ProgRock.org.pl

Switch to desktop

Identity

Oceń ten artykuł
(15 głosów)
(2014, album studyjny)

01. On (Intro) - 4:23
02. Live To Work To Live - 5:15
03. Disposable - 4:07
04. Change - 4:20
05. Trendy Girl - 3:26
06. Deafening - 5:20
07. Crackpot - 3:37
08. Suggestions - 5:37
09. Sheeple - 3:41
10. Off (Outro) - 4:02

Czas całkowity - 43:48

- Kuba Krupski - wokal
- Adam Hajzer - gitara
- Janusz Kowalski - instrumenty klawiszowe
- Leszek Swoboda - gitara basowa, wokal
- Wiktor Pogoda - perkusja

 

Media

Więcej w tej kategorii: « Lucid Moments III »

2 komentarzy

  • Bartek Musielak

    Tune szturmem wdarło się do czołówki polskich zespołów progresywnych. I choć powinno to zrobić głównie fantastycznym albumem "Lucid Moments" to oczywiście - o czym wszyscy wiemy - pomogło tutaj znacznie uczestnictwo w jednym z telewizyjnych talent-show. Takie mamy czasy, że nagranie świetnego albumu wcale nie gwarantuje sukcesu, a nawet zauważenia przez media (oprócz, nazwijmy to, mediów branżowych). Takie też mamy czasy, że młode zespoły próbują docierać do uszu słuchaczy wręcz masowo biorąc udział w programach o charakterze wspomnianego wyżej.

    Cóż, czasy się zmieniły, a artyści muszą za nimi nadążać. Kiedyś trzeba było przebić swego rodzaju ścianę pomiędzy muzykiem a słuchaczem (głównie w kwestii dystrybucji muzyki). Dziś wystarczy Internet, Facebook i portale typu Bandcamp czy Soundcloud. I już możemy budować swoją publiczność. Ale taka łatwość powoduje, że zasypywani zewsząd jesteśmy produktami miałkimi, przeciętnymi, by nie powiedzieć wręcz - słabymi. I pewnie też dlatego gro muzyków oraz zespołów podąża tłumnie do tzw. talent-show. Ja o tych programach mam proste zdanie: "pokaż jak tańczysz, ale tańcz jak każemy". Nie wiem czy tak to wygląda faktycznie, ale w moim wyobrażeniu tak właśnie jest. Dla mnie to kolejny kanał ku tworzeniu marki z uczestników, ale marki na chwilę, która bywa bardzo ulotna, o czym przekonał się cały szereg uczestników, a nawet zwycięzców takich programów. Na szczęście Tune uderzyło do takiego programu z własnym, charakterystycznym stylem, który obronili i dzięki któremu zaszli tak daleko. A sukces ten zapewne bardzo wymiernie wpłynął na sukces "Lucid Moments" jak i rozpoznawalność formacji samej w sobie.

    To wszystko działo się jednak już jakiś czas temu, bo oto właśnie ukazał się naszym oczom i uszom najnowszy, drugi już, krążek Tune - "Identity". Znaczący tytuł jest jakoby zapytaniem o tożsamość, a zarazem wskazuje, że Tune swą własną już znalazło. Czy rzeczywiście? Otóż nie. Muzyka na tym albumie jest z goła inna niż zaprezentowana na debiucie. Prostsza, bardziej przybrudzona, charakterna, ale też wciąż zachowująca ten charakterystyczny dla Tune nieco niepokojący klimat. Muzycy zapowiadali taką woltę już od dłuższego czasu, ale chyba mało kto spodziewał się, że nie usłyszymy w ogóle tak charakterystycznego i oryginalnego dla debiutu instrumentu, jakim był oczywiście akordeon. Na "Identity" go nie ma, jest za to duża doza elektroniki, czysto rockowych - wręcz radiowych melodii oraz nieco industrialnego posmaku.

    Jak dla mnie przez wszystkie te eksperymenty Tune zatraciło swoją własną tożsamość i to co było dla mnie najciekawsze na "Lucid Moments" - oryginalność. Na "Identity" zespół brzmi jak wiele podobnych kapel starających się łączyć rock, pop, art-rock i elektronikę. Tak oczywiście pewnie miało być, o czym Kuba Krupski, Adam Hajzer i reszta zespołu mówili na długo przed premierą, brzmiało to wręcz jak ostrzeżenia. I tak w "Live to Work to Live" słychać zdecydowane inspiracje Davidem Bowie, choć sam początek utworu pobrzmiewa bardzo reznorowo. W "Change" usłyszymy Dredg z czasów "The Pariah, the Parrot, the Delusion", natomiast "Suggestions" charakterystyczną grą gitary i basu przywołuje gdzies w tyle głowy niektóre z nagrań A Perfect Circle. Nie twierdzę, że Tune poszło na łatwiznę i przewałkowało znane już od dawna schematy - "Identity" to nadal całkiem niezły album.

