Atomic Rooster to zespół nieco już zapomniany. Miłośnicy brzmień lat siedemdziesiątych na ogół kojarzą zaiste fantastyczny album 'Death Walks Behind You', ale ze znajomością pozostałych płyt grupy bywa już różnie. Tymczasem dokonania tej formacji z pierwszej połowy lat siedemdziesiątych zasługują na coś więcej niż pobieżne przesłuchanie.
Motorem i siłą napędową (a także jedynym stałym członkiem) grupy był pianista Vincent Crane; samouk, który jednak miał za sobą studia z teorii muzyki i kompozycji. Równie ważnym filarem pierwszego wcielenia formacji był dobrze znany progresywnej braci Carl Palmer, który zresztą wymyślił nazwę zespołu (choć w zasadzie palmę pierwszeństwa należałoby oddać basiście Rhinoceros, który w narkotycznym widzie miał się określić mianem atomowego koguta, co ubawiło obserwującego to wszystko pana Palmera do łez). Obaj panowie spotkali się w zespole Arthura Browna, obaj też, przytłoczeni olbrzymim sukcesem singla 'Fire', zdecydowali się opuścić charyzmatycznego wokalistę. Vincent Crane, jako współautor 'Fire', czuł na sobie ogromną presję, by komponować kolejne - równie nośne - hity, i po prostu nie wytrzymał tego nerwowo. Po raz pierwszy uzewnętrzniła się wówczas organiczna wręcz niechęć muzyka do podejmowania jakichkolwiek działań o komercyjnym wydźwięku. Ta bezkompromisowa postawa z pewnością przełożyła się na to, że Atomic Rooster odniósł sukces niewspółmierny zarówno w stosunku do swojego potencjału, jak i do proponowanej muzyki. Dała też znać o sobie chroniczna depresja - na co niebagatelny wpływ miały pochłaniane w ilościach hurtowych narkotyki - z którą Vincent Crane borykał się przez całe życie aż do jego niewesołego końca.
Jednak w drugiej połowie 1969 panowie Crane i Palmer byli w trakcie budowy power-trio, i szukali brakującego ogniwa, które uzupełniłoby skład. Kogo też oni zachęcali do wspólnego grania: i Jacka Bruce'a, i Johna Paula Jonesa, i Briana Jonesa... Przez salę prób przewinął się również Steve Howe, wtedy jeszcze młody początkujący gitarzysta. Ostatecznie grupę zasilił multiinstrumentalista i wokalista Nick Graham, i trzeba przyznać, że był to strzał w sam środek tarczy. Co prawda w składzie grupy zabrakło miejsca dla gitarzysty, ale nie stanowiło to problemu. Jak wspomina Carla Palmer, dzięki instrumentom klawiszowym grupa osiągała naprawdę masywne, bogate brzmienie, a Vincent Crane potrafił tak zaaranżować utwory, że brak gitary nie był odczuwalny. I puentując te wspominki dodaje pan Palmer, że w tamtym czasie w Anglii liczyło się tak naprawdę tylko trzech pianistów: Keith Emerson, Brian Auger i właśnie Vincent Crane.
Zespół zadebiutował już w sierpniu 1969 roku, otwierając koncerty Deep Purple, natomiast w grudniu tego roku panowie weszli do studia, by zarejestrować materiał na płytę. Nagrywanie poszło szybko i krążek ukazał się już w lutym 1970 roku. Album pełen był mrocznych tekstów Crane'a, stanowiących świadectwo jego walki o równowagę psychiczną, osadzonych w wyrastającej z bluesa i hard rocka muzyce. A była to mieszanka zaiste piorunująca.
Już otwieracz płyty nie pozostawia wątpliwości, wszak to piątek trzynastego. Trzy i pół minuty energetycznego grania, z szalejącym za organami Vincentem Crane'em, podającym rytm Carlem Palmerem i Nickiem Grahamem wrzeszczącym: no one in the world will want you - save me! Kapitalne, mroczne nagranie. Nagranie 'And So To Bed' jest bardziej skomplikowane rytmicznie, ale za to łagodniejsze, zawierając zarazem cierpkie przemyślenia na temat kobiet, którym imponuje sława. Czyżby portret jakiejś groupie? 'Winter' to mogłaby być folkowa kolęda, ale tekst rozwiewa złudzenia - umarło lato, nadchodzi zima, wszystkie nadzieje rozwiały się w pył. Bardzo bogato aranżowana to piosenka, najdłuższa na całym krążku. W środkowej jej części robi się bardzo psychodelicznie, a partie fletu i fortepianu po prostu urzekają, podobnie jak burzliwe perkusyjne przejścia. W kolejnym, bardzo ognistym utworze 'Decline And Fall' zespół ciągnie z kolei w jazz-rockową stronę. Brzmienie organów Hammonda staje się nadspodziewanie masywne, a Carl Palmer ma swoje kilka minut, by się wyszaleć za bębnami. Natomiast 'Bansted' to popis wokalny Nicka Grahama. Gość śpiewa naprawdę drapieżnie i z ogniem w gardle, po raz kolejny zarażając słuchaczy nieuleczalnym pesymizmem.
