Rok 1974. Le Orme w szczytowej formie. Są już zaliczani do WIELKIEJ TRÓJKI obok PFM i BANCO. Ich fenomenalne Collage, Uomo di pezza i Felona e Sorona są powszechnie umiejscawiane w pierwszej dziesiątce płyt Włoskiej Złotej Ery (a sama Felona często na miejscu pierwszym!). Osiągnęli ogromny sukces również poza granicami Italii. W Japonii sprzedają niewiarygodne ilości płyt, są uwielbiani. Fantastyczne recenzje w Europie i uznanie w Stanach. Szał w Argentynie, Chile i Brazylii... I kompletna cisza w Polsce...
W tej sytuacji po krótkich wakacjach i anglojęzycznej wersji Felony ponownie spotykają się w studiu aby zarejestrować kolejną płytę. Żaden z krytyków nie spodziewa się dobrego wydawnictwa, ale fani liczą na kolejne arcydzieło... Po czterech miesiącach zmagań z aparaturą, instrumentami, producentem i... dziennikarzami, pod koniec 1974 roku ukazuje się płyta Contrappunti. Skromna okładka, ale zawartość znów genialna! Siedem utworów, 33,5 minuty fenomenalnego proga - absolutna pierwsza liga światowa. Już otwierający płytę, tytułowy, sześciominutowy Contrappunti wiele wyjaśnia - klawiszowa orgia trochę w stylu ELP, z tym że gra Emersona przy tym jest po prostu nudna. Wirtuozeria wirtuozerią, ale wyobraźnia muzyczna w moim prywatnym kanonie prog-rocka stawia włochów zdecydowanie wyżej.
A dalej? Dalej jest jeszcze lepiej! Kolejny utwór to króciutka ponad trzyminutowa akustyczna ballada z pięknym melotronem i cudownym motywem fortepianowym. Poezja... Następnie wspaniały trzyminutowy Aliante udowadniający, że poza hammondem, moogiem i melotronem zaprzyjaźnili się z syntezatorami. Czwarty utwór to India - początek akustyczny a po nim powrót do korzeni czyli chwila psychodelicznych odjazdów w wielkim stylu. Kolejny pięciominutowy La fabbricante d'angeli to znów fantastyczny popis klawiszowy na tle wspaniałej, rozszalałej perkusji i basu. Ostre, a jednocześnie lekkie i zwiewne. Fascynujące. Następnie niepokojący, czterominutowy Notturno będący preludium do Maggio - kapitalnego, dziewięciominutowego finału.
Dla wielu jest to najlepsza płyta Le Orme. Dla mnie - najdojrzalsza. Zamyka okres Złotego Wieku i jest ostatnią z Wielkich Płyt tej grupy. We Włoszech doszła do pierwszej dziesiątki najlepiej sprzedawanych płyt rockowych, w Japonii - zupełne szaleństwo... Reasumując - świetna płyta, polecam każdemu. Dla miłośników ELP - jazda obowiązkowa, miłośnikom włoszczyzny - nie polecam... Oni to znają i kochają - i to od dawna.