A+ A A-

Live from Radio City Music Hall

Oceń ten artykuł
(135 głosów)
(2007, album koncertowy)
CD 1:
01. E5150 / After All (The Dead)
02. The Mob Rules
03. Children Of The Sea
04. Lady Evil
05. I
06. The Sign Of The Southern Cross
07. Voodoo
08. The Devil Cried

CD 2:
01. Computer God
02. Falling Off The Edge Of The World
03. Shadow Of The Wind
04. Die Young
05. Heaven And Hell
06. Lonely Is The Word
07. Neon Knights
- Ronnie James Dio (śpiew)
- Tony Iommi (gitary)
- Geezer Butler (bas)
- Vinny Appice (perkusja)

- Scott Warren (instrumenty klawiszowe)

1 komentarz

  • Arkadiusz Cieślak

    Niebo i piekło

    Co to za zwierzę ten Heaven & Hell? Czy to jeszcze Black Sabbath, a może już nie? Spojrzenie na tracklistę i sprawa oczywiście jest jasna. To jednoznacznie Black Sabbath, ale z okresu kiedy wokalistą był Ronnie James Dio, czyli lat 1980-82 i 1992. Panowie zeszli się ponownie w 2006 roku i stworzyli zespół, którego nazwę zaczerpnęli z tytułu pierwszej wspólnie nagranej płyty z 1980 roku.

    Dziwnie potoczyły się koleje losu tego wielce zasłużonego zespołu, myślę tu o Black Sabbath. Pod koniec lat 90-tych wszystko wskazywało na to, że dojdzie do reaktywacji grupy z Ozzym Osbournem przy mikrofonie w składzie. Tak naprawdę doszło do tego, a zespół ruszył w trasę koncertową udokumentowaną płytą live 'Reunion', zawierającą dodatkowo dwa zupełnie nowe studyjne nagrania. Jak to jednak bywa z szalonym i nieobliczalnym Ozzym, nie udało się zwieńczyć powrotu nową płytą. Tony Iommi, mózg i lider grupy, zajął się karierą solową wydając swoje własne płyty, jak również w kolaboracji z Glennem Hughesem. Pod koniec 2006 roku doszło do spotkania czterech panów, którzy zagrali w jednej z inkarnacji Black Sabbath - Tony Iommi, Ronnie James Dio, Geezer Butler i Vinny Appice. Dodajmy dla ścisłości, że na perkusji na albumie 'Heaven and hell' grał oryginalny członek Black Sabbath, Bill Ward, ale odmówił powrotu do grupy. Zespół nagrał trzy premierowe utwory, które trafiły na składankę 'The Dio Years', a następnie ruszył w trasę koncertową, w trakcie której zarejestrowano również występ w nowojorskim Radio City Music Hall. Ten właśnie koncert mam niewątpliwą przyjemność recenzować.

    Nie ukrywam, że płyty z Dio bardzo mi się podobają, ale tak naprawdę doceniłem je po latach. Jedynie 'Dehumanizer' trafił na szczyt moich prywatnych notowań od razu po ukazaniu się. Uważam, że to wręcz jedna z najlepszych płyt Black Sabbath. Natomiast dwie pierwsze płyty z Dio zostały przeze mnie początkowo potraktowane po macoszemu: jak to, Black Sabbath bez Ozzy'ego?! Nie ma mowy, nie może być dobrej muzyki. Pomyliłem się straszliwie i chyba sporo innych osób również. Te albumy to absolutnie kawał nieprawdopodobnie dobrego heavy metalu. Znakomicie słychać to na tej właśnie, opisywanej płycie. Cały występ został również wydany na DVD, ale zajmiemy się tutaj tylko wersją CD.

    Tym razem nie będę oceniał szczegółowo poszczególnych utworów, wydawnictwa koncertowe rządzą się troszkę innymi prawami niż studyjne. Płyta (umownie oczywiście, ponieważ mamy dwa krążki) trwa prawie dwie godziny i zawiera kwintesencję muzyki z okresu Dio. Znajdziemy tutaj aż 6 utworów z 'Heaven and Hell' (zabrakło więc tylko dwóch), 5 z 'Mob rules' (na 9 z oryginalnej płyty) i tylko 3 z fenomenalnego 'Dehumanizer' (na 10), do tego 2 zupełnie nowe kawałki, znane już ze składanki 'The Dio Years'.

