A+ A A-

In The House Of Dark Shining Dreams

Oceń ten artykuł
(3 głosów)
(2006, album studyjny)
1. Intro (incl. Johann Pachelbel’s Canon in D) (1:56)
2. Yet Another Battlefield (7:33)
3. Clapper’s Beatin’ Fast (6:57)
4. Dark Virgin (5:59)
5. Olympia (4:04)
6. Killer (8:25)
7. As Nothing Had Changed (6:11)
8. Dark Virgin 2 (4:23)
9. Steep Path (5:21)
10. It’s Always The Same Thing (6:18)
11. Springy (6:08)
12. 21st Century Schizoid Man (7:36)
13. Genius Of Europe (incl.Wagner Intro-Sigfried Death) (6:39)

Czas całkowity: 77:32
- Maurilio Rossi  ( vocals, Fender-EMG bass, organ, Moog, Mellotron, keyboards, Washburn KC-40V electric guitar, Alhambra nylon guitar )
- Paolo Carniani  ( Gretch drums )
- Roberto Masini  ( Fender-Gibson guitars, violin )
- Francesco Diddi  ( sax, flute, Moog , 5 string violin )
- Gianni Rossi  ( Gibson Les Paul guitar )

Gościnnie:
- Luca Leonello Rimbotti  ( concept album idea, vocals, backing vocals, lyrics )
- Max Menichetti  ( 7 string guitar )
- "Bronco" G.Carlo Gaglioti  ( Yamaha-Gretch drums )
- Raffaella Tovo  ( female backing vocals )
- Claudio Nardini  ( Ludwig drums )
- Marcello Masi  ( friendly help, Roland synth-guitar )
- Martin Rush  ( backing vocals, stage assistant )
Więcej w tej kategorii: Masquerade »

1 komentarz

  • Rafał Ziemba

    Irytuje mnie szufladka 'retro prog'. Ostatnio jest taka moda, żeby wpychać tam wszystkie zespoły, które grają prog tak jak się powinno. Nie rozumiem, czemu granie muzyki w identyczny sposób, w jaki się grało w latach siedemdziesiątych, tylko dla tego, ze artysta taką muzykę sobie ukochał ma być 'retro' - bo przecież nie może być 'neo' bo nie jest epigonem Marillion. To trochę tak jakby powiedzieć, ze ta muzyka progresywna jest regresywna. No bo przecież wcale się nie rozwinęła... I tak dzięki temu brnąc dalej niedługo dojdziemy też pewnie do retro neo proga, retro prog metalu - generalnie muzyka rockowa to będzie jedno wielkie 'retro', słuchacze zostaną geriatrioprogfanami. A właśnie może to jest dobra nazwa? Rock geriatryczny?

    Taką też muzykę wykonuje Goad. Już sam rzut oka na spis numerów - co za zgroza! Covery 21st Century Schizoid Man tych okropnie leciwych King Crimson oraz Killer stareńkiego i stetryczałego VDGG. A okładka?? Po wyjęciu z pudełka rozkłada się na 4 części i prezentuje obraz w całości, którego widzimy tylko wycinek na froncie. Jezus Maria, przecież to przypomina winyl! No jak nic retro. Przynajmniej numerów jest dużo i album trwa około 80 minut. Fani nowoczesności powinni być zadowoleni. Płytka zapchana prawie na maksa... mogli jeszcze jakiś krótki bonus track wrzucić.

