A+ A A-

Long Distance Calling

Oceń ten artykuł
(23 głosów)
(2011, album studyjny)

1. Into The Black Wide Open (8:32)
2. The Figrin D'an Boogie (6:08)
3. Invisible Giants (7:25)
4. Timebends (7:57)
5. Arecibo (Long Distance Calling) (5:53)
6. Middleville (8:30)
7. Beyond The Void (11:40)

Czas całkowity: 58:05

David Jordan: guitars
Florian Fontmann: guitars
Jan Hoffmann: bass
Janosch Rathmer: drums
Reimut Van Bonn: electronics and sound

guest:
John Bush: vocal in "Middleville"
Więcej w tej kategorii: « DMNSTRN The Flood Inside »

1 komentarz

  • Paweł Tryba

    Long Distance Calling po nagraniu dwóch ciepło przyjętych albumów mają już wyrobioną niezłą markę. Niemcy grają mocną, opartą na konkretnych riffach odmianę instrumentalnego rocka która może kojarzyć się z dokonaniami Pelican, ale w odróżnieniu od kwartetu z Illinois nie boją się elektroniki, a i samo brzmienie bardziej wygładzone, nie aż tak psychodeliczne jak u Amerykanów. Za to pięknie te kawałki jadą do przodu. To muzyka jakby stworzona do prowadzenia samochodu z odpowiednią ilością koni pod maską. Jeśli ktoś upodobał sobie transowe riffowanie naszego rodzimego Appleseed - też nie zawiedzie się na propozycji LDC.

    Wszystko mi się na trzecim, imiennie zatytułowanym krążku Long Distance Calling zgadza. Jest cios i ciężar, są naprawdę zacne, jak najbardziej klasyczne gitarowe zagrywki, które mogłyby posłużyć za kanwę fajnym rockowym piosenkom gdyby tylko LDC nie upierali się grać bez wokalisty. Zresztą tak do końca się nie upierają. To już u nich tradycja, że do jednego utworu na płycie zapraszają śpiewaka z górnej półki. Na debiutanckiej Satellite Bay był to Peter Dolving z The Haunted, na Avoid The Light - Jonas Renske z Katatonii. Na Long Distance Calling w kompozycji Middleville głos daje John Bush (ktoś wie czy akurat w tym tygodniu facet jest w Anthrax?). I w tym momencie jakikolwiek pozór post rocka ulatuje - to jest po solidny rockowy kawałek, jak cała twórczość Niemców zresztą. Wciskanie LDC siłą do przegródki post to trochę nieporozumienie. Tu nie ma zbędnych zabaw z przetwornikami, jest szlachetna gitarowa treść. Jak prezentują się pozostałe utwory? Też nieźle. Zespół zadbał o pewne zróżnicowanie materiału, dzięki któremu obok żwawych Into The Black Wide Open czy The Figrin D'an Boogie mamy relaksujące, synkopowane Timebends czy długachne Beyond The Void rozwijające się od floydowskiego ambientu w hard rockowy czad. Oczywiście należy wziąć poprawkę na specyficzną konwencję, w ramach której poruszają się LDC. Jeśli ją zaakceptujemy - trzecia płyta Niemców będzie dla nas łakomym kąskiem. Jeśli nie - może znudzić, zlać się w jedno potwornie długie gitarowe solo. Mi osobiście stylistyka Długodystansowców odpowiada i w słuchaniu ich najnowszego dziecka znajduję sporą przyjemność.

    Dałbym temu albumowi mocną czwórkę, gdyby nie jeden istotny szczegół - jest bliźniakiem dwóch poprzednich płyt Niemców. Przydałoby się trochę przewietrzyć formułę, inaczej może się okazać, że przy utrzymaniu dotychczasowego tempa pracy panowie będą nam raz na dwa lata dostarczać kolejne odsłony tego samego krążka. Może fajne, ale coraz mniej świeże. Dlatego ostatecznie 3,5/5 i pewien niepokój odnośnie albumu numer cztery.

    Paweł Tryba piątek, 11, marzec 2011 23:05 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Post Rock

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.