Penetrując w poszukiwaniu progresywnych staroci rynek amerykański, trafiłem na grupę Bull Angus. Działali na początku lat siedemdziesiątych i pozostawili po sobie jedynie dwie płyty. Dwie perełki w morzu znakomitych amerykańskich zespołów progresywno-hard rockowych. Dwa arcydzieła...
Po przesłuchaniu pierwszej płyty nagle zrozumiałem dlaczego europejskie grupy nie mogły się tam przebić. Wydana w 1971 roku przez wytwórnię Mercury debiutancka płyta zatytułowana po prostu Bull Angus zawiera arcyciekawą porcję klasycznego prog-hard rocka, zagranego z niebywałym kunsztem i polotem. Sześciu ludzi, sześciu doskonałych, wręcz rewelacyjnych muzyków - Geno Charles (drums), Larry LaFalce (guitar, vocal), Dino Paolillo (guitars, vocal), Frankie Previte (vocal), Ron Piccolo (organ, piano, vocal) i Lenny Venditti (bas). No i muzyka. Od początku jest ostro, dynamicznie i bardzo ciekawie. Fantastyczne dialogi gitarowe - ci goście naprawdę wiedzieli co znaczy porywająca solówka, wiedzieli też jak "pogadać" z Hammondem. Słychać pełne zrozumienie i wręcz nieprawdopodobne zgranie. Stylistycznie - coś z klimatu Deep Purple, coś z Uriach Heep, lekkość i polot Kansas. Gdybym nie znał składu założyłbym się, że na Hammondzie gra sam Jon Lord. Słychać też Atomic Rooster i Grand Funk. Ale to źle brzmi - to nie wpływy tych zespołów, bo często Bull Angus był pierwszy - chodzi mi bardziej o pewien kierunek muzycznych poszukiwań, klimat utworów. Pamiętajmy, że wówczas nie było Internetu i że jeżeli np. Deep Purple w 1971 roku nagrało fenomenalny Fireball a podobne klimaty słychać na Bull Angus to nie znaczy, że ktoś zrzynał (poza tym Bull Angus ukazało się pierwsze) bo nie miał jeszcze dostępu do tych nagrań. Fenomenem było to, że na drugiej półkuli żyli ludzie którzy tak samo czuli muzykę. Wracając do naszego Byka - osiem Utworów. Przez duże "U". Wszystkie cudownie rozpędzone, rozimprowizowane i genialnie zaaranżowane. Mocno purplowskie hammondy, fantastyczne gitary, momentami flety i nieprawdopodobnie zgrana sekcja rytmiczna - czy potrzeba lepszej rekomendacji? Na płycie nie ma słabego miejsca. Niewiele było w historii takich płyt, niewiele było takich zespołów... Tym bardziej trzeba wyszukiwać takie perły i przedstawiać je szerszemu gronu słuchaczy. Może wówczas włączając radio w samochodzie człowiek nie będzie miał odruchów wymiotnych. Ale się rozmarzyłem...
Reasumując - BULL ANGUS Bull Angus z 1971 roku - absolutnie genialna pozycja z USA, ozdoba każdej prog-hard-rockowej kolekcji - polecam wszystkim fanom ciężkiego prog rocka i miłośnikom starego grania. A młodzież niech się uczy co znaczy MUZYKA!