Caronte

Oceń ten artykuł
(55 głosów)
(1971, album studyjny)
1. Caronte 1 (6:45)
2. Two Brothers (8:15)
3. Little Janie (4:00)
4. L'Ultima Ora e Ode a J. Hendrix (10:18)
5. Caronte 2 (3:32)

Czas całkowity: 32:50
- William Gray ( electric & acoustic guitars, vocals )
- Arvid "WEGG" Andersen ( bass, lead vocals )
- Pino Sinnone ( percussion )
- Joe Vescovi ( hammond organ, piano, church organ, mellotron )
Więcej w tej kategorii: « Atlantide Time Of Change »

1 komentarz

  • Aleksander Król

    Niespełna siedem miesięcy po genialnym debiucie Trip znów był gotowy do wejścia do studia. Z całkowicie nowym materiałem, bez zmian personalnych na początku marca rozpoczęli nagrywanie swojej drugiej płyty. Poprzedzony wielką kampanią reklamową album ukazał się w wakacje 1971 roku. Wywołał sensację. Muzyczną, oczywiście. Krytycy piali z zachwytu, publika biła się o bilety na koncerty, a RCA Italiano już po trzech miesiącach tłukła dodruk. To właśnie dzięki tej płycie Trip jest dziś stawiany w równym rzędzie z PFM i Banco.

    Płyta jest rzeczywiście świetna, a jej międzynarodowy sukces jest spowodowany (oczywiście poza genialną muzyką) doskonałym, angielskim wokalem. Pięć utworów, niespełna 33 minuty Wielkiej Muzyki. Zdecydowanie jedna z 10 najlepszych płyt włoskiego proga! W stosunku do debiutu mała zmiana - głównym instrumentem stały się klawisze. Dzięki temu cała banda niedouczonych krytyków okrzyknęła Trip włoskim Emersonem... Bzdura! Wirtuozeria, owszem, na tym samym poziomie, Joe Vescovi zrobił niewiarygodne postępy, dołączył do absolutnej światowej czołówki obsługi Hammonda, jednak reszta jest bardziej rockowa a kompozycje nie mają nic wspólnego z muzyką klasyczną. Osobiście zdecydowanie wolę grę Vescontiego niż Emersona, a poza tym uważam że kompozycje Tripa są dużo ciekawsze. Dopiero po odejściu gitarzysty Williama Gray'a i zmianie perkusisty grupa upodobniła się do ELP, ale to miało nastąpić dopiero za rok. Wracając do muzyki zamieszczonej na 'Caronte' - kawał świetnej muzy z perfekcyjnymi hammondami w roli głównej, może poza trzecim utworem, beatlesowskim 'Little Jane', będącym chyba przerywnikiem, bo nie pasującym do reszty, trochę nawet psującym nastrój, ale mimo to bardzo sympatycznym... Reszta to utwory melodyjne, z fajnym angielskim wokalem i orgią klawiszy, w których Vescovi mógł się wyszaleć i udowodnić światu że już dołączył do ekstraklasy. Natomiast czwarty utwór - 'L'Ultima Ora e Ode a J. Hendrix' (10:18) - jest jedynym na płycie fragmentem, gdzie mógł sobie swobodnie pograć William Gray - znakomity gitarzysta, który zastąpił w kapeli Ritchie Blackmore'a. I właśnie to ograniczanie jego roli stało się przyczyną jego odejścia z grupy, a szkoda, bo pierwsza płyta pokazała, że grać potrafi wyśmienicie, ale widać w tej kapeli nie było miejsca dla dwóch liderów... No cóż, to jednak kwestia przyszłości, a póki co grał jak mógł najlepiej... i tam gdzie mu pozwolono.

    Album jest naprawdę dobry, gdzieś wyczytałem, że tak mogłoby brzmieć Deep Purple gdyby Lord zdominował zespół... Może, któż to może wiedzieć... Ten album polecam wszystkim fanom staroci zarówno tym spod znaku Purpury jak i tym od ELP.

    Aleksander Król wtorek, 15, luty 2011 16:10 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Włoski Rock Progresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.