2. Bodysnatchers (4:02)
3. Nude (4:15)
4. Weird Fishes/Arpeggi (5:18)
5. All I Need (3:49)
6. Faust Arp (2:10)
7. Reckoner (4:50)
8. House of Cards (5:28)
9. Jigsaw Falling Into Place (4:09)
10. Videotape (4:40)
- Ed O'Brien ( vocals, guitars )
- Jonny Greenwood ( guitars, keyboards )
- Colin Greenwood ( bass )
- Phil Selway ( drums )
2 komentarzy
-
Steven Wilson w Fear Of A Blank Planet przyjrzał się między innymi internetowym społecznościom, fenomenowi ściągania muzyki z sieci, upychania dźwięków w odpowiedni bitrate i folder na dysku. Pobrzmiewała nuta niedowierzania i smutku, że za pomocą jednego kliknięcia myszką można zdewaluować wysiłek muzyka do postaci empetrójki, ogga czy innego flaca. Pisząc o wirtualnej płycie Radiohead te skojarzenia z Porcupine Tree jakoś tak same się nasunęły.
Muzycy Radiohead postanowili wykorzystać fakt, że po wydaniu Hail To The Thief (2003), ich biznesowe relacje z EMI uległy rozluźnieniu. Nie, nie pożarli się z wydawcą. Po prostu skończył im się kontrakt. Panowie kolejnego cyrografu z wytwórnią (na razie) nie podpisali, postawili za to na całkowitą niezależność i wrzucili swoją NOWĄ muzykę do sieci. A przecież zespół tej klasy jest w stanie wynegocjować z majorsem wielomilionowy kontrakt. Fakt, że grupa postanowiła wypiąć się na bossów wielkich wytwórni (cytując spoty wyborcze: obleśne, nalane mordy, z cygarami w zębach, siedzące w wypasionych gabinetach) jest mocno zastanawiający. Podjęli ryzyko. Nowe podejście do słuchacza, wykorzystanie trendów Internetu, całkowita niezależność - na to postawił zespół i wygrał! Kiedy kilka lat temu artysta Prince postanowił zrobić dokładnie to samo, co Radiohead (czyli uniezależnić się od wytwórni i
zarabiać na siebie bez pośredników), poniósł klęskę. Z pewnością sposób wydania In Rainbows jest
nietuzinkowy. Owszem - wiele płyt miało swoją premierę w Internecie, ale po raz pierwszy to SŁUCHACZ DECYDUJE, ile jest w stanie zapłacić za pliki z muzyką. Zespół dał fanom wolną rękę. Do kieszeni Radiohead wpływają różne kwoty: od tych zupełnie minimalnych, po odpowiadające cenom sklepowym. Od dnia internetowej premiery (czyli od 10 października) liczba osób, które kupiły album przekroczyła milion. Całkiem nieźle, jak na czasy, w których płyty sprzedają się dzięki internetowym piratom źle (a nawet bardzo źle). W pierwszych dniach udostępniania In Rainbows chętnych do ściągnięcia utworów było tak wielu, że z powodu przeciążenia trzeba było zamknąć stronę internetową albumu. Ostatnie badania tygodnika Billboard wskazują, że Radiohead to najbardziej rozpoznawalna muzyczna marka w sieci. Za moją wersję płyty zapłaciłam 2 funty (wydaje mi się, że to adekwatna cena za 10 plików w bitracie 160 kb/s). Tym, którzy mają wstręt do muzyki w formacie wirtualnym pozostaje czekać do 3 grudnia. Tego dnia In Rainbows pojawi się w NORMALNEJ, wypasionej, luksusowej postaci (za jedyne 40 funtów). I w dodatku wydanej przez ...Warner Music...
Album, a raczej 10 plików w formacie mp3:
Trochę dziwnie recenzuje się muzykę, mając tylko gołe pliki, bez wkładki z tekstami i grafikami. Postaram się jakoś przeboleć ten fakt i wybrnąć.
