ProgRock.org.pl

Switch to desktop

Guantanamo Party Program

Oceń ten artykuł
(9 głosów)
(2010, album studyjny)
1. Ja (4:23)
2. Noc umierających gwiazd (4:08)
3. Samotność (6:19)
4. Kruchy (3:12)
5. Sześć stóp pod ziemią (7:34)
6. Na krańcu świata (8:01)

   Czas całkowity: 33:38
Wojciech Feret: guitar
Dariusz Liboski: vocal
Jakub Przybyłek: drums
Grzegorz Sontowski: bass
Jonatan Staniec: guitar

1 komentarz

  • Paweł Tryba

    Progresywny metal. Na dźwięk tych słów wielu przed oczami wyświetli się kilka oczywistych nazw, a w 'uszach duszy' zabrzmi muzyka ostra, ale też skomplikowana technicznie, grana przez wirtuozów. Arystokratów swoich instrumentów. Arystokraci mają jednak to do siebie, że często przytrafiają im się nieślubne dzieci. I bywają to wyjątkowo niesympatyczne bachory, może wskutek kompleksów wobec szlachetnie urodzonych rodziców. Takimi bękartami progmetalu są wszelakie brzydactwa, które różni różnie zowią - sludgem, dronem, post-doomem, niektórzy nawet - jak bohaterowie niniejszej recenzji - apokaliptycznym hardcorem. Te niechciane latorośle owszem, są wyrafinowane, czasem wręcz przewrotne, ale jest to wyrafinowanie podlane sadyzmem. Kiedy słucha się Minsk, Neurosis czy niedawno rozwiązanego Isis, nie chodzi o to, by miło spędzić czas. Ma boleć. Ma nas przytłoczyć frustracja, rozpacz, negatywne emocje. Takie granie trzeba czuć (bo polubić niełatwo). Może to kwestia niewesołych czasów w jakich przyszło nam żyć, ale sludge pleni się ostatnio na potęgę, także u nas. Blindead to już siła na skalę europejską, Echoes of Yul nie tyle nie gorsi, co po prostu diametralnie odmienni, a teraz wyrasta nam jeszcze jeden muskularny potwór. W dodatku inkryminowana bestia nieźle się prezentuje: czarny digipack ze srebrnymi akcentami, do tego książeczka w podobnej palecie barwnej. Oprawa jak ulał pasuje do czarnej wizji świata, jaką roztaczają przed słuchaczem panowie z GPP.

    Guantanamo Party Program znów wzbogaca polski odłam sludge'u, prezentuje jeszcze inne jego oblicze. Blindead i Echoes spory nacisk kładą na studyjną produkcję, na różne elektro-smaczki, które nadają nowych nut zapachowych daniu zasadniczemu - czyli ochłapom lekko nadpsutego metalowego mięcha. Tu nie spodziewajmy się żadnych przypraw. Za całe zło odpowiada pięcioosobowy skład. Doomowe riffy mieszają się z psychodelicznymi zwolnieniami, sekcja rytmiczna nie sili się na łamańce, daje tym atakom tylko podstawę, szkielet osiowy bez żadnych wypustek. Forma utworów nielinearna, przelewająca się jak magma. Czyli wszelkie wytyczne gatunku zostały zachowane. Ciekawostką niewątpliwie są teksty w ojczystym języku, ale zrozumieć je można tylko po podgłośnieniu albumu na maksa albo wczytaniu się w książeczkę (bo aneks do Dziesięciu Przykazań brzmi: Nie będziesz ściągał płyt z sieci, a już zwłaszcza płyt rodaków twoich!). Może i słowa są po naszemu, ale po ludzku bynajmniej nie brzmią. To śpiew w stylu: maksymalnie wkurzony Scott Kelly z Neurosis / w miarę zadowolony Ercument Kasalar z Tephry. Czyli artykulacja między wściekłym, gardłowym wrzaskiem, a growlem. Do tego wokal bywa dość głęboko schowany w miksie. W ten sposób udało się Guantanamo Party Program zabrzmieć zgodnie z trendami światowymi i jednocześnie zachować narodową odrębność. Odnotujmy ten fakt choć my, bo nie wierzę, żeby docenił to Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Generalnie: miłośnik takiej stylistyki przyswoi propozycję Guantanamo z przyjemnością.

    Sęk w tym, że my tu jesteśmy jednak portalem progrockowym i ja również wszystkich tych sludge'owych zwyrodnialców słucham nie tyle ze względu na brutalność, nihilizm itp., ale raczej z uwagi na ich fascynujące niekiedy poszukiwania. Jak z nimi u wrocławian? Całkiem przyzwoicie. Fajne zmiany nastroju potrafią serwować już w krótszych utworach (kapitalne, lejące się gitary w Ja, riffy nawet trochę na modłę nowoorleańskiego metalu w Nocy umierających gwiazd), ale na całość idą w dwóch ostatnich, najbardziej rozbudowanych kompozycjach. I bardzo bym chciał, żeby w tym właśnie kierunku poszli dalej. Sludge to jak by nie patrzeć odmiana doomu, musi mieć czas żeby się po słuchaczu z odpowiednią mocą przetoczyć. Wtedy też zespół ma czas zaprezentować w pełni swoje możliwości. Na przykład nie okłada nas tylko ponurymi riffami, ale serwuje ciekawą melodię w końcówce Sześciu stóp pod ziemią i daje wspaniały popis łagodnej psychodelii w Na krańcu świata. Generalnie - Balangowicze z Guantanamo wydają mi się ciekawsi, gdy powściągają swoją furię i kierują się w bardziej nastrojowe rejony. Ale to już kwestia indywidualnego gustu. Faktem jednak jest, że po sporej ilości przesłuchań nadal nie wszystko o Guantanamo Party Program wiem, a to cecha przemyślanych krążków. Obiecujący debiut, może jeszcze trochę pozbawiony indywidualnych cech (jeśli miałbym wskazywać najbliższych krewnych GPP, powiedziałbym: Tephra). Ale jako punkt wyjścia - bardzo dobry (bo ZŁYYY!). Moja ocena: 3,5/5

    Paweł Tryba sobota, 24, lipiec 2010 18:50 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.

Top Desktop version