A+ A A-

The First Day (with Robert Fripp)

Oceń ten artykuł
(22 głosów)
(1993, album studyjny)
1. God's Monkey (4:58) 
2. Jean the Birdman (4:09) 
3. Firepower (10:25) 
4. Brightness Falls (6:05) 
5. 20th Century Dreaming (A Shaman's Song) (11:50) 
6. Darshan (17:17) 
7. Bringing Down the Light (8:31)

Czas całkowity: 63:15
- David Sylvian / guitar, keyboards, vocals, producer, tape, performer, mixing
- Ingrid Chavez / vocals 
- Robert Fripp / guitar, producer, performer, electronics
- Trey Gunn / stick, vocals
- Marc Anderson / percussion
- Jerry Marotta / percussion, drums 

1 komentarz

  • Michał Jurek

    Gdzieś tak na początku lat dziewięćdziesiątych Robert Fripp zaczął się przymierzać do kolejnego wskrzeszenia King Crimson i rozpoczął poszukiwanie członków nowego składu zespołu. Jednym z muzyków, którym pan Fripp zaproponował współpracę, był David Sylvian. Pan David jednak, jako artysta prawdziwie niezależny, nie był zbyt chętny, by dać się wtłoczyć w ciasny gorset pracy zespołowej. Zgodził się jednak na nawiązanie muzycznej współpracy na bardziej równorzędnych zasadach - i dzięki temu w 1993 roku światło dzienne ujrzała płyta The First Day. Płyta interesująca nie tylko ze względu na muzyczną zawartość, ale także na to, że w trakcie jej nagrywania formowały się zręby kolejnego wcielenia KC. Na płycie grał bowiem Trey Gunn, który ostatecznie w nowym King Crimson się znalazł, a także Jerry Marotta, który był tuż-tuż - choć ostatecznie jego miejsce zajął Pat Mastelotto (zasiadł za bębnami już podczas trasy koncertowej, promującej The First Day, a uwiecznionej na znakomitym albumie Damage).
    The First Day stanowi wypadkową zainteresowań dwóch liderów, i to stanowi o jej atrakcyjności. Niestety, jest też nieodrodnym dziecięciem lat dziewięćdziesiątych, a to z kolei powoduje, że w niektórych momentach słucham jej z dystansem. Mieszanina ambientu i ostrych gitarowych riffów i dziś potrafi zafrapować (czy może „zafrippować”), ale te loopy i programowana perkusja… Nie lubię tego. Tekturowo brzmiące, powtarzane perkusyjne sample czasem odzierają muzykę zawartą na The First Day z aury tajemniczości, a czasem po prostu irytują.
    Ale zaczyna się ten album po prostu znakomicie. God's Monkey wprowadza słuchaczy w trans monotonnie powtarzaną przez Davida Sylviana frazą: „Find the ladder, climb the ladder to God's monkey”, a gdzieś na drugim planie kotłuje się gitara pana Roberta. Wyróżnia się też zgiełkliwe Jean the Birdman o determinacji przezwyciężającej każdą trudność, i przełamującej nawet wolę bogów, z intrygującą frazą:

    “Life is a gamble from
    Coyotes with the mules
    Life is a bullring
    For taking risks and flouting rules”.

    Jeszcze bardziej zgrzytliwie zaczyna się Firepower, w którym głos Davida Sylviana przepuszczono przez jakiś vocoder. Jednak tę początkową hałaśliwość przełamują niespodziewanie czyste solówki gitarowe Roberta Frippa i bardzo klimatyczne odgłosy. Brgihtness Falls to już jeden wielki jęk: tekstowy i muzyczny. Bardzo smutne nagranie. Jak śpiewa pan Sylvian: “Baby, baby, hurt heals slow and who can believe in tomorrow?”. 20th Century Dreaming (A Shaman's Song) przywołuje natomiast naturalne skojarzenia z nagraniem otwierającym płytowy debiut King Crimson. Brud i zgiełk są bardzo podobne, a i ocena przemian zachodzących we współczesnym świecie podobnie ostra. Muzycznie zdecydowanie lepiej wypada jednak utwór Karmazynowego Króla. 20th Century Dreaming jest - jak dla mnie - zbyt monotonne, a mruczenie pana Sylviana już nie tyle hipnotyzuje, ile wręcz usypia. Ale to chyba zamierzony efekt, bo nagranie kończy się wszak tak oto: Here comes the dreaming...

    Opus magnum płyty stanowi najdłuższe na płycie, niemal dwudziestominutowe nagranie Darshan (The Road to Graceland), ambientowo-transowe, z monotonnym perkusyjnym rytmem, który tu akurat pasuje jak ulał. A David Sylvian niemalże skanduje tekst niczym z haiku:

    „Two birds
    One stone
    One chance
    Is thrown
    Don't make
    Mistakes”.

    Tak, to nagranie z pewnością zostaje w pamięci. Trudno się uwolnić spod jego czaru. Nie sprzyja temu również ostatnie w zestawie, instrumentalne, frippertronikowe Bringing Down the Light, które utrzymuje słuchacza w specyficznym stanie między jawą a snem.
    The First Day pozostaje fascynującym świadectwem współpracy dwóch wielkich muzycznych osobowości. Płyta, która powstawała w jej wyniku, nie mogła być słaba. I choć nadmierne - moim zdaniem - wykorzystanie automatu perkusyjnego kładzie się cieniem na zawartości albumu, to ostateczny rezultat muzycznych poszukiwań, ujęty w siedmiu nagraniach na The First Day, jest bardzo zadowalający. A miłośnicy sylvianowskiej melancholii i frippowej gitarowej zgiełkliwości po prostu muszą mieć tę płytę na półce.

    Michał Jurek wtorek, 01, listopad 2011 10:45 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Art Rock

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.