Kilka dni temu, dokładnie 10.01.2013 roku zmarł śp. Claude Nobs, legenda świata muzyki jazzowej, twórca najsłynniejszego jazzowego festiwalu na naszym globie - Montreux Jazz Festival. To dzięki jego uprzejmości Deep Purple nagrało najbardziej wpływowy i najlepszy w swojej karierze album – „Machine Head”.
Po wydaniu „Fireball” grupa postanowiła przenieść się na sesję nagraniową do studia zespołu The Rolling Stones, które mieściło się w Genewie. Miejsce wydawało się idealne, studio znajdowało się w kasynie, w którym odbywały się koncerty legend rocka oraz, początkowo, jazzowy festiwal właśnie za sprawą wyżej wspomnianego śp. Claude Nobsa.
Niestety los pokrzyżował plany naszych bohaterów. Kasyno spłonęło podczas koncertu Franka Zappy na chwilę przed rozpoczęciem nagrań. Upamiętnieniem tamtych zdarzeń i bohaterskiej postawy Claude’a Nobsa, który uratował kilka osób jest tekst do największego hitu Brytyjczyków – „Smoke on the water”.
Anglicy przenieśli się do amfiteatru na wodzie, jednakże szybko zrezygnowali z realizacji nagrań ponieważ okoliczni mieszkańcy uskarżali się na hałas jaki towarzyszył muzykom.
Ostatecznie nagrań dokonano w Grand Hotelu w fatalnych warunkach. Ritchie Blackmore opowiadał, że konsolety stały na zewnątrz hotelu, a technicy ciągnęli kable aż do pokoi muzyków, którzy co chwila musieli wybiegać na mróz, stąd krążek został nagrany w błyskawicznym tempie – 2 tygodni.
Hymn kierowców czyli tytułowy „Machine Head” stał się otwieraczem krążka. Bardzo rytmiczny, narastający riff eksploduje w skoczną piosenkę, która idealnie sprawdzała się na koncertach. Warto dodać, iż kolejność akordów została oparta na stylu kompozycji Jana Sebastiana Bacha. Nie da się ukryć, iż motorem napędowym całej płyty jest „Smoke On The Water” z najsłynniejszym riffem w historii rocka, od którego zaczyna każdy początkujący gitarzysta. Tekst utworu opowiada, jak już wcześniej wspominałem, o pożarze i trudnościach z nagrywaniem wydawnictwa. W piosence „Lazy” Gillan na wzór Ozzy’ego Osbourne’a nie tylko śpiewa, ale i gra na harmonijce. Wyszło całkiem nieźle.
Reszta utworów to niesamowite solówki Blackmore’a i popisy wokalne Gillana, który wtedy naprawdę był w znakomitej formie. Tak krzyczeć jak on np. w „Space Truckin’” nie umiał nikt! „Pictures Of Home” z kolei ma niesamowity klimat, zawsze gdy słucham tego kawałka, to wyobrażam sobie kogoś zbłąkanego w lesie, który biegnie na oślep by odnaleźć drogę do domu.
Na wydawnictwie nie umieszczono najpiękniejszej ballady, jaką kiedykolwiek udało się stworzyć zespołowi, a mianowicie „When A Blind Man Cries”. Gillan śpiewa tam w taki sposób, że naprawdę można uronić łzę, a łkająca solówka Blackmore’a idealnie dopełnia i wkomponowuje się w depresyjny klimat kawałka. Z mojej perspektywy było to działanie zupełnie niezrozumiałe. Można tłumaczyć to tylko tym, iż może kapela nie chciała niszczyć rockowego, dynamicznego klimatu płyty.
Jedyną wadą jaką znajduję na tym wydawnictwie jest to, iż zdążyło mi się ono strasznie osłuchać, przez dużą liczbę odtworzeń. Przez to nie jest już tak zaskakujące jak na początku.
Dopełnieniem i wisienką na torcie jest wspaniała, psychodeliczna okładka, na wzór tych z lat 60.
Na reedycji z okazji 25 rocznicy nagrania krążka dostajemy dodatkową płytę z remasterowanymi nagraniami, a na pierwszym cd remiksy z alternatywnymi solówkami w utworach „Maybe I’m A Leo” i „Smoke On The Water” oraz grubą książeczkę ze zdjęciami i relacjami z nagrywania albumu. Sam jestem posiadaczem takiej wersji i serdecznie polecam jej zakup.
Album podniósł bardzo wysoko poprzeczkę jeżeli chodzi o sukces komercyjny, zdaje się że Purpurowi nie wytrzymali presji nagrywając rok później nijakie „Who Do We Think We Are”. Natomiast zapis koncertów japońskich, będących częścią trasy promocyjnej „Klucza Gitarowego”, to już zupełnie inna bajka.
Piotr Karasiński