    Nazwa wytwórni oczywiście do czegoś zobowiązuje. Jest porno i duszno. I jakby to powiedział jest z naszych czołowych polityków - straszno.
    Klimat grozy wprowadza już intro. Pierwszy pełny numer Yet Another Battlefield to bardzo schizofreniczne podejście do muzyki. Bardzo słabe, syczące i wysokie brzmienie. Z przodu wokal - dziwny, jakby coś pomiędzy wokalistą Black Widow, Bonem Scottem a melorecytacją. Do tego garść klawiszy, które przypominają I'm Going Slightly Mad wiadomego zespołu. Wydaje się też, jakby perkusja momentami gubiła rytm. Tylko czemu w jakiś przedziwny sposób to się trzyma kupy? Pewnie to ta atmosfera wszystkie te części skleja ze sobą.
    Clapper's Betain Fast przynosi nam próbę troszkę nijakiego grania, stylizowanego lekko na amerykański rock. Nie wiem, czy zamierzone było takie słabe brzmienie tego krążka, ale skutecznie utrudnia przyswajanie muzyki. Dźwięk na poziomie demówki zrobionej na komputerze, to jednak nie najlepszy pomysł. Jest szansa jednak na usprawiedliwienie. Nigdzie nie znalazłem notki na temat w jakim studio było nagrania. Więc być może odbywały się one domowym sposobem.
    Ale juz Dark Virgin brzmi mocniej. Lepiej. Słychać bas, muzyka wreszcie jest na pierwszym planie - na równi z wokalem. Ciekawy, orientalny riff... beat jednak jest bardzo elektroniczny i w tym momencie przypomina to faktycznie ambitniejszy neo prog niż klasyków. Wreszcie także pojawiają się naturalne skrzypce, na które tak czekałem. Nie zaszkodziło by jednak, gdyby kawałek był jednak troszkę krótszy. Brakuje dobrych solówek, które mogłyby być usprawiedliwieniem dla tych sześciu minut. Cztery by wystarczyły.
    Tak jakby na moje życzenie następny numer trwa już krócej. I z założenia miał być balladą. Także chyba z założenia zaśpiewną w taki słaby sposób. Maurilio Rossi chyba chce zostać drugim Hammillem. Skutek jego starań jest jednak dość opłakany.
    Przychodzi czas na Killer. Brzmienie jakby znowu trochę przygasło, jednak cover jest rzetelny. Pojawia się oczywiście saksofon - nie wyobrażam sobie jakby mogło być inaczej. Wokal w tym miejscu juz trochę lepiej się sprawdza. Choć oczywiście jak już wcześniej wspomniałem - nawet Hammill to nie jest.
    As Nothing Has Changed ma przyjemna linię gitarową... i jakoś mrok na chwilę ginie. To juz prawie pop. Problem polega na tej elektronicznej (mam nadzieję, ze to maszyna a nie człowiek...) perkusji, która brzmi po prostu dość zabawnie momentami. Przynajmniej jak na moje ucho. Że nie wspomnę o tym gubieniu rytmu...
    Po raz kolejny też utwór wyciągany jest trochę na siłę.
    Pod numerem 8 jest druga część Dark Virgin. Jedynka była do tej pory najlepszym numerem a dwójka jak najbardziej
    dorównuje do niego poziomem... i jakoś tak jest, że brzmienie jest tu znów lepsze, głośniejsze... no skok jest niesamowity. Gdyby cały album był nagrany w ten sposób to ocena była by pewnie przynajmniej o pół punktu wyższa. Gdybym miał szukać porównań, to teraz Goad brzmi jak Hawkwind z ostatniego okresu, w którym dominują elektroniczne brzmienia. Czyli na Take Me To Your Leader mogła by się spokojnie znaleźć. No powiedzmy, ze mogła by się znaleźć jako strona B singla z tego albumu. Ale wreszcie wszystko jest na swoim miejscu. Ach... nie można było naprawdę całości tak nagrać?
    Steep Path także oferuje nam gamę dość ciekawych dźwięków. Tylko, ze po raz kolejny zostają zagłuszone przez perkusję i wokal a'la pijany Felicjan Andrzejczak. Faktycznie, jakoś tak zaczyna mi to przypominać niektóre nagrania Budki Suflera. Choć, może sobie to wkręcam. Idźmy dalej.
    W It's Always The Same Thing klimat jest podtrzymywany, przez zabiegi typu 'nie bardzo wiem co robię ze swoim instrumentem, ale brzmi to nieźle i atmosfera też jest'. Tak więc na takiej to gitarowej zabawie i topornym rytmie Goad zbudował ten numer. Nie widzę potrzeby, żeby ciągnąć to przez sześć minut (bo trwa sześć, a nie tak jak napisano na okładce 8:42), ale panowie jakoś w to brną. Pojawił się nawet konkretny riff. I bas bywa słyszalny. W sumie nie jest tak zły ten kawałek. Słyszałem już gorsze na In The House Of The Dark Shinning Dreams.
    Skoro okazało się, że poprzedni utwór nie jest tym najdłuższym, to moze będzie nim Springy. Jest to numer... w stylu Goad. Nic więcej nie mogę tu napisać, ponadto co już napisałem. No, może poza faktem, ze ma on najlepiej zaaranżowaną perkusję na tej płycie. I wcale nie jest najdłuższy. Albo ja coś przysnąłem, albo w druku wystąpił zwyczajny błąd.
    Przyszedł też czas na Schizofrenika. Odegranego... no nie wiem... paskudnie. Tak, to dobre słowo - ten cover jest paskudny. Wszystko jest tu złe. Wokal, gitary, brzmienie, klawisze. Całość jest do wywalenia. Zmiany aranżacyjne tylko pognębiają tą przeróbkę. Niektórych rzeczy nie powinno się jednak tykać.
    Pod pechowym numerem 13, znajduje się kończący tą płytę Genius Of Europe. Zaczyna się od Wagnerowskiej Śmierci Zygfryda, i to w zasadzie najlepszy punkt tego numeru. Niby nie jest tragiczny, ale jego brzmienie jest jak najbardziej. Czyli po raz kolejny nic nie konkretnego poza wokalem nie słychać, poza tym, ze 'coś tam' sobie w tle gra.

    Z przykrością muszę stwierdzić, że to najsłabsza płyta jaką słyszałem z dotychczasowych wydawanych przez Black Widow Records.
    W notce którą od nich otrzymałem jest napisane, ze ten album został napisany szybko. Nie wyszło mu to niestety na dobre, jak mogę z całą pewnością stwierdzić.
    Napisane jest tam także, żeby katalogować Goad jako mroczny prog, bazujący na latach siedemdziesiątych. I z tym się zgodzę tylko połowicznie. Bo może mrok tutaj jest, ale co do tych lat... na pewno by tak było, gdyby przynajmniej nie ta straszna perkusja. A tak, to mogę tylko 3 z minusem postawić. Bądź z dwoma. Niestety. Starego proga też niestety trzeba umieć zagrać z żywiołem. To znaczy nowego starego... Znaczy się retro... Kurcze, no i pogubiłem się pod koniec...

    3-/5

    Rafał Ziemba poniedziałek, 23, marzec 2009 12:10 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Art Rock

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.