    Przede wszystkim dlatego, że muzycy Tune to nie byle jacy grajkowie. Adam Hajzer wciąż zaskakuje fajnymi solówkami, jak w "Sheeple" czy "Disposable". Janusz Kowalski udowadnia, że równie dobrze co na akordeonie gra na czarno-białych klawiszach, prezentując naprawdę ciekawe motywy w nieco jazzującym "Change" czy singlowym "Crackpot". No i oczywiście Kuba Krupski, który znowu pokazuje, że warsztat i możliwości wokalne ma nie byle jakie. Całości dopełnia sekcja rytmiczna, która na "Identity" daje z siebie o wiele więcej niż na poprzednim krążku. I choć uderzeń basu Leszka Swobody usłyszymy pewnie nieco mniej niż na "Lucid Moments", to są to uderzenia soczyste, mocne, pełne energi i napędzające resztę. Podobnie perkusja, która nierzadko wzbogacona elektroniką, brzmi o wiele lepiej niż na debiucie.

    Mam rzeczywiście spory problem z oceną tego albumu. Niby to Tune, a jednak nie brzmi jak Tune. Niby jest fajnie, ale jednak cholernie czegoś mi brakuje. Niby jest klimatycznie, a jednak czasami aż nadto schematycznie. Niby przebojowo, ale jakoś tak bez szału. Jeśli Tune definiuje swoją tożsamość albumem "Identity" to niestety obawiam się by nie obrali kursu w kierunku przeciętności. Ale jest też i druga strona medalu - jeśli Tune albumem "Identity" chciało pokazać, że potrafi zagrać bardziej przebojowo i przystępnie - to to się udało. "Identity" niestety nie daje zbyt wielu odpowiedzi, bo tak jak "Lucid Moments" zaczarowało mnie odkrywczością, tak teraz już nie wiem, w którym kierunku ten zespół podąża. Mam jednak nadzieję, że w dobrym. Poczekamy - zobaczymy.

    Ta i inne recenzje również na http://www.pandino.pl - zapraszam!

    Bartek Musielak poniedziałek, 24, listopad 2014 21:27 Link do komentarza
  • Krzysztof Baran

    Słyszałem wiele głosów, że po sukcesie medialnym w programie Must Be The Music i całej fontannie rozmaitych zajść z nim związanych zespół Tune może mieć problemy z dalszą działalnością. Dla mnie jasnym było, że łódzka formacja która rozpoczęła swoją muzyczną przygodę na albumie„Lucid Moments” w iście art-rockowym stylu z całą pewnością kolejny album nagra w zupełnie innej konwencji. Jasnym też było, że muzycy Tune pójdą bardziej w kierunku muzyki komercyjnej niż w stronę progrockowej niszy. Zresztą ten stan rzeczy od wielu miesięcy potwierdzały wywiady z muzykami w prasie i innych mediach, a także ich same komentarze w sieci.

    Kuba Krupski jako artysta, wokalista, frontman i osoba rozpoznawalna w mediach to prawdziwy skarb dla zespołu. Ale pamiętać należy także o bardzo dobrym warsztacie pozostałych w składzie zespołu, muzyków. Bo to przecież oni komponują muzykę która tak bardzo zwróciła uwagę choćby na pierwszym albumie. Jego największymi smaczkami było kilka aspektów. Przede wszystkim doskonała gra gitar, psychodeliczna atmosfera oraz oczywiście akordeon który tak bardzo wpisał się w muzykę Tune, że chyba cięzko niektórym z fanów sobie wyobrazić, by go teraz zabrakło. A jednak! Drodzy fani musicie się przyzwyczaić do tego, że Tune nie jest tylko „tym zespołem z akordeonem”. Janusz Kowalski potrafi świetnie zagrać na pianinie, czego dowód znajdziecie na nowym albumie Tune zatytułowanym „Identity”.

