Sigur Ros jest kapelą niezwykłą... praktycznie w tym zdaniu nic nowego nie odkryłem, ale doprawdy trudno jest opisywać tą piękną muzykę.
Płyta zamknięta pod dwoma nawiasami jest jakby odskocznią od szeroko niezrozumiałego albumu Agestis Byrjun. Dlaczego? Na pewno muzyka Sigur Ros jest czymś osobistym, intymnym, muzyką, którą dość często recenzenci oceniają skrajnymi ocenami. A tu proszę. Agestis Byrjun osiąga ogromny sukces, zbiera liczne nagrody, dzieli się muzykę Islandczyków na poszczególne piosenki - te gorsze i te lepsze, a w pokoju przeciętnej 14 latki obok podobizny Britney Spears wiszą plakaty Sigur Ros.
Dlatego ( ) nie ma swojej nazwy, poszczególne utwory nie mają tytułów, zamiast książeczki dostajemy kilka białych kartek. Można by rzec minimalizm pełną gębą.
Wyróżniamy dwie części płyty przerwane 30 sekundową ciszą. W pierwszej z nich, rozpoczynającej się przepięknym syntezatorowym motywem, przeważają instrumenty klawiszowe z fortepianem na czele i spokojny, usypiający wokal. Część ta przepełniona jest harmonią i napawa nas optymizmem. Jednak nie wszystko jest takie proste jakbyśmy tego chcieli. Po 30 sekundach dostajemy kopniaka. Opuszcza nas beztroska, muzyka staje się bardziej melancholijna i emocjonalna. Wokal wyraża ból i rozterkę osoby śpiewającej, spokojny fortepian zastępuje gitara i jednostajny dołujący rytm perkusji.
Na płycie odnajdziemy liczne trzaski, szelesty i smyczki gitarowe, tak bardzo charakterystyczne dla muzyki post-rockowej. Jednak w Sigur Ros nie są one zbyt nachalne - stanowią tło, czego nie rozumie wielu artystów uprawiających ten gatunek muzyki.
Reasumując - cudowna płyta. Sigur Ros opanował sztukę grania na naszych emocjach perfekcyjnie, a do tego po licznych, komercyjnych nagrodach nie stał się muzyczną marionetką. Tylko pogratulować.
5/5