Jak zwykle w przypadku Radiohead mamy do czynienia z albumem zupełnie innym, niż poprzednie. Po kilku przesłuchaniach doszłam do wniosku, że ten długo wyczekiwany krążek wywoła dyskusję: Że przecież oni muszą nagrać kolejne dzieło przełomowe, że muszą wznieść się na szczyty i rozstawić rockowe tałatajstwo po kątach. No właśnie: niczego nie muszą udowadniać. Nie nagrali kolejnego klona i wariacji na temat własnej twórczości. Cóż, nie zawsze wydaje się tak genialne albumy jak O.K. Computer, Amnesiac czy Kid A. To tak, jakby wymagać od genialnego malarza replik autorskich jego największego dzieła (a to jak sami przyznacie może się znudzić nawet Rembrandtowi). Czy oznacza to, że In Rainbows to słabszy album Radiohead? W przypadku tego zespołu nie można łatwo stawiać tezy o słabości ich muzycznych propozycji. Radiohead jest grupą tak nieprzewidywalną, tak inną od rockowego mainstreamu, że gadki o słabości nie mają sensu. Dzieje się na siódmej płycie Radiogłowych muzycznie sporo dobrego, ale album nie jest pozbawiony wad. Muzycy z Oxfordu nie przekroczyli po raz kolejny muzycznego Rubikonu, ale życzyłabym sobie takiej słabizny w wykonaniu innych bandów. Nie da się ukryć, że jest to PROSTSZA muzyka niż dotychczas, daleka od muzycznych eksperymentów i awangardowych rozwiązań harmoniczno-rytmicznych (znanych z Amnesiac). Prostsza, ale paradoksalnie obdarzona ciężarem o wiele bardziej przytłaczającym, niż dzieła metalowych szarpidrutów. Moje pierwsze, muzyczne skojarzenia dotyczące In Raibows związane były z solowym albumem Thoma Yorke'a, a w przypadku kilku utworów z Sigur Rňs i The Beatles. Podobny klimat, podobne rozwiązania. Jest nastrojowo, eterycznie i ładnie. Piękno zostało zaklęte w tych zwrotkach, refrenach, niesamowitym, tym jakże zbolałym śpiewie Thoma Yorke'a oraz specyficznym nastroju. A nastrój zmienia się w zależności od utworu, opalizuje i jest różnorodny, tak jak kolory tęczy powstałe w wyniku refrakcji. To, co przykuwa uwagę to z pewnością wyważenie proporcji pomiędzy elektroniką a gitarowym graniem, instrumentami a wokalem Thoma. A Yorke śpiewa na In Rainbows tak przejmująco, że aż ciary przechodzą. Sporo jest partii śpiewanych falsetem, czasami zmęczonym głosem udręczonego człowieka (a czyż nie właśnie za to kochamy Thoma Y.?).
Dyskotekowe elektro w 15 Step, może nieco przypominać (bardzo daleka analogia) muzyczne zabawy U2 z albumu POP. Minimalistyczny, wręcz ubogi bit, dodatkowo wsamplowane głosy dzieciaków, pulsujący, niepokojący motyw basowy. Muzyczny patchwork, poszatkowany wręcz utwór jest bardzo dobrym openerem albumu. Bodysnatchers to już radioheadowy odjazd. Kąsające akordy gitary Eda O'Briana, pogmatwany, zniekształcony rytm i odrealniony śpiew Yorke'a zwielokrotniony przez efekt echa. Następnie Nude - chwila na oddech. Spowolnienie Orkiestrowe intro, powolna, monotonna gra sekcji rytmicznej. House of Cards: czy to żart, a może pastisz brzmień zespołu z wyspy gejzerów (Sigur Rňs)? W każdym razie tak to brzmi. Celowa inspiracja, a może po prostu podobna wrażliwość. Tę analogię do Islandczyków słychać przede wszystkim w partiach gitary, płynących, rozwodnionych, będących tu jak i zarazem obok. Jigsaw Falling into Place - ten utwór rozwalił mnie całkowicie. Jest po prostu przepiękny i taki odrealniony, rozmyty (jak kolory tęczy).
I am a moth
who just wants to share your light
I'm just an insect
trying to get out of the night
Reckoner - jakże piękna jest oszczędność w dźwiękach. Najprostsze instrumentarium z możliwych. I ten przeszywający dźwięk wiolonczeli.
Because we separate
it ripples our reflections
Całość albumu zamyka Videptape. To przepiękne zakończenie. Dźwięki fortepianu, delikatny śpiew Thoma. I koniec.
