A+ A A-

Grace for Drowning

Oceń ten artykuł
(112 głosów)
(2011, album studyjny)
CD1:

1. Grace for Drowning (2.00)
2. Sectarian (8.00)
3. Deform to Form a Star (8.00)
4. No Part of Me (5.45)
5. Postcard (4.30)
6. Raider Prelude (2.30)
7. Remainder the Black Dog (9.15)
Czas całkowity: 39:20

CD2:

1. Belle de Jour (3.00)
2. Index (4.45)
3. Track One (4.15)
4. Raider II (23.15)
5. Like Dust I Have Cleared From My Eye (8.00)
Czas całkowity: 43:15
Steven Wilson – guitars, keyboards, vocals
Nic France – drums
Steve Hackett – lead guitar
Tony Levin – bass
Nick Beggs – stick, bass
Trey Gunn – warr guitar
Theo Travis – clarinet, flute, saxophone
Jordan Rudess – keyboards
Ben Castle – clarinet
Pat Mastelotto – drums
Markus Reuter – touch guitar
Mike Outram – guitar
Sand Snowman – acoustic guitar

1 komentarz

  • Michał Jurek

    Steven Wilson powrócił!

    Przyznam się, że przed przesłuchaniem najnowszego dzieła artysty miałem pewne obawy. Ostatni album Porcupine Tree mnie nie zachwycił, ostatnia płyta wydana pod szyldem Blackfield wręcz rozczarowała. A i solowy debiut pana Stefana również nie był czymś, co by mnie zmiotło z fotela w trakcie słuchania. Nic więc dziwnego, że wraz ze zbliżaniem się premiery albumu ogarniała mnie coraz większa niepewność, czy Steven Wilson, bez reszty pochłonięty pracą nad remasteringiem kolejnych płyt z lat siedemdziesiątych i działalnością producencką, nie zatracił gdzieś tej iskry, która pozwalała mu nagrywać tak genialne albumy jak 'The Sky Moves Sideways' czy 'Returning Jesus'.

    No i cóż - iskra ta chyba nie wygasła, bo nowe solowe dzieło Stevena Wilsona jest najlepszą, od co najmniej kilku lat, płytą, w nagrywaniu której muzyk ten maczał palce. Potwierdziły się więc zapowiedzi z wywiadów promujących album, że ostatnie miesiące pan Stefan spędził nad komponowaniem i szlifowaniem nagrań na solowy album, ograniczając swoje zaangażowanie w realizację innych projektów - w tym także w nagrywanie rzeczonego albumu Blackfield. Padały też odważne deklaracje, że 'Grace for Drowning' jest najlepszą płytą, jaką Stevenowi Wilsonowi udało się kiedykolwiek nagrać. I trzeba od razu zaznaczyć, że deklaracje te nie są deklaracjami bez pokrycia, choć nie szarżowałbym z określaniem 'Grace for Drowning' mianem opus magnum w dorobku pana Stefana.

    'Grace for Drowning' to w zasadzie album dwupłytowy. Piszę 'w zasadzie', ponieważ sam autor sugerował w wywiadach, że to raczej dwie osobne płyty w jednej okładce, i można je traktować jako osobne dzieła. Trochę to kokieteryjne, ponieważ oba dyski są utrzymane w bardzo podobnym klimacie muzycznym, zaś jedno nagranie ('Raider') zostało jakby celowo podzielone między dysk pierwszy i drugi. No, ale skoro artysta tak chce, to weźmy każdą płytkę CD z osobna pod recenzenckie szkiełko.

    CD 1 - 'Deform to Form a Star'
    Zaczyna się więcej niż przyjemnie, bo urokliwym fortepianowym 'Grace for Drowning', w którym pan Stefan nuci sobie na tle ciepło plumkającego fortepianu. Ale to tylko cisza przed burzą, bo następne 'Sectarian' to już plątanina nastrojów i faktur muzycznych. Wyraźne jest, że Steven Wilson w ostatnim czasie nasłuchał się King Crimson. Jest mrocznie, gęsto i masywnie, motywy muzyczne powracają z coraz silniejszą mocą... Pan Stefan buduje nastrój, ale też i umiejętnie go zmienia, płynnie przechodząc od podniosłych, monumentalnych dźwięków do wyciszenia i uspokojenia. Swoistą huśtawkę nastrojów funduje to nagranie, choć przyznam, że gdyby je troszkę skrócić (zwłaszcza w tych 'snujących się' fragmentach), to nic by nie straciło.

