Co wspólnego ma baseball, westerny i muzyka rockowa? Cokolwiek to nie będzie, z pewnością określić da się to słowem: zadziwiające.
Kiedy grupa ludzi postanawia założyć kapele to zanim dojdzie co do czego, zanim poleje się wódzia, a gruppies uwieszą się u szyi, muzycy muszą pokonać kilka drobnych przeszkód. Oczywiście, wypada zdobyć instrumenta i umieć jeśli nie grać, to chociaż wydobywać z nich dźwięki, niemniej najdrobniejszą przeszkodą z wszystkich może być wymyślenie nazwy dla zespołu. Muzycy, których mam tu na myśli, wpierw chcieli uhonorować w nazwie swego gitarzystę i leadera, ale pomyśleli, że lepiej będzie uczcić pamięć kogoś innego i przypomnieli sobie o człowieku, który dawno, dawno temu grał w baseball. Nazywał się on Babe Ruth (http://www.youtube.com/watch?v=pEYSb66ndNY). Żeby wszystko było jasne debiutancki album zespołu to...'First Base'. Nazwa nazwą, a muzyka...
1. Wells Fargo - sympatyczny i mocny początek mieszający rocka z funkiem. Jeśli chodzi o tekst - opowieść rodem z dzikiego zachodu. Od początku ujawnia się saksofon, który, po sprawnym i szybkim solo gitarowym, kończy utwór. Wszystko ślicznie, wszystko pięknie, a to dopiero początek...
2. The Runaways - utwór spokojny i powoli rozwijający się przed nami. Smyczki, piano, gitara w rolach głównych. Wydawać się może nudnawe, gdyby nie szalejące w końcówce pianino.
3. King Kong - stare przysłowie pszczół mówi: powiedz mi kogo coverujesz, a ja powiem ci kim jesteś. Babe Ruth sięgają tu po utwór Franka Zappy i... wychodzą z tego cało!
4. Black Dog - drugi utwór, który pomału odsłania przed nami swoje tajemnice i kolejny utwór będący niesamowitą kompozycją. Haan czaruje nas opowieścią o 'czarnym psie', który utożsamia całe zło świata .Gdy idzie o solówki, to utwór należy do pianina, ale gitara bynajmniej nie zawodzi. Jest cały czas obecna. Tu dźwiek, tam dwa... A w rozpędzonej końcówce z furią powtarza jako riff niepozorne dźwięki, od których rozpoczynał się cały utwór.
5. The Mexican - flamenco, kastaniety i mały hołd dla Ennio Morricone...po prostu Meksyk! Morricone przywołany będzie ponownie w ostatnim bonusie do płyty, będącym coverem melodii z 'dolarowej trylogii'. Z ciekawostek, sam 'The Mexican' odżyje w zupełnie innym wcieleniu, przerabiany wielokrotnie przez muzyków bynajmniej nie mających z rockiem wiele wspólnego (http://www.youtube.com/watch?v=8hWonJbO3Og).
6. Joker - po pięciu udanych utworach potkniecie przy ostatnim wydaje się mało prawdopodobne. Utwór znowu jest inny od tego, co do tej pory słyszeliśmy, m.in. pojawia się kongo i drugi wokal, wspierający, świetnie dającą sobie do tej pory radę, panią Haan. Oczywiście, nie brakuje samej gitary - to ona w końcu przesuwa ten utwór w stronę hard-rocka.
Ale to tylko drobne uwagi, nie starające się nawet ująć tego, co usłyszymy na debiucie Babe Ruth... A muzyka tej płyty jest zadziwiająca. Nie znajduję lepszego słowa. W chwili, gdy 'First Base' zostaje wydane w muzyce rockowej, można powiedzieć, niemal wszystko już się wydarzyło, a z pewnością jest to czas, gdy wschodzące zespoły, które do tej pory nie znalazły swojej niszy w rockowym świecie mają potężne problemy ze zdefiniowaniem własnej tożsamości. Zbyt silnie świecą gwiazdy zespołów, które dziś uchodzą za legendarne. Tymczasem Babe Ruth ze swoim brzmieniem mieniącym się rockiem, jazzem, bluesem, funkiem, czy muzyką klasyczną, tworzą cudny kolaż różnych rodzajów muzycznych. Podkreślić wypada rolę gitary i pianina, które nas wielokrotnie zaskakują przede wszystkim przełamywaniem schematów dotyczących roli tych instrumentów w kompozycjach rockowych. Album ten, nie jest arcydziełem, nie jest żadnym kamieniem milowym, ale zadziwia swą dojrzałością i spontanicznością. 'First Base' odświeża muzykę rockową, ani na chwilę nie sprzeniewierzając się temu co stanowi o sile tej muzyki - prostym i chwytliwym melodiom.
Pierwsza płyta Babe Ruth to wydarzenie. Kogo winić za taki stan rzeczy? Jeśli już trzeba postawić kogoś przed szereg, to będzie to Alan Shacklock - gitarzysta, ale i człowiek, który troszkę się natrudził nad dopieszczeniem poszczególnych utworów. Drugą osobą, którą pociągniemy do odpowiedzialności jest Janita (albo Jenny) Haan, która dość długo ukrywała się na angielskiej prowincji, podszywając się pod ekspedientkę w sklepie muzycznym. Bez niej i jej głosu płyta ta jest po prostu nie do pomyślenia. I w tym miejscu pani Jenny, panu Alanowi, oraz pozostałym muzykom składam pokłon - cudny album!