Błąd
  • JUser::_load: Nie można załadować danych użytkownika o ID: 158

Born Again

Oceń ten artykuł
(188 głosów)
(1983, album studyjny)
1. Trashed (4:10)
2. Stonehenge (1:57)
3. Disturbing the Priest (5:48)
4. The Dark (0:31)
5. Zero the Hero (7:45)
6. Digital Bitch (3:35)
7. Born Again (6:30)
8. Hot Line (4:50)
9. Keep it Warm (5:34)


Całkowity czas:  40:40
- Tony Iommi    (Lead Guitar & Flute)
- Geezer Butler    (Bass)
- Ian Gillan    (Vocals)
- Bill Ward    (Drums)
- Geoff Nicholls    (Keyboards)
Więcej w tej kategorii: « Black Sabbath Seventh Star »

1 komentarz

  • Gacek

    Po odejściu Ozzyego nowym wokalistą w zespole Black Sabbath został Ronnie James Dio, którego styl śpiewania był inny od tego, co prezentował pan Osbourne. Niestety po nagraniu całkiem niezłej płyty 'Haven and hell' dla mnie było jasne, że zespół stracił ogromny atut jakim był głos wokalisty i stał się zupełnie inną grupą. Nadal ciekawą i oryginalną, ale inną.
    Pan Iommi zawsze dbał o to żeby Sabbath był zespołem grającym ciężkie dźwięki, ale niestety do poziomu z pierwszych płyt nigdy nie udało się dorównać.
    Zdarzył się jednak pewien epizod, który nie pozwala mi powiedzieć że Black Sabbath bez Osbourna to nie Black Sabbath. W 1983 roku ukazała się płyta 'Born again', która zawładnęła mną niemal tak jak dzieła z wczesnych lat 70. Na pewno duża w tym rola wokalisty, bo samego Iana Gilliana, ale nie tylko.

    Ten krążek jest swoistym sprawdzianem dla targanego ciągłymi zmianami personalnymi zespołu (zresztą w tamtym okresie każdy ich materiał był sprawdzianem czy jeszcze potrafią TAK grać). Niestety jest to płyta bardzo niedoceniana przez część fanów, chociaż nie ma wcale tak złych opinii jak późniejsze poczynania zespołu (sprzedała się także całkiem nieźle, bo podobno najlepiej od czasów 'Sabbath bloody sabbath').

    Na początek dostajemy 'Trashed'. Kawałek przypominający wcześniejsze produkcje o panem Dio. Ale tutaj czuć ogień i słychać prawdziwy krzyk Gilliana! Jednak to co dodaje tej płycie charakteru to takie przerywniki jak 'Stonehenge'. Diaboliczne odgłosy mieszają się tutaj z oniryczną melodią i wyłaniającym się z mgły biciem serca. Wystarczy popatrzeć na okładkę aby wysnuć wniosek - narodziny demona. Narodziny nowego Black Sabbath. 'Disturbing the priest' to od razu brutalny atak. Wokal przywodzi tu chwilami na myśl manierę Ozzyego Osbourna, jednak w nawałnicy dźwięków nie to jest najważniejsze. Utwór nie jest może tak chwytliwy jak hity z czasów 'Paranoid', ale rekompensuje to ciężkością. 'The dark' to ponownie dźwięki z piekieł, które prowadzą nas do utworu 'Zero the Hero'. Nastrój tej kompozycji budują powolni kroczące niemal domowe riffy i odgłosy przywodzące na myśl bicie dzwonów. Atakuje nas tutaj także mocna perkusja i jazgotliwe solo. W tym momencie na usta ciśnie się stwierdzenie, że to nie candlemass są ojcami doom metalu! Fakt że Black Sabbath nie grają aż tak ciężko, ale od początku swojej działalności mają w swoim repertuarze takie specyficzne powolne kompozycje (wspomnę tu jeszcze 'Electric funeral'). Za kilka lat taka powolna i mroczna muzyka osiągnie swoje apogeum. Płyta jedzie dalej - 'Digital bitch' to świetna, motoryczna kompozycja z mocno purpurowym odcieniem i niesamowitym solo - tak pan Iommi od dawna nie wymiatał.
    Kompozycja tytułowa to po serii ostrych jak brzytwa numerów niesamowita ballada, jakiej jeszcze nie słyszałem w wykonaniu zespołu. Czysta charakterystycznie brzmiąca gitara i pierwsze uderzenia perkusji - czegoś takiego jeszcze nie było. Klimat trochę burzy tutaj tylko głos wokalisty w refrenie - pan Gillian trochę za bardzo forsuje głos. Około piątej minuty jednak znów zaczyna się magia, niesamowite solo dosłownie wylewa się z głośników. Żaden progresywny mistrz gitary nie powstydziłby się takich dźwięków.
    Po tej chwili spokoju znowu ciężkie gitary i purpurowy klimat czyli 'Hot line'. Utwór to jak najbardziej ciekawy, chociaż nie wnoszący nic specjalnie nowego, boli tutaj najbardziej wyjący wokal. Dalej już trochę wolniej kroczy 'Keep It Warm' również przywodzący na myśl muzykę pewnego znanego zespołu. Tutaj pan Gillian już się nie wygłupia i wszystko jest ładnie.

    Tak kończy się bodaj ostatnia prawdziwa i w pełni udana płyta tego zespołu. Po wysłuchaniu tych nagrań jako fan wczesnego Sabbath z Ozzym przy mikrofonie byłem bardzo mile zaskoczony. Po niezłych płytach z Dio 'Born again' to album naprawdę solidny. Nie ma tutaj co prawda fajerwerków ale jest dużo mocnego grania o ciekawym purpurowym odcieniu. Drażni na tej płycie wyjący czasami wokalista ale trzeba mieć na uwadze to że pan Gillian w świecie czarnej muzyki był nowy i jak sam wspominał po latach trudno mu było się odnaleźć w zespole. Układ samych utworów też jest trochę specyficzny, ale skoro panowie mieli taką wizję.
    Nie ulega wątpliwości że 'Born again' to dzieło warte uwagi zarówno dla fanów Deep Purple, Black Sabbath jak i po prostu dobrego hard rocka. Poza drobnymi niedociągnięciami dostajemy tutaj kawał doskonałej muzyki, jakiej przez wiele lat już w wykonaniu tego zespołu nie usłyszymy. Ocena 4,5 (za małe wpadki wokalne)



    PS. O tym że płyta wzbudziła kontrowersje ale też zaskarbiła sobie wielu fanów chyba nie muszę wspominać. Jednym z nich jest na pewno gitarzysta zespołu Sepultura, który w klipie do utworu 'Roots Bloody Roots' dumnie kroczy w koszulce zespołu z okładką płyty 'Born again' na piersi! Po raz kolejny potwierdza się stwierdzenie że podstawą sukcesu jest solidne muzyczne wychowanie.

    Gacek niedziela, 01, luty 2009 13:37 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Heavy Prog

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.