Immensity

Oceń ten artykuł
(9 głosów)
(2013, album studyjny)

01. Delusion I - 1:40
02. Ganimedes - 5:49
03. Kallisto - 5:46
04. Io - 5:18
05. Europa - 8:50
06. Delusion II - 1:45
07. Tytan - 7:01
08. Rea - 6:21
09. Japet - 7:55

Czas całkowity:

- Grzegorz Wieliczko - gitara
- Mateusz Narkiewicz - gitara
- Rafał Korecki - gitara basowa
- Paweł Głębocki - perkusja
oraz:
- Piotr Gibner - wokal (9)

1 komentarz

  • Paweł Tryba

    Echoes Of Eon to kolejny zespół ratujący honor Warmii. Ostatnio mój region
    zaczął być postrzegany przez pryzmat ludycznych tworów typu Enej czy
    Afromental. Niniejszym przepraszam resztę Polski i proszę o nieuznawanie nas
    wszystkich za miłośników juwenaliowego rockopolo. Ambitni wykonawcy też się
    u nas trafiają. Oto przykład. Pochodzący z Dobrego Miasta kwartet gra
    fachowego post rocka. Nic niezwykłego, prawda? Namnożyło się takich grup na
    potęgę. Ale wszystkie te kapele brzmią prawie tak samo. Za Biblię mają płyty
    Mogwai, God Is An Astronaut i Pelican. Żeby wyściubić nos ciut dalej,
    namieszać – o, co to - to nie, to grozi apostazją. Tymczasem Echoes Of Eon
    mieszczą się w ramach konwencji, a jednocześnie są na tyle swoiści, że
    brzmią jak Echoes Of Eon. A'propos brzmienia – zanim przejdziemy do samej
    muzyki pochylmy się nad produkcją. Echoes nie oszczędzali. Pojechali do
    jednego z najlepszych studiów Polski – gdyńskiego Sound Great Promotion i
    zatrudnili duet producentów, który na post rockowym i psychodelicznym graniu
    zęby zjadł: Kubę Mańkowskiego i Jana Galbasa. To przecież tam powstała
    kanoniczna dla polskiego „post” płyta „Affliction” Blindead. Efekt?
    Brzmienie klarowne, przestrzenne, ale nie tnące jak żyleta, tylko z taką
    sympatyczną analogową mgiełką, która niweluje ostre kanty. Dzięki temu
    człowiek czuje się w kosmicznej przestrzeni kreowanej przez zespół jak w
    domu.
    Co jest największą bolączką post rocka? Powtarzalność. Podobne brzmienia i patenty znajdziemy u dziesiątek zespołów, a na ich płytach poszczególne utwory trudno od siebie odróżnić. EOE udaje się tę mieliznę ominąć. Domykają otwartą formułę post rockowej kompozycji, dyscyplinują ją i nadają kawałkom rozpoznawalne konstrukcje. Nie idą na „malarski” żywioł, tylko zagęszczają strukturę utworu, co rusz wsadzają ciekawe przejścia czy to basu, czy perkusji. Do tego tu i tam upychają elektroniczne smaczki. Mnóstwo w tej muzyce zakrętów, naprawdę niespodziewanych zmian nastroju. Spiritus movens zespołu jest gitarzysta Grzegorz Wieliczko i to słychać – coś z aury dokonań jego poprzedniego projektu, karygodnie niedocenionego space metalowego The Rack Tripp, przeniknęło i tutaj. Jest przestrzennie, ale jednocześnie niepokojąco. Kropką nad I jest „Japet” - wieńczący całość jedyny na płycie utwór wokalny (patent stosowany do niedawna na kolejnych albumach Long Distance Calling, których EOE nota bene wkrótce będą supportować), budujący pomost między bardziej tradycyjnie pojmowanym metalem a post rockiem. Odgłos z krtani wydaje wszędobylski dobry duszek polskiej sceny post metalowej: Piotr „Bob” Gibner (wokalista Proghma-C, ważna postać w czekającym na wydanie superprojekcie Songs For The Pigs). Co dziwić nie powinno, bo on i Wieliczko znają się jak łyse konie, oprócz wspomnianego The Rack Tripp grali razem w zespole Manthra. Bob śpiewa siłowo, a'la Scott Kelly (nie z Kelly Family, tylko z Neurosis), choć do oryginału ciut mu brakuje.

    Podoba mi się, że zespół wysilił się na warstwę konceptualną, jaka by ona nie była. Nie musiał.. Mogli nadać kompozycjom tytuły kompletnie od czapy, ale woleli pogłówkować. Mamy więc dwie miniaturki: „Delusion” I i II, umiejscowione tak, że gdyby płyta wyszła na winylu, otwierałyby kolejne strony. Reszta utworów zaś nazwana jest od poszczególnych księżyców Jowisza. Jaki w tym cel? Nie wiem! Ale mózg zaczyna pracować, a od małego karmiona twardą science fiction wyobraźnia przywołuje ostrzeżenia Arthura C. Clarke'a i Stanleya Kubricka, że satelity Jowisza (zwłaszcza Europa) to wyjątkowo paskudna miejscówka. Mała rzecz, a cieszy! Tu i tam czytałem zastrzeżenia recenzentów odnośnie szaty graficznej. No dobrze, nie są to jakieś epickie krajobrazy, nie każdy może być Helderem Pedro ( i dobrze, jeden niepowtarzalny Portugalczyk wystarczy). Trzeba jednak oddać Kubie Sokólskiemu zasługi – zaprojektował fajne logo i dobrze się wstrzelił w astronomiczną formułę płyty. Mi tam jego minimalizm pasuje!

    Powiem krótko: od czasu debiutu NAO żadna post rockowa płyta mnie tak nie wkręciła. To nie jest album, którego nie musimy się wstydzić za granicą. Powinniśmy się nim tam chwalić! Czwórka z plusem. Co tu dużo gadać – na razie najpoważniejszy kandydat do miana krajowego debiutu roku w naszym okołoprogresywnym światku.

    Paweł Tryba środa, 05, czerwiec 2013 14:51 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Post Rock

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.