Często się pojawiają głosy, iż współczesny rock stał się dźwiękowym śmietnikiem. Ewentualnie mówi się, że wszystko już było i nie da się nic ciekawego stworzyć. Obserwuje się też kopistów dawnych mistrzów. Jednakże jak się mocniej pogrzebie, to trafiają się perełki.
Godspeed You Black Emperor poza standardowym rockowym instrumentarium wykorzystuje rozbudowaną sekcję smyczkową, umiejętnie łączy elektryczne i akustyczne brzmienie. Biorąc pod uwagę post rock, nie jest to co prawda rozwiązanie nowe - wykorzystał już to Talk Talk w albumach Spirit of Eden czy Laughing Stock - ale oryginalnie rozwinięte.
Pierwszy album zawiera styl tej grupy w stanie in statu nascendi. Późniejsze są bardziej konsekwentne w minimalizmie i niemalże dronowym charakterze. Czasem to się upodabnia do Phillipa Glassa czy Arte Parvy. Natomiast w F#A# mamy podróż po różnych klimatach muzycznych - od melorecytacji przez instrumentalne pasaże gitarowe aż po niemalże ambient. Niektóre fragmenty przypominać mogą Hex; or Printing by Infernal Method grupy Earth, z kolei w innych czuć klimat jak w The Band, Ten Years After czy Violent Femmes, takie mocno blues-rockowe. To wszystko jest dosyć mocno zaprawione minimalizmem. Obserwuje się pewną niedojrzałość stylu, przy dosyć szybkich przeskokach ma się takie wrażenie jak słuchając albumu The Beat Goes One nowojorskiej grupy Vanilla Fudge; słuchacz zastanawia się, co będzie za chwilę.
Ciekawy album, godny polecenia, choć późniejszych lepiej się słucha, są lepiej dopracowane. Nie zmienia to faktu, że jest całkiem przyjemny. Z mojej strony 4,5 na 5.