    'Deform to Form a Star' to znowu Steven Wilson balladowo-liryczny, raczący słuchaczy w końcówce utworu przesterowanym solem gitarowym niczym w 'Where We Would Be', znanym z płyty PT 'Lightbulb Sun'. Ładne nagranie. 'No Part of Me' wita nerwową pulsacją, ciepłym brzmieniem fortepianu i melancholijnym śpiewem Stevena Wilsona, żegnającym wygasającą miłość. 'I feel worn out, there's no point drinking'... Potem robi się nieco mroczniej i posępniej, a zespół towarzyszący liderowi (Mastelotto! Gunn! Travis!) ujawnia całą drzemiącą w nim siłę. Robi wrażenie. 'Postcard' przynosi chwilę potrzebnego oddechu, choć jest zbyt słodkie, jak na mój gust (kłania się tu ostatnia płyta Blackfield). Choć w warstwie tekstowej cukierkowo nie jest, o nie. 'Raider Prelude' jest tym, co zapowiada tytuł: instrumentalno-chóralnym wprowadzeniem do nagrania, które znajdziemy na drugim dysku (tu z kolei kłania się Bass Communion). Ale przy okazji nieźle też wprowadza do ostatniego na płycie, bardzo mrocznego 'Remainder the Black Dog'. Z głośników wręcz wylewa się muzyka, wchłaniając słuchacza i wsadzając go do swoistego dźwiękowego rollercoastera. I jeszcze jedno: choć fanów progresu zelektryzuje wieść, że w utworze tym gościnnie udzielił się Steve Hackett to z góry uprzedzam, że na dobrze znane brzmienie jego gitary tudzież rozbudowane solówki nie ma co liczyć. Gdybym nie wiedział, że w nagraniu gra Hackett, to raczej obstawiałbym, że zaproszonym gościem był Robert Fripp.

    CD 2 - 'Like Dust I Have Cleared From My Eye'
    Instrumentalny otwieracz, podobnie jak na pierwszym CD, znów jest duszoszczipatielnyj. Pięknie współbrzmi w nim akustyczna gitara ze smyczkowymi aranżacjami. Drugi w kolejności 'Index' przykuwa uwagę nerwową perkusją (te werble...) i tekstem rodem z thrillera o kolekcjonerze, co to ludzi chętnie by zamknął w jakiejś klatce, skatalogował i przestudiował. Dogłębnie. Nagranie trzecie, zatytułowane przewrotnie 'Track One', to znów Steven Wilson liryczno-akustyczny, a nawet trochę piosenkowy. Ale gdy już się pogrążymy w milutkiej melodyjce, jak tu znienacka nie łupną drone'owe mięsiste riffy!

    Co by jednak nie napisać o pozostałych utworach, najważniejszym na drugim CD pozostaje nagranie 'Raider II'. Po pierwsze dlatego, że trwa ponad 23 minuty. Po drugie dlatego, że jest to kawał poplątanego grania. Aż mi się przypomina fraza z komiksu T. Baranowskiego: 'jestem może powolny, ale jak się rozkręcę...'. Tutaj też panowie rozkręcają się, aż miło, zwłaszcza Theo Travis przechodzi samego siebie. I staje obok ;-). Nie ma więcej do dodania, można zasiąść do słuchania. No, warto może jeszcze wspomnieć, że na dysku znajduje się nagranie piąte, 'Like Dust I Have Cleared From My Eye', dzięki któremu można się nieco wyciszyć i ochłonąć. Dobre nagranie na sen, prowadzące słuchacza do krainy gdzieś między jawą i snem.

    No dobrze, ale jaki on jest? ten album? - mógłby ktoś zapytać. No cóż, z formułowaniem ostatecznych ocen chciałbym się jeszcze wstrzymać, bo 'Grace for Drowning' przesłuchałem jak dotąd jedynie kilka razy. Na dziś mogę stwierdzić dwie rzeczy. Otóż po kilku chudszych latach Steven Wilson potwierdził swój talent i umiejętność tworzenia klimatu, swobodnego łączenia stylów, a przy tym komponowania chwytliwych melodii, choć niekiedy podanych słuchaczowi w nieoczywisty na pierwszy rzut oka (a raczej ucha ;-)) sposób. Dzięki temu 'Grace for Drowning' to udany album. Mam jednak wrażenie, że dążąc do doskonałości aranżacyjnej i produkcyjnej Steven Wilson pozbawił swoją muzykę ducha, chcąc całkowicie zapanować nad granymi przez siebie nutami. Brakuje mi na omawianej płycie żywiołu, całkowitego oddania się emocjom i przyzwolenia na to, żeby to muzyka sama zaniosła lidera i jego zespół do nieznanych krain. Szaleństwo, obecne w niektórych utworach na 'Grace for Drowning', jest zimne i wykalkulowane. I to właśnie ta wszechobecna kalkulacja sprawia, że jak na razie nie potrafię się nowym solowym projektem Stevena Wilsona zachwycić.

    Michał Jurek środa, 28, wrzesień 2011 12:00 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Art Rock

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.