Photos Of Ghosts

Oceń ten artykuł
(42 głosów)
(1973, album studyjny)
Strona 1
1. River of life (6:56)
2. Celebration (3:50)
3. Photos of Ghosts (5:20)
4. Old rain (3:40)

Strona 2
5. Il banchetto (8:34)
6. Mr. 9 till 5 (4:07)
7. Promenade the puzzle (7:35)

Czas całkowity: 39:02
- Franz Di Cioccio ( drums, vocal )
- Franco Mussida ( electric and acoustic guitar, vocal )
- Mauro Pagani ( flute, violin, Windwood, vocal )
- Giorgio Piazza ( bass )
- Flavio Premoli ( keyboards, Hammond organ, piano, Mellotron, Moog, Vocal )

1 komentarz

  • Aleksander Król

    Po wydaniu dwóch fantastycznych płyt na rynku włoskim przyszedł czas na 'podbój świata'. Byli w fenomenalnej formie, również umysłowej, więc dokładnie rozumieli że aby zaistnieć poza słoneczną Italią muszą mieć wokal w ogólnie rozumianym języku. Dla nich to była kwestia przetłumaczenia ich szlachetnych tekstów z języka cywilizowanego (włoskiego) na barbarzyński (angielski). Były duże problemy... I wtedy przyszedł z pomocą nie byle kto tylko sam Pete Sinfield z... King Crimson! Zaproponował anglojęzyczną wersję 'Per un Amico'. Propozycja się spodobała, tym bardziej, że ambitny Angol sam napisał teksty, a poza tym zaproponował nowe miksy i powtórne nagranie kilku fragmentów. Po długich dyskusjach uzgodnili, że będzie to esencja z obydwóch albumów. Po kilku tygodniach pracy nad materiałem, zaprosił kapelę do studia i zaprezentował efekt swojej pracy. Byli zachwyceni... W ten sposób narodziła się płyta którą ludzkość poznała jako 'Photos Of Ghosts'. Natychmiast stała się swoistym paszportem Włochów do wielkiego świata. Nie będę opisywał samej płyty - zrobiłem to już przy okazji recenzji pierwowzorów, skupię się na różnicach i wszystkich 'za' i 'przeciw'. Podstawowa różnica to oczywiście wokal. Tym razem angielski. Dla osób nie trawiących włoskiego - rewelacja. I nie ma tu znaczenia kiepski akcent, bo takie niuanse wychwytują jedynie rdzenni Anglicy. Płyta stała się bardziej anglosaska, co podkreślał jeszcze nowy miks Pete'a. W efekcie wiele fragmentów zaczęło brzmieć jak... King Crimson i ELP. To nie to, że się czepiam, kocham każdy dźwięk na tej płycie, uważam że jest absolutnie rewelacyjna i ponadczasowa, ale... muzyka straciła swoją 'włoskość'. To samo zjawisko zauważyłem słuchając anglojęzycznych wersji węgierskiej Omegi - niby fajne, bo kompozycje świetne, ale z a w s z e gorsze od oryginału. Tu również tekst był pisany jednocześnie z muzyką, a język włoski ma zupełnie inną 'śpiewność' niż angielski i wrażliwe ucho to wyczuje. Tym niemniej jednak podstawową zaletą i wielką zasługą tej płyty jest fakt, iż o grupie dowiedziała się cała Europa, Ameryka i Azja (zwłaszcza Japonia). PFM stała się chyba pierwszą włoską rockową grupą, która odniosła ewidentny sukces poza granicami Włoch i sprzedała tam kilkunastokrotnie więcej płyt niż w ojczyźnie. I słusznie, bo to przecież kwintesencja PFM, esencja z dwóch absolutnie genialnych płyt, czyli... płyta doskonała. Nie wyobrażam sobie fana rocka symfonicznego, który tego nie zna, ani kolekcjonera, który nie ma jej w swojej kolekcji. Kanon i świętość jednocześnie. Polecam WSZYSTKIM.

    Aleksander Król poniedziałek, 11, lipiec 2011 22:39 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Włoski Rock Progresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.