Resume:
Z pewnością nie będziemy pamiętali In Rainbows tylko z powodu próby złamania przez grupę hegemonii wielkich wytwórni. Radiohead nagrało jeden z ważniejszych albumów 2007 roku. Czy najlepszy? Powątpiewam. Analogia do tęczy? Oglądasz ją na niebie i widzisz, że żaden z kolorów nie przeważa. Podobnie jest z muzyką zawartą na tęczowym albumie. Zabrakło mi jakiegoś elementu spajającego, mocnego akcentu, przysłowiowej wisienki na torcie.
No matter what happens now
You shouldn't be afraid
Because I know today has been the most perfect day I've ever seen
* w mitologii irlandzkiej Leprechaun (postać w rodzaju elfa) jest strażnikiem złota. Określenie schować garnek ze złotem na końcu tęczy oznacza, że dana rzecz jest nie do zdobycia.
no i tyle. więcej nie chce mi się pisać :)
(tekst był zamieszczony wcześniej na http://www.profeo.pl ) Agnieszka "Lothien" Lenczewska niedziela, 16, grudzień 2007 19:34 Link do komentarza -
Płyta niekonwencjonalna i od początku usiana wieloma kontrowersjami. Już samo to, jak panowie z Radiohead zdecydowali się ją wydać (udostępnili ją w Internecie do ściągnięcia na specjalnej stronie inranbows.com za niewielką opłatą) wprawiło wielu w konsternacje. Sama zawartość płyty natomiast nie zaskakuje, tak jak wszystko, co wokół niej się działo. Już sam początek 15 Step przypomina mi nieco Bjork (ten bit). Głos się Thomowi oczywiście nie zmienił, ale zmieniło się chyba ich podejście do muzyki. Wydaje mi się, że chcieli zrobić coś innego, ale jednak swojego. Nie chodziło im rzecz jasna o rozgłos czy pieniądze, ale myślę, że o własną twórczą satysfakcję, jaką się ma po stworzeniu czegoś dobrego. Nie mówię, że płyta jest zła. Jest bardzo dobra, ale czy to wystarcza. Zespół już od płyty The Bends postawili sobie wysoko poprzeczkę. Może i będę wtórna, ale nie ma już tutaj tego co pokazali na Ok Komputer. Dobra, ale dosyć tych sentymentów. Dalej płyta jest jakby coraz bardziej szybka (Bodysnachers). Jednak przy Nude następuje pożądane zwolnienie. Elementy elektroniki słychać nieprzerwanie od samego początku tego numeru. Muszę się przyznać, że jakoś wolę Thoma Yorka w takich nudzących numerach niż w galopujących jazdach. Kolejny Weird Fishes/ Arpeggi (moim zdaniem najlepszy na płycie), rozpoczyna się stałą sekcją perkusji i lekką partią gitary. Jest lekko psychodelicznie, czuć, że za chwilę klimat nieco się zmieni. Nasze oczekiwania się spełniają. Jest coraz głośniej, głos Yorka narasta, mimo, że melodia się nie zmienia, tylko dochodzą inne elementy. Gdy nadchodzi apogeum, instrumenty schodzą na dalszy plan, ale potem znowu zaczynają grać pierwsze skrzypce. Dalej to już pełen impas, który wszystkie nasze zmysły doprowadza do odrętwienia. Po takim narkotyku przychodzi czas na wyznanie miłości. All I Reed dla niektórych pań (ale i panów też) może spowodować zawał. Ale spokojnie. Na skołatane nerwy jest kolejna piosenka w kolejności, czyli Faust Arp. Gitara akustyczna i delikatne symfonie pozwalają się nam odprężyć i czekać na więcej. Nie ma sprawy. Nieco bardziej energiczne Reckoner. Warto zauważyć, ze panowie postawili jednak na bardziej zapamietalne melodie. Spokojnie można powtórzyć później choćby motyw z tej piosenki. Wszystko dawkowane jest przez dokładną miarkę, która ani nie przytłacza, ani nie powoduje zbytniego niedosytu. Przeskakując jedną piosenkę wpadamy na niespodziewaną bombę. Coś tak zwykłego na krążku Radiohead? Niespodziewane, ale poddajemy się melodii. Poza tym ma to być singiel z tej płyty więc warto znać tę piosenkę choćby z tej przyczyny, by móc powiedzieć przy znajomych Ooo! To Radiohead. Słuchałem/am ich płyty. Ale trzeba przyznać, ze piosenka niczego sobie. Dochodzimy do fortepianowego końca. Jakieś dziwne dźwięki, które wwiercają nam się w uczy i prostu motyw klawiszy.
