A+ A A-

Hymn to the Immortal Wind

Oceń ten artykuł
(38 głosów)
(2009, album studyjny)
1. Ashes In The Snow
2. Burial At Sea
3. Silent Flight, Sleeping Dawn
4. Pure As Snow (Trails of the Winter Storm)
5. Follow The Map
6. The Battle To Heaven
7. Everlasting Light
- Yoda ( guitars )
- Takaagira Goto ( guitars )
- Tamaki ( bass )
- Yasunori Takada ( drums )

1 komentarz

  • Paweł Tryba

    Mam na półce tak w zaokrągleniu pół tysiąca fonogramów w różnych formatach. Część z nich moi najbliżsi lubią, część tolerują, a kiedy puszczam jeszcze inną część - w ich oczach pojawiają się mordercze błyski. Trzeba było zebrać taką stertę, żeby wreszcie znaleźć płytę która zjednoczy wszystkich w zachwycie. Żadnych zastrzeżeń, żadnego: 'Ścisz to, do licha!', albo 'Przewiń ten fragment, bo mi się nie podoba'. Najświeższa płyta japońskiej formacji Mono urzekła wszystkich domowników, a jedyny towarzyszący jej komentarz, padający już po wybrzmieniu całości, brzmi: 'Skończyło się? To puść jeszcze raz!'. Nie szafuję słowem 'arcydzieło' tak często jak dawniej, ale w tym przypadku nie mam wątpliwości.

    Przyznaję się do grzechu zaniedbania. O Mono słyszałem dużo dobrego, ale dopiero ekstatyczne opinie o ich najnowszym dziele zachęciły mnie do zapoznania się z ich twórczością. Żadna z tych recenzji nie była przesadzona. Były one raczej niedoszacowane, bo czasem słowa tracą sens. Po prostu trzeba muzykę przesłuchać, przeżyć, dojść do siebie, zebrać szczękę z podłogi i posłuchać znów, żeby z radością odkryć kolejne smaczki, a potem jeszcze kolejne. Moja recenzja też nie odda pełni doznań, jakie towarzyszą słuchaniu 'Hymn...', bo jestem tylko człowiekiem. Małym pyłkiem wobec Nieśmiertelnego Wiatru.

    Kiedy słucham tego albumu z rodziną, często pada z ich ust pytanie czy to, co gra Mono, można jeszcze określić mianem rocka? Nie jest to bezpodstawna wątpliwość. Są dwie gitary, bas i perkusja - czyli zdrowy, zelektryfikowany rdzeń. Przepuszczanie gitar przez efekty (te charakterystyczne 'lejące się' kaskady dźwięków!) to też żadna rewolucja. Instrumentalne impresje kierują nas znów w stronę nadmiernie pojemnego postrockowego idiomu (zwłaszcza, że miejscami odzywa się też charakterystyczny dla tego gatunku glockenspiel), ale 'Hymn...' równie blisko do muzyki poważnej, względnie - filmowej. Właśnie przez ilustracyjność, płynne przechodzenie od kameralistyki do epickiego rozmachu. Ale także dzięki olbrzymiej ilości muzyków sesyjnych. Zespół wspomaga, dokładnie nie liczyłem, około trzydziestu gości obsługujących instrumenty smyczkowe i flety, ważna rolę pełni też fortepian, na którym gra Tamaki. To już jest orkiestra i to nie mała! Muzycy klasyczni są dla Mono równorzędnymi partnerami. Są na płycie momenty, gdy zespół usuwa się w cień albo wręcz milknie, a prowadzenie utworu przejmują filharmonicy. Rock i klasyka żyją na tym albumie w idealnej symbiozie. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że Japończycy dokonali redefinicji pojęcia 'rock symfoniczny'. A wszystko to pod czujnym producenckim uchem... Steve'a Albiniego! Tak, tego speca od surowego noise'u!

    Napisałem kto gra i jak, ale nie napisałem jeszcze - co. Wielkość 'Hymn To The Immortal Wind' polega przede wszystkim na dopracowanych kompozycjach. Jasne, post rock swoje zasady ma i charakterystyczna dlań repetycyjność jest tu zabiegiem nader częstym, ale ogrywanie danego motywu odbywa się dość krótko, zaraz potem następuje bardzo płynne przejście do kolejnego tematu. Żadnych zgrzytów, ewolucja utworów zachodzi bardzo naturalnie. Skojarzenia? Jak najbardziej filmowe. Najbardziej epickie kompozycje Angelo Badalamentiego albo pamiętna kooperacja Clinta Mansella, Kronos Quartet i Mogwai na planie 'Źródła' Aronofskiego. To ta sama medytacyjna, baśniowa atmosfera, otwarte na oścież drzwi wyobraźni. Mono ukierunkowują jednak nasze wizje - w książeczce obok rzadkiej urody grafik czeka nas historia miłości dwojga dzieci. Miłości silniejszej niż śmierć.

    Nie potrafię się doszukać żadnych wad 'Hymn To The Immortal Wind', za to każde jego przesłuchanie jest dla mnie prawdziwą przygodą. Czego i Wam życzę. Macie dzięki temu albumowi rzadką okazję opuszczenia na chwilę ziemskich powłok i poszybowania gdzieś w nieznane. Nie przegapcie jej. Ocena: 10/5. Może odrobinkę za niska.

    Paweł Tryba sobota, 30, styczeń 2010 23:31 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Post Rock

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.