Na szczęście ten posępny nastrój umyka przy pierwszych taktach rockowego killera 'S.L.Y.'. To chyba mój ulubiony utwór z całej płyty. Wprawdzie tekstowo jest bardzo błahy (I want you, I need you i te sprawy), ale za to jak fantastycznie zagrany! Ech, ten przesterowany bas, gęste partie perkusji i potężnie brzmiące organy Hammonda, kotłujące się w finale... Sam miód. Szkoda tylko, że z tym genialnym utworem sąsiaduje niestety dość bezbarwna, bluesowa ballada 'Broken Wings', będąca zarazem jedynym kowerem na debiucie Atomic Rooster. Jakoś nie mogę się przekonać do partii dęciaków, która ją rozpoczyna. Acz przyznać trzeba, że Nick Graham śpiewa naprawdę wspaniale, prezentując pełen wachlarz swoich niepoślednich umiejętności. Za to 'Before Tomorrow' to porywający utwór, godzien finału płyty. Świdrujące organy Hammonda i bardzo mięsiste brzmienie perkusji nie pozwalają spokojnie usiedzieć w miejscu. A i wkradająca się znienacka partia fletu zasługuje na uwagę.
Moim skromnym zdaniem debiut Atomic Rooster to jedna z lepszych płyt w dorobku grupy. Niewiele - jeśli w ogóle - ustępuje powszechnie uznawanemu za opus magnum grupy albumowi 'Death Walks Behind You'. Szkoda tylko, że ten skład nie miał możliwości, by pograć trochę dłużej. Okazało się bowiem, już parę tygodni po wydaniu płyty doszło do pierwszego przetasowania w składzie: z grupy odszedł Nick Graham i został zastąpiony przez gitarzystę i wokalistę Johna Du Canna. Ponoć pan Nick nie wytrzymał trudów życia profesjonalnego muzyka... Zmiana ta miała niebagatelny wpływ także na sam debiutancki album, ponieważ John Du Cann nagrał swoje ścieżki gitarowe i wokalne do trzech nagrań ('S.L.Y.', 'Before Tomorrow' i 'Friday 13th'), i te właśnie piosenki miały być włączone do planowanej amerykańskiej edycji płyty, zastępując oryginały*. A chwilę potem z zespołu odszedł też Carl Palmer, ale to już zupełnie inna historia i otwarcie nowego rozdziału w dziejach formacji.
* Do wydania tej wersji płyty wówczas nie doszło, choć pojawiła się ona ostatecznie na wydaniach CD, przy czym większość z nich miała zmienioną kolejność utworów w stosunku do pierwotnego brytyjskiego wydania.
'Atomic Rooster' to debiutancki album grupy noszącej tę samą nazwę. Pomimo tego, iż pierwotny skład okazał się nietrwały, już na tej płycie udało się wykształcić grupie brzmienie, które było charakterystyczne przez cały okres jej aktywności na muzycznej scenie. Jest to przede wszystkim zasługa Vincenta Crane'a, klawiszowca i głównego autora kompozycji zespołu.
Album otwierają dynamiczne piosenki 'Friday the 13th' oraz 'And So To Bed', kompozycje przyjemne, ale dość monotonne, jednakże im dalej tym ciekawsze stają się kolejne utwory umieszczone na albumie. Najdłuższy na płycie 'Winter' to nastrojowa, świetnie zaśpiewana ballada, która wraz z instrumentalnym szybkim numerem 'Before Tommorow' nawiązuje do stylu jaki prezentowało wczesne Jethro Tull. 'Broken Wings' to klasyczny blues, urozmaicony poprzez dodanie do instrumentarium brzmienia trąbki. 'Decline and Fall' oparty na świetnej grze sekcji rytmicznej to żywiołowa kolejna już instrumentalna kompozycja na albumie, którą uatrakcyjnia solo perkusyjne w wykonaniu Carla Palmera. Nie jestem zwolenniczką perkusyjnych solówek na albumach studyjnych, na szczęście ta, zawarta na 'Atomic Rooster', jest na tyle krótka i sprawnie wkomponowana w utwór, że nie powinna nużyć słuchaczy. Pozostałe dwa utwory 'S.L.Y.' oraz 'Banstead', podobnie jak piosenki otwierające płytę, nie wyróżniają się niczym szczególnym, ale trzymają niezły poziom, który charakteryzuje cały ten album. Jeżeli chodzi o warstwę tekstową, nie powala ona na kolana, ale słowa tworzą swój klimat. Muzycznie poziom jest bardzo przyzwoity - instrumentarium jak na trzyosobowy skład całkiem szerokie, wokal oryginalny, a umiejętności muzyków wysokie.
Moim zdaniem albumu słucha się po prostu dobrze i jest to pozycja godna uwagi.