    Płyta to zupełnie inna od poprzedniczki. Choć nawiązania do pierwszej płyty Tune także i tu znajdziecie. Daleko nie szukając niespokojne i nieco transowe dźwięki w into i outro (odpowiednio „On” i „Off”). Tym razem płytą rządzą piosenki. Krótsze utwory ne pierwszy rzut ucha utrzymane w konwencji pop-rockowej, choć gdy się wsłuchać bardziej w poszczególne kompozycje to nie jest to przeciętna pop-papka jaką nam tłuką do mózgownic stacje radiowe w godzinach największej słuchalności. Tak naprawdę ta płyta znów jest bardzo psychodeliczna. Zaryzykuję stwierdzenie, że nawet jest bardziej psychodeliczna niż wyda sie to każdemu z nas po kilkukrotnym wysłuchaniu albumu „Identity”. Dużo tu brudnych dźwięków, troszkę pachnących muzycznym opium, narkotycznych i niemal wyzwolonych. Muzycy Tune bowiem chcą byśmy przy ich muzyce poczuli się wolni i nie zamykali się w hermetycznym pomieszczeniu o ściśle określonych zasadach i normach muzycznych. Znajdziemy tu zatem elementy zarówno psychodeliczne w nowoczesnym stylu The Mars Volta jak i klasyczną floydowską (albo bardziej Barrettowską) psychodelię rodem z przełomu lat 60 i 70. Odnajdziemy tu elementy stosowane przez Davida Bowie zarówno w narkotycznych latach 70-tych jak i bardziej pop-rockowych latach 80-tych. Zresztą Kuba Krupski nie od wczoraj jest kojarzony przez recenzentów i krytyków muzycznych właśnie z największym Kameleonem Rocka. Adam Hajzer także gra odrobinkę inaczej na tym albumie, na swej gitarze. Owszem charakterystycznych solówek o posmaku „Lucid...” nie brakuje, ale obok nich pojawiają się liczne zagrywki a’la mistrz Hendrix. Leszek Swoboda gra na basie odrobinę oszczędniej niż na poprzedniej płycie, ale tym razem jego partie brzmią bardziej industrialnie i są w wielu miejscach spięte z elektroniką, a także (takie odniosłem wrażenie) przybrudzone zastosowaniem rozmaitych efektów. Wiktor Pogoda także w dźwięki perkusji postanowił wpleść mnóstwo dodatkowych elementów, przez co mamy tu zarówno dźwięki klasycznego zestawu jak i budujące psychodeliczną atmosferę sample i loopy.

    Z całą pewnością kilka numerów z „Identity” nosi znamiona przebojów. Nie będą to jednak przeboje na miarę tego (powtórzę się) co słyszymy na co dzień w stacjach radiowych. Te przebojowe, a jednak pełne psychodelicznego rozmachu numery mogą uświadomić przeciętnych „zjadaczy” popowej, radiowej pop-papki, że muzyka to nie tylko wygładzone i przesłodzone piosenki o miłości, kwiatkach i innych duperelach. Muzyka to także rozmach i dźwięki bardziej niepokorne. One także potrafią złożyć się na melodie, które nie tylko wpadną w ucho ale i zaintrygują fale mózgowe słuchacza.

    Reasumując. Osoby które będą doszukiwały się wyłącznie art-rockowego rozmachu (z akordeonem w tle) z „Lucid Moments”, z pewnością srogo się zawiodą. Ale Ci z Was, którzy tej tylko pozornie prostszej muzyce dadzą się porwać, z pewnością odnajdą na „Identity” zarówno dużą dawkę elementów Art-Rocka jak i dźwięków charakteryzujących nowoczesne brzmienie pop-kultury, tej nieco podziemnej i bardzie krnąbrnej i niepokornej. Bo „Identity” to kawał solidnego i dobrego grania, ale tylko pod jednym warunkiem! Że zapomni się o Tune ery „Lucid Moments”.

    Od jakiegoś czasu zaprzestałem oceniać „cyferkowo” płyty nagrane przez znajomych Muzyków. Takie oceny są zbyt subiektywne. Napiszę tylko, że „Identity” mnie zaintrygowała i wzbudziła dużą dawkę pozytywnych, nieco narkotycznych wibracji. Ten materiał także znakomicie zabrzmi na koncertach i chyba także w tym kierunku został przez łódzkich muzyków zbudowany, zatem... Moi Drodzy, idziemy na koncerty Tune! Będzie czad!

    Krzysztof Baran sobota, 22, listopad 2014 00:01 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.

Top Desktop version