Pyramid

Oceń ten artykuł
(22 głosów)
(1978, album studyjny)
Strona 1:
1. Voyager (2:24)
2. What Goes Up... (3:31)
3. The Eagle Will Rise Again (4:20)
4. One More River (4:15)
5. Can't Take It With You (5:06)

Strona 2:
6. In The Lap Of The Gods (5:27)
7. Pyramania (2:45)
8. Hyper-Gamma-Spaces (4:19)
9. Shadow Of A Lonely Man (5:34)

Czas całkowity: 37:44
- Stuart Elliott ( drums, percussion )
- Ian Bairnson ( guitars )
- David Paton ( guitars, bass, vocals )
- Alan Parsons ( acoustic guitar, keyboards, vocals )
- Eric Woolfson ( keyboards )
- Duncan MacKay ( keyboards )
- The English Chorale ( backing choir )
- Andrew Powell ( orchestra & choir arranger and conductor )
- Colin Blunstone ( vocals )
- Dean Ford ( vocals )
- David Paton ( vocals )
- Lenny Zakatek ( vocals )
- Jack Harris ( vocals )
- John Miles ( vocals )
Więcej w tej kategorii: « I Robot Eye In The Sky »

1 komentarz

  • Michał Jurek

    Tym, co odróżniało panów Alana Parsonsa i Erica Woolfsona od całej rzeszy innych muzyków, była niespotykana wręcz zdolność komponowania wpadających w ucho piosenek, bogato i ze smakiem zaaranżowanych. I choć określanie twórczości The Alan Parsons Project mianem rocka progresywnego budzi mój wewnętrzny sprzeciw, to wraz z upływem czasu coraz bardziej doceniam dorobek, jaki zespół po sobie zostawił. Rzadko się bowiem zdarza, by dokonania jakiegoś twórcy aż do tego stopnia obfitowały w melodyjne, piosenki wymarzone wręcz do nucenia, wdzięczne i proste - ale nie prostackie, tak jak to coraz częściej staje się udziałem współczesnych popowych gwiazdeczek. Przy większości obecnych przebojów okupujących szczyty list przebojów piosenki The Alan Parsons Project mogą uchodzić za szczyt artystycznego wyrafinowania.

    Ale do rzeczy. Dlaczego naszła mnie chętka by pisać właśnie o 'Pyramid'? Ano może dlatego, że spośród pierwszych kliku albumów ten wydaje się najbardziej muzycznie spójny, a przy tym nieprzyzwoicie wręcz melodyjny. Podobnie jak poprzednie płyty, także i ta a charakter albumu koncepcyjnego. Spajającą ideą są rzeczone tytułowe piramidy, egipskie bóstwa i wierzenia etc. i obsesja na ich punkcie, jaka stała się udziałem podmiotu lirycznego. Oprócz tekstów, również na okładce zawarto smaczki związane z piramidową tematyką (książka o piramidach na stoliku, widok za oknem na tylnej części obwoluty albumu). Nie ma co tu jednak dorabiać ideologii. 'Pyramid' to po prostu zbiór pop-rockowych piosenek, i już. Zbiór ten tworzy jednak wyjątkowo zwartą muzyczną całość, momentami aż trudno uchwycić moment, w którym kończy się jedno nagranie, a drugie zaczyna.

    Nie ma na 'Pyramid' jakichś wielkich przebojów, sama płyta również odniosła dość umiarkowany sukces komercyjny w porównaniu z innymi albumami The Alan Parsons Project. Nie ma tu też mowy o jakiejś rewolucji. Oczywiście, można się tu doszukiwać pewnych śladowych nowofalowych pierwiastków, zwłaszcza w rozwiązaniach rytmicznych (w końcu mamy rok 1978). Wyraźnie to słychać np. w 'Can't Take With You'. Przede wszystkim jednak panowie Parsons i Woolfson doszlifowują styl grupy, który uformował się na poprzednich płytach. Ale robią to z wdziękiem. Trudno bowiem nie ulec urokowi wysmakowanych orkiestrowych aranżacji w dostojnym 'In The Lap Of The Gods', okraszonym partią węgierskich cymbałów, pulsującym organom Wurlitzera, na których pan Parsons gra w 'Hyper-Gamma-Spaces', czy też aksamitnemu śpiewowi Davida Patona 'What Goes Up... '. A to, co robi Colin Blunstone w 'The Eagle Will Rise Again' i towarzyszący mu chórek w osobach panów Patona, Parsonsa i Woolfsona. ociera się o wokalistyczny absolut. To chyba jedna z piękniejszych piosenek w całym dorobku The Alan Parsons Project. In the dawn of the morning sky the eagle will rise again... Zresztą, także w pozostałych utworach wszyscy wokaliści, zarówno pierwszoplanowi, jak i ci udzielający się w chórkach, śpiewają jedwabiście i wysoko, i zawsze bardzo czysto. Przyjemnie się tego słucha.

    Poza tym, jak to zwykle w przypadku The Alan Parsons Project, album jest świetnie wyprodukowany, można wyraźnie wyodrębnić dźwięki dobiegające z różnych muzycznych planów. Dziś już się tak płyt nie nagrywa: stawia się przede wszystkim na rytm, a potem podkręca się głośność, żeby było dynamiczniej. 'Pyramid' pochodzi jeszcze sprzed rozpoczęcia tej wojny decybeli, dzięki temu wspaniale się sprawdza pod koniec kolejnego nerwowego dnia, oferując wysmakowane aranżacyjnie, nienachalne, acz przebojowe piosenki, które chcąc nie chcąc same się zapamiętują. A przy uważniejszym wysłuchaniu urzekają przestrzennym rozłożeniem dźwięków, skłaniając do baczniejszego nadstawienia ucha na dobiegające nuty. Szkoda tylko, że wszędobylscy empetrójkowicze raczej nie będą mieli szans, by to docenić.

    Michał Jurek sobota, 22, grudzień 2012 17:28 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Art Rock

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.