z nami jak i marzenia, które kształtują nas i prowadzą do dalszego działania są istotne w naszym życiu. Pamiętać trzeba jednak aby wszystko to zostało odpowiednio wyważone, abyśmy nie ugrzęzli w przeszłości bo może nas ona zniszczyć. Pamięć o niej i jak i osobach w niej żyjących powinna pozostać lecz nie powinniśmy rezygnować z marzeń bo to co przed nami jest i jak to przeżyjemy zależy tylko od nas.

    I ten wspaniały album o tym stanowi. Ja osobiście polecam go wszystkim tym, którzy nie znają jeszcze muzyki tworzonej przez zespół Long Distance Calling jak i wiernym fanom, którzy będą zadowoleni z efektu 3-letniej ciężkiej pracy wykonanej przez Niemców. A śpiew Pettera Carlsena niech towarzyszy im nadal bo wierzę, ze to w końcu będzie dłuższa wokalna współpraca.

    Ocena 10/10

    Michał Majewski wtorek, 28, czerwiec 2016 14:04 Link do komentarza
  • Krzysztof Pabis

    Niby wszystko się zgadza. Muzycy tworzący zespół Long Distance Calling robią co do nich należy, są świetnymi fachowcami, wszystko jest przemyślane i zagrane tak jak należy. Skąd więc to wrażenie, że coś jest z tą płytą nie w porządku? Nie ma w tej muzyce efektu zaskoczenia, nie ma tego elementu, który z profesjonalnie zagranych dźwięków tworzy muzyczną ucztę. Już otwierający płytę utwór Getaway zaskoczył mnie trochę plastikowym - jak na postrockową kapelę - brzmieniem. Przetworzony elektronicznie wokal nie zgrał się z całkiem fajnym gitarowym riffem. Gitara jest zresztą najmocniejszym elementem tej muzyki, chrapliwe brzmienie, dynamiczne tempo. Brakuje tu jednak pierwiastka innowacyjności. Ponoć w muzyce było już wszystko i być może, że jest to prawda. W obrębie danego stylu można jednak pokusić się o wyraziste własne pomysły, które sprawią, że będziemy mogli powiedzieć, że w proponowanych utworach znalazło się coś naprawdę progresywnego. Ja słyszałem już jednak wiele podobnych płyt i muszę przyznać, że od kompozycji zawartych na tym albumie trochę wieje nudą. Wydawca podkreśla również, że płyta ta może zjednoczyć przed głośnikami miłośników progresywnego grania, metalu, bardziej klasycznego rocka, a nawet alternatywy. Zawsze niepokoiły mnie podobne zapewnienia, gdyż zgodnie ze starym przysłowiem "jak coś jest dla wszystkich, to jest dla nikogo". Z albumem Trips nie jest może aż tak źle. Zgodnie z tym co napisałem na początku jest to bowiem bardzo solidne granie. Najbardziej przypadł mi do gustu refleksyjny Rewind i mocno gitarowy, ciężki instrumentalny utwór Trauma. W ogóle mam wrażenie, że bez wokalisty panowie radzą sobie znacznie lepiej. Trochę potwierdza to także fakt, że na pierwszych trzech albumach Long Distance Calling był w zasadzie formacją całkowicie instrumentalną, a wokaliści pojawiali się jedynie w pojedynczych utworach. Stawiając jednak ostateczną ocenę muszę zdecydować się co najwyżej na mocną trójkę.

    Krzysztof Pabis niedziela, 08, maj 2016 09:02 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Post Rock

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.