Earthshine

Oceń ten artykuł
(44 głosów)
(2011, album studyjny)

01. These Days, Glory Days - 6:44
02. The Falls Of Leviathan - 8:28
03. Waiting For The World To Turn Bac - 3:05
04. Caravans - 9:59
05. White Gardens - 6:13
06. Hypothermia - 2:39
07. Siberia - 10:03
08. Cemetery Of Frozen Ships - 5:48

 Czas całkowity - 53:00 

 

- Adam Waleszyński - gitara
- Maciej Karbowski - gitara
- Przemek Węgłowski - gitara basowa
- Tomasz Stołowski - perkusja
oraz:
- Zbigniew Preisner - pianino

 

Media

Więcej w tej kategorii: « Aura Eternal Movement »

1 komentarz

  • Paweł Tryba

    Tides From Nebula mi imponują. Zawiązali się trzy lata temu, rok później wydali świetną płytę I poparli ją taką ilością koncertów w kraju i za granicą, że dziś z pewnością kojarzą ich wszyscy fani ambitniejszego rocka w Polsce, a i w Europie nie są zespołem anonimowym. Dzielili scenę z Caspian, Pure Reason Revolution, God Is An Astronaut, Blindead, Riverside, Ulver... Byli dosłownie wszędzie, dotarli ze swoją niszową przecież muzyką do fanów najróżniejszych wykonawców. Wyrobili sobie markę tytaniczną pracą i talentem, teraz przyszła pora postawić kropkę nad I potwierdzając swój status następcą Aury. Zespół umiejętnie podgrzewał atmosferę przed wydaniem Earthshine. Od jesieni 2010go roku wiadomo było, że album jest gotowy, muzycy uparcie odmawiali jednak podania tytułu, wydawcy, nazwiska producenta, czegokolwiek. Sam pod koniec grudnia próbowałem pociągnąć za język Adama Waleszyńskiego. Z zerowym skutkiem. A w marcu gruchnęła wiadomość, że płyta wyjdzie pod skrzydłami Mystic (niewielkie zaskoczenie, koledzy z Blindead i Proghma-C też się tam wydają), będzie nazywać się Earthshine (jakoś nazywać się musi) i produkował ją Zbigniew Preisner - i to już był prawdziwy szok! Jak to? Muzyk kojarzony z muzyką filmową i poważną, ciążący ku sztuce wysokiej zniżył się do egalitarnego rocka? Mało tego, zniżył się z własnej woli - to on zaproponował Tides współpracę. Oczekiwania były rozdęte. Czy warszawski kwartet im podołał?

    TFN zrobili rzecz najmądrzejszą z możliwych. Zamiast ścigać się sami ze sobą i przygotować ulepszonego i podrasowanego klona Aury zrobili radykalny skok w bok. Na debiucie sporo było przestrzeni, ale i przesteru nie brakowało. Mocne riffowanie było ważnym elementem całości. Tym razem zespół odpłynął w krainę łagodności. Nastrój stał się wręcz kontemplacyjny. Skojarzenia z łagodniejszym obliczem God Is An Astronaut i Mono - jak najbardziej na miejscu. Nad całością unosi się dyskretny aromat Pink Floyd. Znacznie większą rolę odgrywają teraz u Tides klawisze, zdarzają się wstawki grane na gitarach akustycznych(końcówka Cemetery Of Frozen Ships). Bogatszy w nowe środki wyrazu zespół skomplikował też struktury kompozycji. Na Aurze kawałki też nie grzeszyły zwięzłością, ale rozwijały się w przewidywalny, linearny sposób. Na Earthshine z ambientalnej plamy albo z subtelnej partii fortepianu potrafi wychynąć nowy, zupełnie odmienny niż wcześniej temat. Tides nie wahają się przekroczyć w trakcie trwania utworu bariery między wyciszeniem a całkowitą ciszą (patrz: najkrótsza na płycie Hypothermia). Gitarowe zrywy pojawiają się tylko czasami (np. siódma minuta Siberii, trzecia minuta These Days, Glory Days). Paradoksalnie - ze wszystkich elementów składowych Earthshine najbardziej podoba mi się ten, który w porównaniu z debiutem uległ znacznemu ograniczeniu - bębny Tomasza Stołowskiego. Będzie miał na koncertach trochę wolnego czasu, bo w wielu momentach nowych kawałków zespół obywa się bez perkusji. I dobrze, niech zbiera siły, żeby zagęszczać brzmieniową fakturę w These Days... albo grać prościutkie plemienne figury rytmiczne w Caravans (oj, kłania się Minsk!) tak fantastycznie jak na płycie. A jak sprawdził się Zbigniew Preisner za konsoletą? Chapeau bas! Na analogowym sprzęcie dał Tides miękkie, otulające słuchacza, ale też bardzo przestrzenne brzmienie. A w tym gatunku muzyki przestrzeń to rzecz pierwszorzędnego znaczenia. Earthshine to album wyciszony, którego trzeba bardzo głośno słuchać żeby wyłapać wszelkie drobiazgi, smaczki pojawiające się w głębi miksu.

    Brawa za odwagę - Tides nagrali płytę zdecydowanie bardziej hermetyczną od poprzedniczki. Aura dzięki gitarowemu doładowaniu mogła się podobać rockowej braci najróżniejszego autoramentu. Do docenienia Earthshine potrzebna jest już specyficzna wrażliwość. Zastanawiam się jednak czy zespół odrobinę nie przedobrzył, czy nie warto byłoby całej delikatności zawartej na albumie zrównoważyć większą ilością fragmentów dynamicznych. Earthshine to misterna, wycyzelowana całość, która mimo wszystko mogłaby prezentować bardziej zróżnicowany wachlarz nastrojów. Daję 3,5/5. Ciekawe ile dałbym gdyby ten album wyszedł w listopadzie, kiedy siłą rzeczy mam większą ochotę na melancholijne dźwięki. Pewnie całą czwórkę&

    Paweł Tryba środa, 11, maj 2011 01:03 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Post Rock

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.