Marta Wrona niedziela, 16, grudzień 2007 19:34 Link do komentarza
Cała ta płyta w swojej prostocie nie jest może genialna, ale dalej nie odstaje od miejsc w ścisłej czołówce. Muzycy Radiohead mają ciągle wiele w zanadrzu (mam nadzieję, że się nie mylę) i myślę, że pokarzą to przy okazji kolejnego krążka.
Jak na razie radzę nie ominąć tej płyty i postarać się do niej sięgnąć jeszcze w tym roku. Tak, żeby nie było wstydu&(żart)
Albumy wg lat
Recenzje Post Rock
- Pochodzący ze Śląska November Might Be Fine istnieje już prawie… Skomentowane przez Gabriel Koleński ALL (November Might Be Fine)
- Czasem zastanawiam się, czy takie zespoły jak Cult Of Luna… Skomentowane przez Gabriel Koleński The Long Road North (Cult Of Luna)
- Epidemicznego recenzowania ciąg dalszy. Tym razem mamy prawdziwą świeżynkę, jeszcze… Skomentowane przez Gabriel Koleński Leaving The 3rd Dimension (Beyond The Event Horizon)
- Jest takie, trochę głupie i podobno nieprawdziwe powiedzenie, że starego… Skomentowane przez Gabriel Koleński From Voodoo To Zen (Tides From Nebula)
- Naprawdę nie bardzo wiedziałem czego spodziewać się po tym albumie… Skomentowane przez Bartek Musielak Niewiosna (Blindead)
- Większość tak zwanych „normalnych” ludzi, gdy ma gorszy nastrój, słucha… Skomentowane przez Gabriel Koleński Kres (Thesis)
- Muszę przyznać, że mam słabość do albumów konceptualnych. Jeśli wiem,… Skomentowane przez Gabriel Koleński Dystonia (Cereus)
- Dostałem do przesłuchania nową płytę. Nie byłoby w tym może… Skomentowane przez Konrad Niemiec The Deconstruction of Light (Electric Mud)
- Na stołeczny Obscure Sphinx trafiłem dopiero przy okazji albumu „Void… Skomentowane przez Bartek Musielak Epitaphs (Obscure Sphinx)
- Jim Matheos to taki facet, który dla muzyki progresywnej, czy… Skomentowane przez Gabriel Koleński Drift (Tuesday the Sky)
- Thesis zdecydowanie nie lubi się spieszyć. Poprzednia pełna płyta, „Z… Skomentowane przez Gabriel Koleński Płoń EP 3 (Thesis)
- Przyznaję się zupełnie szczerze, że na jazzie znam się jak… Skomentowane przez Gabriel Koleński Mars Zero (Sekta Denta)
- W moim osobistym rankingu zespołów grających muzykę instrumentalną niemiecki Long… Skomentowane przez Michał Majewski TRIPS (Long Distance Calling)
- Niby wszystko się zgadza. Muzycy tworzący zespół Long Distance Calling… Skomentowane przez Krzysztof Pabis TRIPS (Long Distance Calling)
- Radiohead długo uważałem za zespół wybitnie komercyjny. Taki rock dla… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Kid A (Radiohead)
- Tym razem tekst będzie nieco krótszy niż zwykle. Nie będzie… Skomentowane przez Łukasz 'Geralt' Jakubiak Back To The Beginning (Traces To Nowhere)
- Underfate proponuje nam ciekawą mieszankę różnych gatunków rockowych w instrumentalnym… Skomentowane przez Bartek Musielak Seven (Underfate)
- Earth jest bardzo ciekawą, choć słabo rozpropagowaną grupą. Zwrócić uwagę… Skomentowane przez Edwin Sieredziński The Bees Made Honey In The Lion's Skull (Earth)
- Jak czasem można się przyjemnie zaskoczyć. Swoją przygodę z Crippled… Skomentowane przez Gabriel Koleński White Light Generator (Crippled Black Phoenix)
- Często się pojawiają głosy, iż współczesny rock stał się dźwiękowym… Skomentowane przez Edwin Sieredziński F# A# (Godspeed You Black Emperor!)