Liva

Oceń ten artykuł
(3 głosów)
(2006, album koncertowy)

01. Knut Liten og Sylvelin - 7:10
02. Kjærleik - 5:13
03. Følgje - 3:39
04. Venelite - 3:50
05. Du som er ung - 3:50
06. Stengd dør - 5:26
07. Liti Kjersti - 4:53
08. Fredlysning - 3:16
09. Bendik og Årolilja - 3:19
10. Margit Hjukse - 8:42
11. Sjå attende - 4:12

Czas całkowity - 53:30

- Gunnhild Sundli - wokal
- Sveinung Sundli - skrzypce, instrumenty klawiszowe, dodatkowy wokal
- Magnus Robot Børmark - gitara
- Gjermund Landrø - gitara basowa, dodatkowy wokal
- Kenneth Kapstad - perkusja

 

Więcej w tej kategorii: « Iselilja Attersyn »

1 komentarz

  • Mikołaj Gołembiowski

    Pierwsza dekada XXI wieku to raczej ponury okres w historii muzyki rockowej. Odnotowujemy wówczas wyraźny spadek zainteresowania tym rodzajem muzyki zarówno w mediach, niezbyt skorych do jej promowania, jak i wśród słuchaczy, którzy ewidentnie coraz rzadziej sięgali po rocka. Przyjrzyjmy się bowiem następującym danym: W 2001 roku, w pierwszej dziesiątce najwyżej ocenianych albumów w serwisie Rate Your Music znajdziemy jedynie trzy pozycje, które nie są jakąś odmianą rocka lub metalu, za to wyraźnie brylują znane szerszej publiczności zespoły, jak Tool, System of a Down czy Opeth. Natomiast w 2006 roku już ponad połowa dziesiątki nie ma nic wspólnego z rockiem, a ta, która ma, to też często się o ten gatunek bardziej ociera niż jest jego pełnoprawnym przedstawicielem. Jeśli chodzi o nazwy zespołów powszechnie kojarzonych jest tu aż jeden, nie koniecznie należący do moich faworytów, delikatnie rzecz ujmując… W każdym razie odnotujmy, że obserwujemy w rzeczonej dekadzie zdecydowane przesunięcie rocka od muzyki w miarę jeszcze popularnej na jej początku do raczej niszowej na jej końcu. I to właśnie wtedy nastąpił moment, gdy ciekawych rzeczy można było szukać prawie wyłącznie w muzyce niszowej, a mainstream należało szerokim łukiem omijać.
    Jeśli chodzi o rock progresywny w radio w wyspecjalizowanych audycjach można było w tamtym czasie zaobserwować wyraźne zagubienie wśród redaktorów, odnośnie tego, jaką muzykę należy prezentować słuchaczom. Niezawodnym kryterium okazywał się wtedy gust Stevena Wilsona. Jeśli Wilson umoczył choćby najmniejszy palec lewej nogi w produkcję jakiegoś albumu, albo chociaż gdzieś kiedyś publicznie podał rękę danemu wykonawcy, to się to puszczało w eter z informacją, że mamy nowy fenomenalny album progresywny, a jeśli nie, to po prostu taka muzyka nie miała szans zaistnieć w świadomości słuchaczy. Powiedzmy jasno, jeden człowiek, nawet tak zasłużony i obeznany w temacie, który sam jednak jest producentem, muzykiem i musi na to wszystko poświęcać swój czas, nie może sam jako jedyny odwalać całej roboty za redaktorów i ogarniać wszystko, co się dzieje na progresywnej scenie.
    Dwa zjawiska były też wówczas bardzo często wymieniane w komentarzach wspominanych redaktorów jako największe antytezy rocka progresywnego. Pierwszym był hip-hop a drugim Eurowizja. Jakże niebywałym rechotem historii wydaje w związku z tym się fakt, że to właśnie dzięki temu, jak wówczas twierdzono w środowisku, „festiwalowi tandety i kiczu”, świat w 2024 roku usłyszał o Gåte, którego twórczość, zwłaszcza ta wydawana w tej smutnej dekadzie, w niczym nie ustępuje temu, co radiowa Trójka wtedy promowała, a śmiem twierdzić, w wielu wypadkach wręcz znacznie przewyższa.
    Muzyka zespołu Gåte jest swoista i dość eklektyczna, co utrudnia zaszufladkowanie jej do jakiejś ściśle określonej kategorii. Zasadniczo mamy tu trzy źródła inspiracji, trzy filary, na których brzmienie zespołu się opiera. Po pierwsze jest to tradycyjny, norweski, osadzony w romantycznej, XIX wiecznej tradycji folk. Przejawia się on przede wszystkim w warstwie wokalnej, melodiach, tekstach oraz w obecności tradycyjnych ludowych instrumentów. Drugim filarem jest wyrastający z punkowych i post-punkowych, a czasem niemalże wręcz industrialnych korzeni rock alternatywny, którego wpływy usłyszeć możemy przede wszystkim w brudnych, agresywnych, charakteryzujących się wręcz Hendriksowską zadziornością partiach gitary. Trzecim źródłem, obecnym przede wszystkim w sekcji rytmicznej, a także generalnie w sposobie, w jaki te różne rzeczy są ze sobą posklejane, jest rock progresywny. Powiedzmy jednak na wstępie, że prog nie jest w muzyce Gåte w żadnym razie inspiracją dominującą nad pozostałymi, a wręcz możemy powiedzieć, odwołując się do analogii prawnych, że mamy tu do czynienia częściej z „duchem” proga niż z jego „literą”.
