A+ A A-

Discesa agl'inferi d'un giovane amante

Oceń ten artykuł
(16 głosów)
(2008, album studyjny)
1. Preludio: il trapasso (3:43)
2. Confessione d’un amante (3:05)
3. La bestia ed il delirio (5:09)
4. Recitativo: è nel buio che risplendono le stelle (3:58)
5. Ricordi del supplizio (6:27)
6. Nostalgia, pentimento e rabbia (6:59)
7. Sudorazione a freddo sotto il chiaro di luna (6:03)
8. Melencolia (5:39)
9. E fu allora che dalle fiamme mi sorprese una calda brezza celeste (3:22)
10. Nosce te ipsum: la bestia ringhia in noi (5:27)
11. Corale per messa da requiem (3:54)
12. Epilogo: conclusione della discesa agl’inferi d’un giovane amante (1:48)

Czas całkowity: 55:36
- Simone Cecchini ( vocals, 6 & 12 acoustic guitar, classical guitar, sax )
- Simone Brozzetti ( electric guitar )
- Federico Caprai ( bass )
- Diego Petrini ( drums, organ, keyboards, piano, vibraphone, percussion )
- Eva Morelli ( flute, ottavino )
- Daniele Rinchi ( violin, viola)
Więcej w tej kategorii: Il Bacio Della Medusa »

1 komentarz

  • Rafał Ziemba

    Wiele osób narzeka, na dzisiejszą jakość muzyki. Że to już nie to, że teraz 'to już się tak nie gra'... i tęsknią za latami siedemdziesiątymi, jak Polscy górale mieszkający w USA za Tatrami. I żal im... Z tym, że tacy progowi górale wcale nie chcą za bardzo wracać do Tatr.
    Pięknym przykładem jest tutaj Il Bacio Della Medusa. Na całym świecie są wysoko w różnych rankingach za rok 2008. Co ciekawsze, nie dość, że w Polsce mało osób o nich słyszało, to nawet jeśli już słyszeli i im się podobało, to wcale nie chcą mieć tej płyty na półce. Dlaczego? Bo choć muzyka brzmi jakby powstała w najlepszych latach włoskiego proga, to jednak rok powstania płyty skutecznie ich odstrasza.
    I tacy są właśnie Ci nasi progowi górale. Marzą o tym, żeby wszyscy dziś grali 'jak kiedyś', a jak powstanie zespół, który tak faktycznie gra i to w dodatku gra fenomenalnie, to im nie pasuje, bo 'za nowe'.

    No, ale zostawmy już ich w spokoju, a zajmijmy się zeszłoroczną, drugą już płytą Il Bacio Della Medusa.

    Gdybym miał w trzech słowach opisać tą muzykę, to na pewno bym się w nich nie zmieścił. Bo to jest prog pełną gębą i dzieje się w nim naprawdę wiele. Tym bardziej, że płyta jest dość długa - 12 numerów. Co słychać przede wszystkim (to dla tych którzy nie lubią czytać całości :D)? Otóż słychać Jethro Tull, Genesis, najbardziej klasyczny hard rock oraz oczywiście szczyptę włoskiej symfonii i całą masę włoskiego charakteru.

    Po wyjęciu grubej wkładki i spojrzeniu na zdjęcia muzyków wcale nie spodziewałem się niczego dobrego - bardziej pasują wyglądem do jakiejś gotyckiej kapeli, niż do pełnokrwistego rocka progresywnego. Jeszcze mniej o muzyce powiedziały mi teksty i tytuły utworów - jakoś tak się złożyło, że język włoski jest mi obcy. Muzyka musiała więc obronić się sama. I zrobiła to, oj jeszcze jak to zrobiła :)

    Album jest utrzymany na bardzo wysokim poziomie, z którego niektóre kompozycje wznoszą się jeszcze wyżej. Dzięki temu mamy tu prawdziwe pasmo górskie. I jako takie tę płytę będę opisywał...

