Nie lubię neoproga. Nie lubię zrzynania muzyki z gotowych wzorców lat 70-tych, ubierania jej w nowe szaty doskonałych instrumentów i komputerów, bezmyślnego powtarzania patentów już dawno wymyślonych. Po prostu nie lubię. Ale i w tej muzyce czasami znajdę 'coś'. Co prawda Kayak'a ni jak nie można zaliczyć do neoproga, bo pierwszą płytę ma z 1973 roku... ale miał 20-letnią przerwę w życiorysie i powrócił w roku 2000 płytą 'Close To The Fire'. I właśnie w tej płycie znalazłem owe 'COŚ'. Nie jest to kanon progresu, nie jest to płyta odkrywcza, nie jest to kamień milowy art rocka... Jest to po prostu kawał RADOSNEGO, słonecznego rocka, niezwykle melodyjnego i zawsze wprowadzającego mnie w dobry nastrój. Podstawą jest tu gitara (Rob Winter) i przepiękne solówki. Do tego dochodzą wspaniałe pejzaże malowane klawiszami (Ton Scherpenzee) i wielogłosowy wokal. Klimaty mocno camelowskie, ale jednocześnie inne... Prawie piosenki, ale tylko 'prawie'... Aż 13 utworów, (na wersji japońskiej następne 2), blisko godzina muzyki. Łatwo wpadającej w ucho, wiercącej mózg, schodzącej niżej... do serca. I możliwe, że goszczącej tam na dłużej... Nie zostałem 'kajakarzem', ale do tej płyty często wracam. Polecam ją wszystkim na zbliżające się jesienne chłody, deszczowe poranki i mgliste popołudnia. Na każdy zły czas, gdy brakuje optymizmu i ciepłego uśmiechu. A dla camelowców - MUS !