Warhorse

Oceń ten artykuł
(238 głosów)
(1970, album studyjny)
1. Vulture Blood (6:13)
2. No Chance (6:22)
3. Burning (6:17)
4. St. Louis (3:50)
5. Ritual (4:54)
6. Solitude (8:48)
7. Woman of the Devil (7:16)
8. Ritual [live/*] (5:06)
9. Miss Jane [*/demo version] (3:37)
10. Solitude [live/*] (4:52)
11. Woman of the Devil [live/*] (6:45)
12. Burning [live/*] (6:09)

Czas całkowity: 70:09
- Ashley Holt ( vocals )
- Ged Peck ( guitar )
- Mac Poole ( drums )
- Nick Simper ( bass )
- J. Frank Wilson ( keyboards, organ, piano)
Więcej w tej kategorii: « Red Sea

1 komentarz

  • jacek chudzik

    Człowiek poddaje się czasem sile gdybania. Pochłaniające go całkowicie 'co by było gdyby' zawiesza wtedy nad swoim życiem i...bawi się tą mącącą spokój ducha siłą. Myślenie o innej, odrobinę innej - ciekawszej i lepszej rzeczywistości, jest magnetyzującą igraszką umysłu. Co by było gdybym wybrał inne studia, gdybym poszedł na tę imprezę, co by było gdybym zaprosił ją na kawę...?

    Muzyka jest wdzięcznym poletkiem do hodowli gdybań. Zostawiając zatem z boku babcię i jej wąsy poddajmy się jednemu takiemu gdybaniu. Co by było gdyby na przełomie roku 1969 i 1970 nie doszło do zmian w Deep Purple? Gdyby Ian Gillan i Roger Glover nie trafili do Purpli i tym samym nie doszłoby do nagrania kilku 'niezłych' płyt?

    Z powyższego gdybania można wyplątać się bez ryzyka złamania karku, ponieważ w 1970 roku na scenie muzycznej pojawiła się na chwilkę formacja Warhorse. Jej założycielem, człowiekiem przez którego najczęściej trafia się dziś na ten zespół jest były basista Deep Purple - Nick Simper. Zespół Warhorse nagrał dwa albumy. Pierwszy z nich, został wydany w 1970 roku pod wymyślnym tytułem 'Warhorse'. Otwierające album nagranie 'Vulture Blood' jest, co tu ukrywać - świetne. Trwające minutę organowe intro gładko przechodzi w sprawny, choć mało finezyjny, riff. Chociaż zwrotki i refreny są niewątpliwie ciekawe od strony lirycznej i wykrzyczane bardzo energicznie, to punktem kulminacyjnym 'Vulture Blood' jest te kilkadziesiąt taktów, podczas których wokalista milczy. W pierwszej części solówki, prostej i melodycznej, gitara jest wspomagana przez organy, co stanowi przyjemny wstęp. Gdy gitara ma już chwilę wyłącznie dla siebie, pokazuje się nam z jak najlepszej strony w przykrótkiej - niestety - solówce, po której zagrana zostaje ponownie wspólna partia gitary i klawiszy. Stworzona tym sposobem kompozycyjna gablotka przyjemnie zaskakuje. Drugi utwór na płycie - 'No Chance' - rozpoczyna motyw marszu (pojawi się on także w 'Burning'), z którego wyłania się gitarowy riff, a po nim wokal. Ponieważ tym razem piosenka jest o uczuciu i kobiecie - wokal, dla odmiany, rzewnie zawodzi. W końcówce usłyszymy partie solowe organ i gitary, słyszeć je zresztą będziemy też w następnych utworach... Porywać może i nie porywają, ale brzmią całkiem przyjemnie. Dobrze też są dopasowane do piosenek i bardzo dobrze współtworzą ciężkawy klimat płyty.

    Najdziwniejszą piosenką na 'Warhorse' jest 'St. Louis'. Czemu? Jest to po prostu 'rasowy' przebój, ocierający się chwilami o dokonania...Village People! Końcówka albumu przynosi nam mocne 'Woman Of The Devil' oraz wspaniałe 'Solitude'. Ten, trwający blisko dziewięć minut protest song jest zdecydowanie najlepszą kompozycją na płycie. 'Solitude' zapowiada także utwór 'I (Who Have Nothing)' z drugiego albumu Warhorse, ale na przyjrzenie się 'Red Sea' może przyjdzie kiedyś czas...

    Tymczasem wypada spróbować wyciągnąć wnioski z naszego gdybania. Warhorse wydaje się kontynuować tradycję pierwszych trzech albumów Deep Purple. Psychodeliczne klimaty, z mniej lub bardziej słyszalną inspiracją Vanilla Fudge, wzbogacone tu zostały o ciężkie organowe brzmienie. Ged Peck brzmi bardzo podobnie do Ritchiego Blackmore'a, a w 'Ritual' wykorzystany został identyczny riff jak w purplowskim 'Wring That Neck'. Utwory na płycie są ciekawe, różnorodne i dobrze zagrane. Ba! Płyta 'Warhorse' jest lepsza od pierwszych nagrań Deep Purple! Gdyby (...znowu!) ten album ukazał się troszkę wcześniej, to z pewnością kariera zespołu potoczyłaby się inaczej. A tak...? Warhorse, jak już wspomniałem, nagrał tylko dwa albumy. Zespołowi nie udało się zaistnieć w muzycznej pierwszej lidze, a pamięć o nim - wymaga regularnego odkurzania. I taki los - reasumując nasze gdybanie - spotkałby z pewnością Deep Purple, gdyby nie...

    ...ale zostawmy już to jałowe gdybanie i rozliczanie światów możliwych! Polecam wszystkim (a zwłaszcza miłośnikom okolic Vanilla Fudge) z czystym sumieniem 'Warhorse', mimo iż muzyczna ścieżka, na którą wkroczył zespół Nicka Simpera była ślepą już w chwili wydania ich debiutanckiego krążka. Miłego słuchania.

    jacek chudzik niedziela, 23, marzec 2008 22:59 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Heavy Prog

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.