    Zestaw utworów został dobrany naprawdę z pomysłem i niezwykle starannie. Wszystkie najważniejsze numery nagrane przez to wcielenie zespołu można usłyszeć na tym krążku. 'Children of the sea', 'The sign of the Southern Cross', 'Die young' czy 'Heaven and hell' to absolutnie klasyczne, bardzo wzniosłe, cudownie riffowe kawałki. Publiczność śpiewająca z Dio w 'Heaven and hell' naprawdę przyprawia o dreszczyk emocji. Dodajmy, że ten utwór ma ponad 15 minut! Posłuchajcie 'I', a zobaczycie jak się gra thrash metal, genialne. Solo na perkusji w premierowym, prawie 12-minutowym 'The devil cried', potrafi wskrzesić iskierkę nawet w takim ignorancie technicznym, jak ja. Podobnie ma się sprawa z solówką Iommy'ego w jednoznacznie metalowym, ironowym wręcz 'Die young'. Dwa nowe utwory również wypadają zupełnie nieźle, ba, one stanowią zupełnie integralną część całości. Nie słyszałem ich w wersji studyjnej i muszę przyznać, że chłopaki znakomicie odnaleźli się pomiędzy niebem a piekłem, nie trafiając bynajmniej do czyśćca. Do tego szybsze, drapieżne kawałki takie jak 'Mob rules', 'Lady Evil', 'Voodoo' czy kończący koncert 'Neon Knights', dodają pikanterii i sprawiają, że album (koncert) jest bardzo zróżnicowany i urozmaicony.

    Produkcją płyty zajął się Barry Ehrmann, znany ze współpracy z Queensryche, Cheap Trick, Deep Purple, Sammy Hagarem czy Ozzy Osbournem. Samo brzmienie jest krystalicznie czyste, wyraziste i chyba za bardzo... studyjne. Tak, mam wrażenie, że gdzieś ucieka momentami ten klimat prawdziwego live, ale być może to tylko moje subiektywne wrażenie. Warto jeszcze dodać, że na instrumentach klawiszowych zagrał na koncercie etatowy współpracownik Dio - Scott Warren.

    Ja osobiście stęskniłem się za taką muzyka, za tą ekspresją, za tym charakterystycznym mocnym głosem Dio, za soczystym, jednoznacznym riffem Tony'ego, za pulsującym basem Geezera i za niezmiennie perfekcyjnym Vinnym. Nie ma tu wprawdzie Ozzy'ego i jakoś go nie brakuje ('Snowblind'?). Maszyna zwana kiedyś Black Sabbath, a teraz Heaven & Hell, niezmiernie się rozpędziła i zafundowała nam kawał świetnego, hardrockowo-metalowego grania. Ten rozpęd ma nawet sprawić, że w tym roku pojawi się zupełnie nowy materiał tego wcielenia. Cóż, prace już trwają. Co z nich wyniknie? Ja nie podejmuję się wróżyć, ale muszę przyznać, że czekam z niecierpliwością.

    Historia, którą przez tyle lat pisał zespół Black Sabbath, nadal nie została zakończona. Heaven & Hell, będąc naturalnym jego przedłużeniem, wpisuje się znakomicie we współczesną muzykę, nazwijmy ją po raz kolejny umownie, hardrockowo-metalową. Legenda, grupa absolutnie wyjątkowa i bardzo zasłużona, próbuje odnowić, odświeżyć swój wizerunek, troszeczkę odcinając się od przeszłości, a z drugiej strony, opierając się na niej. Dla mnie są to próby jak najbardziej pozytywne, a 'Live From Radio City Music Hall' jest jednoznacznie i bezdyskusyjnie najlepszym tego dowodem. Polecam.

    4/5
    Arkadiusz Cieślak

    Arkadiusz Cieślak niedziela, 15, luty 2009 19:23 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Heavy Prog

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.