    Całość zaczynamy w dolinie Preludio Il Trapasso, po której mamy spore wzniesienie - choć wchodzimy na górę Confessione d'un Amante bardzo łagodnie - nie zauważamy, a tu nagle hop, i już jesteśmy na szczycie. Czeka tam na nas wszystko co w progu być powinno. Piękne melodie, ciekawie zaaranżowane klawisze i oczywiście wokal w języku włoskim. Rozglądam się po wierzchołku tej góry, a tu proszę - flaga z napisem 'Byliśmy tu! - podpisano Genesis'... no cóż, mogłem się tego spodziewać. Z zadowoloną miną idę dalej, bo już widzę następny szczyt i w dodatku ten zdaje się być najwyższym. Co prawda zaczyna się robić trochę stromo i niebezpiecznie na początku, to po chwili droga zaczyna się prostować i uspokajać, choć co jakiś czas zdarza się jakiś ostrzejszy fragment. Ze zdziwieniem przyjmuję, że na górze czeka na mnie orkiestra klezmerska. Tu już na pewno inne rockowe kapele się nie zapuszczały w ostatnim czasie. Skrzypki przygrywają zacnie, reszta muzyków klaszcze i panuje ogólna wesołość. Opuszczając ten wierzchołek idzie w krok za mną smutek i pewien rodzaj niepokoju. Całe szczęście, że po górze La Bestia ed il Delirio, jest tylko małe przejście o nazwie Ricordi del Supplizio. Zmrok zapadł i zrobiło się trochę nieprzyjemnie... wydaje mi się, ze ktoś krzyczy... słychać jakby coś piszczało w zaroślach... z chęcią bym już wszedł na kolejny wierzchołek. Kiedy już tam docieram widzę, że już inni tu byli przede mną. Słaby ze mnie pionier, ale wydrapany w kamieniu napis 'Ian Anderson was here' napawa mnie pewną dumą. W końcu dotarłem tu i ja:) Nie ma w tym żadnego wstydu, jeśli szlak przecierają wielcy muzycy. Jakoś tak zielono na tej górze, od razu człowiek czuje się lepiej. Rzekłbym... 'folkowo':) Chciałoby się pozostać tu do końca, ale obiecałem sobie przejść przez całe pasmo Discesa agl'inferni d'una giovane amante.
    Idąc dalej (a już jestem w połowie wycieczki), wspiąłem się bez większych przeszkód na prawie tak samo zielona górę co poprzednia. Ta jednak jest już bardziej ostra, droga sprawia więcej trudności - ale co to dla tak wytrawnego wspinacza jak ja:) Tym bardziej, że te wyboistości pojawiają się mniej więcej w równych odcinkach drogi. Warto się poświęcić, gdyż widok ze szczytu Nostalgia Pentimento e Rabbia jest naprawdę piękny. Widać stąd dolinę imienia Hammonda oraz jezioro Fendera. Zaiste, przyjemnie jest widzieć tak cudownie nieokiełznaną przyrodę w dzisiejszych czasach. Zrobiłem kilka zdjęć i człapię dalej. Przez przesmyk Sudorazione a freddo sotto il Chiaro di Luna. Poza Luna nic nie zrozumiałem, ale jak już stwierdziłem wcześniej - włoski nie jest mi znany. Ale idźmy w kierunku tego księżyca. Miałem nadzieję dojść do doliny Hammonda, ale zdradliwa ścieżka coś zaczęła kręcić i znów zacząłem czuć się niepewnie. Gdzieś tam między drzewami mignęło mi jezioro Fendera, ale jakoś nagle poczułem chęć do biegania :) Najlepiej nie oglądając się za siebie, bo po co? Nie to żebym był strachliwy, ale lepiej nie wywoływać wilka z lasu.
    Wyhamowałem. W końcu nie można się zmęczyć, bo sił zbraknie i nie dojdę dalej. Rzut oka na mapę i wszytko by wskazywało na to, że jestem w połowie drogi na kolejną górę. Nazwa jej - Melancolia - nie brzmi co prawda jakoś super pogodnie (a przydało by mi się trochę światła w tej chwili), ale może przynajmniej będzie można spokojnie się wspiąć. I faktycznie. Stok łagodny, i choć niebo trochę pochmurne, wspinam się dalej. Tyle mojej nadziei, ze nie będzie padało. Szczerze powiedziawszy, gdy doszedłem na szczyt serce mi trochę pikało. Ach to, chyba już powoli zmęczenie daje znać o sobie. Trzeba się położyć, przymknąć oczy... tylko na chwilę... choć wiatr wieje, i niesie ze sobą dość ostre powietrze. Zasypiając słyszę jakby z oddali dźwięk saksofonu... No tak, jeszcze tylko jego tu nie było w tej dziwnej krainie... Ech Ci Włosi...
    Chyba mi się jednak śnił ten saksofon. Ale drzemka dodała mi kopa. Zbiegam więc ochoczo z góry po drodze zwalniając co chwila, aby przyjrzeć się plemionom grającym na swych ludowych bębnach. Otoczenie zadziwia mnie coraz bardziej, ale wiem, że zmierzam już do końca wędrówki. Jakoś ostatnio mało drzew się zrobiło, więc wiatr sieka na lewo i prawo. Nie to żeby jakoś szczególnie mocno, ale bardzo intensywnie. Ale teraz wchodzę na ostatni szczyt. I mimo wszystko trochę mi smutno, że już opuszczam te góry. Teraz rozumiem tych górali co im żal. Pogoda się uspokoiła, ale niebo pozostało pochmurne. Wiatr ucichł i tylko powiewa sobie leniwe, niosąc jakby jakąś pieśń religijną... Moja wyobraźnia znowu daje o sobie znać. Jeszcze tylko stanę chwilę i podumam, zanim mi z tego grafomania jakaś wielka wyjdzie... O proszę! Ktoś tędy przechodził i zgubił taśmę z napisem Pink Floyd. Dobrze, że mam walkmana ze sobą i mogę włączyć. No tak - A Saucerful Of Secrets... jakoś dziwnie przeczuwałem, że to ten numer będzie. A co na drugiej stronie?? Ha! kompilacja włoskiego proga i kilka minut muzyki klasycznej na koniec. Zostawię sobie tą taśmę. Ładna pamiątka z podróży. I znów się nie zorientowałem pochłonięty nieistotnymi dywagacjami, że zszedłem znów w dolinę - ale tym razem już po przeciwnej stronie. Dość długa przechadzka dobiegła końca.

    Aż dziwię się, ale nielichy przewodnik mi wyszedł z tej recenzji :) Może jakiś góral skusi się na odwiedzenie tych pięknych terenów, które przypominają mu te z przeszłości?? Ja mam osobiście nadzieję, że tak. Góralu wracaj do Tatr. A raczej do Apeninów :)

    5/5

    Rafał Ziemba niedziela, 22, luty 2009 20:01 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Włoski Rock Progresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.