    Album „Liva” z 2006 roku jest jak dla mnie opus magnum zespołu. Składają się nań wybrane, nagrane na żywo utwory z dwóch wcześniejszych studyjnych albumów „Jygri” i „Iselija”. Rozpoczynają go dwa szybko wpadające w ucho utwory: repetytywny, transowy wręcz „Knut liten og Sylvelin” oraz urzekający piękną, melancholijną melodią „Kjærleik”. W „Følgje” połamane rytmy i niepokojący, nieco krzykliwy wokal miesza się z punkowo-metalową rzeźnią w partiach gitary. Następuje po nim urzekający delikatnością w warstwie wokalnej i nieco psychodelicznym klimatem w warstwie instrumentalnej „Venelite”. Z błogiego transu wyciąga nas dynamiczny „Du som er ung”, gdzie znów gitarzysta przypomina nam, że na miłosierdzie z jego strony nie możemy specjalnie liczyć. Utrzymane w bardziej spokojnym klimacie ballady „Stengd dør” i „Liti Kjersti” pozwalają nam chyba najlepiej docenić niezwykły talent wokalny pani Gunnhild, ze wszystkimi jego smakowitymi detalami. „Frendlysning” oraz „Bendik og Årolilja” to nieco bardziej skoczne, wpadające w ucho folkowe kawałki. Po nich przychodzi czas na najbardziej progresywne osiem minut z całego albumu, czyli „Margit Hjukse”. Rozpoczyna go partia basu i riff, które odrobinę kojarzyć się mogą z pewnym motywem z utworu „Heart of the Sunrise” grupy Yes, gdyż w podobny sposób wprowadzają nastrój niepokoju i oczekiwania na jakąś przyszłą, gwałtowną eksplozję. Następnie wchodzi przepięknie zaśpiewana przez panią Gunnhild melodia tradycyjnej norweskiej pieśni, lecz całość niechybnie zmierza w kierunku ostrej, nieco kakofonicznej partii gitarowej. Całość albumu wieńczy znów nieco bardziej skoczny, folkowy numer „Sjå attende”, taki wpadający w ucho przebojowy, choć nie pozbawiony gitarowego brudu, akcent na koniec koncertu.
    „Liva” udowadnia, że zespół Gåte czuje się na scenie tak dobrze, jak łosoś w krystalicznie czystym fiordzie i to właśnie na żywo ukazuje swojej publiczności najwięcej walorów. Mamy tu ponad 50 minut solidnego rockowego grania z przepięknym wokalem i dość dobrze dopracowanymi brzmieniowo, choć nie pozbawionymi spontaniczności partiami instrumentów. Jest tu odniesienie do folkloru, tradycji skandynawskich, ale bez przebierania się za wikingów i udawania, że się przybyło z leśnego szałasu, gdzie spędza się czas żywiąc się korzonkami i upolowaną przy pomocy ręcznie wystruganego łuku zwierzyną. Gåte to folk-rock współczesny, grany przez ludzi, którzy tak jak my mieszkają w normalnych mieszkaniach, korzystają tak jak my z samochodów, lodówek, telefonów, komputerów i, jak większość muzyków z ich otoczenia, używają instrumentów elektrycznych oraz elektronicznych, czego zupełnie się nie wstydzą. Dzielą się z nami skarbem odnalezionym w głębokich zasobach swojego narodowego dziedzictwa, ale przedstawiają to we współczesnej formie, bliższej temu, co nas dziś na co dzień otacza.
    Nie mam złudzeń, że „Liva” spodoba się każdemu miłośnikowi proga w tym samym stopniu co mnie. Jeśli uznajesz, że prog jest tylko wtedy, jak tonacja zmienia się z doryckiej na frygijską co dwa takty, a tempo z 7/4 na 17/16 co cztery, to nie ewidentnie nie ten adres. Jeśli lubisz łkające, albo strzelające pod niebo solówki, nie znajdziesz tu wiele dla siebie. Jeżeli metal akceptujesz jedynie wtedy, gdy jest grany przez odłączonych od kroplówki anemików, którzy śpiewają rzewne piosenki o swoich egzystencjalnych bólach, wiedz, że niczego podobnego tu nie ma. Jeżeli uważasz, że punk, nowa fala itp. to samo zło, to będzie Ci ciężko do końca tego albumu dotrwać. Jeśli uważasz, że folk musi być zawsze wierny oryginałowi i odgrywany jedynie na tradycyjnych akustycznych instrumentach, to też radziłbym kontynuować poszukiwania gdzie indziej.
    Komu mógłbym ten album z pełnym przekonaniem polecić? Np. tym ludziom, którzy obok proga słuchają też nowofalowych, alternatywnych zespołów. Myślę, że materiał może też zainteresować niektórych miłośników psychodelii, a zwłaszcza jej cięższej odmiany, czyli acid rocka. Zadowolić powinien tych, którzy przedkładają „Careful with that axe eugene” nad „Marooned”, jak również i tych, co lubią całe to nieokrzesane podziemie lat 60’, 70’ i 80’ i chcieliby jeszcze raz podobny klimat w bardziej współczesnej formie poczuć i usłyszeć. Mnie, miłośnika nie tylko klasyków proga, ale także avant-rocka, zeuhl, progresywnego black-metalu, jak i różnych innych dziwactw i ekstremizmów w progresie, który czasem lubi posłuchać sobie czegoś ładnego, ale mniej wymagającego, album „Liva” bardzo pozytywnie zaskoczył. Jest to absolutnie porywająca pozycja, która z całą pewnością często będzie jeszcze gościć w moich głośnikach.

    Mikołaj Gołembiowski

    Mikołaj Gołembiowski sobota, 13, kwiecień 2024 08:28 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Heavy Prog

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.