Sea Of Light

Oceń ten artykuł
(13 głosów)
(1995)

01. Against The Odds (6:12)
02. Sweet Sugar (4:43)
03. Time On Revelation (4:02)
04. Mistress Of All Time (5:33)
05. Universal Wheels (5:39)
06. Fear Of Falling (4:38)
07. Spirit Of Freedom (4:14)
08. Logical Progression (6:12)
09. Love In Silence (6:48)
10. Words in The Distance (4:46)
11. Fires Of Hell (Your Only Son) (3:56)
12. Dream On (4:26)

- Mick Box ( gitary )
- Bernie Shaw  ( śpiew )
- Phil Lanzon ( instrumenty klawiszowe, śpiew )
- Lee Kerslake ( perkusja )
- Trevor Bolder  ( bas )

- Piet Slielck ( instrumenty klawiszowe )
- Rolf Kohler & Pete Beckett ( śpiew ) 
- Pete Becket ( smyczki )

1 komentarz

  • Arkadiusz Cieślak

    Logiczna (hardrockowa) progresja

    Rok 1995 był niewątpliwie niełatwy dla przedstawicieli tradycyjnego hardrockowego grania, ale wśród ciemnego grunge'owego morza pojawiło się światełko w postaci płyty zespołu Uriah Heep 'Sea of light'. Dla samego zespołu tak naprawdę było to prawdziwe wyjście z okresu pewnego marazmu i kryzysu twórczego. Już poprzednie dwie płyty 'Raging silence' i 'Different world' zwiastowały powrót do formy po kilku dość słabych latach, ale dopiero 'Sea of light' ukazało rzeczywiste możliwości grupy, która przecież była już wtedy na scenie od 25 lat i wydawać by się mogło, że swoje największe dzieła ma już za sobą. Trudno jest oczywiście porównywać tą płytę do 'Very 'Eavy, Very 'Umble' czy 'Look at yourself', to inne czasy, inna produkcja, ale jednak ten sam zespół. Jak dla mnie 'Sea of light' należy do największych osiągnięć grupy.

    Pierwszą rzucającą się w oczy rzeczą jest oczywiście okładka zaprojektowana przez samego Rogera Deana. Jest to trzecia okładka tego artysty specjalnie przygotowana dla Uriah Heep. Wcześniej ozdobił dwie płyty z 1972 roku 'Demons and wizards' oraz 'The magician's party'. Sugeruje ona pewien powrót zespołu do korzeni, co słychać zresztą również w samej muzyce.

    Na album składa się 12 piosenek, które trwają razem około 61 minut. Na początek dostajemy jeden z najlepszych utworów na płycie 'Against the odds', który po krótkim cichym wstępie przemienia się w rasowy, dynamiczny, hardrockowy walec o melodyjnym refrenie i rewelacyjnej solówce. Aż się chce samemu pośpiewać, a nogi automatycznie wytupują rytm. Znakomite nagranie na koncerty.

    'Sweet sugar' jest z kolei utworem bardziej tradycyjnym, utrzymanym w raczej blues-rockowej konwencji. Charakteryzuje się bardzo mocnymi i wyrazistymi riffami, a głos Bernie Shawa jest klarowny i bardzo czysty. W tle doskonale słychać organy Hammonda, które nadają Uriah Heep tego charakterystycznego purpurowego charakteru.

    'Time of revelation' powraca do tej szybszej, dynamiczniejszej linii obranej w 'Against the odds'. Słychać tutaj stare dobre Uriah Heep żywcem jakby wyrwane z początku lat 70-tych, ale podane w nowoczesnej oprawie produkcyjnej i aranżacyjnej roku 1995. Kolejny klasyczny już utwór z tej płyty.

    'Mistress of all time' uspokaja troszeczkę nasze rozemocjonowane rockową galopadą dusze i zaprasza w rejony spokojniejszych, balladowych dźwięków. Mimo że początkowo wydaje się dość sztampowy, to jednak po kilku przesłuchaniach trafia do serca i znakomicie komponuje się z pozostałymi nagraniami.

    'Jej anielski głos porusza mnie czystością emocji, a jej łzy są niczym tęcza.'

    'Universal wheels' rozpoczyna się elektronicznymi dźwiękami przypominającymi raczej twórczość Tangerine Dream czy może nawet Hawkwind, ale po 40 sekundach dociera do nas charakterystyczna gitara i otrzymujemy kolejny znakomity rockowy kawałek, utrzymany w stylu właściwym dla Uriah Heep. Jest on jednak bardziej patetyczny i podniosły, zrealizowany z większym rozmachem. Dotyczy to szczególnie środkowej części, kiedy na tle klawiszy imitujących symfoniczne brzmienia, słyszymy głosy reporterów relacjonujących groźne zjawiska atmosferyczne. Wymowa utworu ma jednoznacznie wymiar proekologiczny.

    'Fear of falling' z kolei porażą swoją radosną melodyjnością. To utwór, który znakomicie nadawałby się na singiel. Kojarzy się nieodparcie z twórczością Blue Oyster Cult. Mimo że nie ma tutaj jakiejś nadzwyczaj długiej solówki, to jednak w całym utworze rządzi niepodzielnie gitara, choć w samej końcówce fantastycznie 'chodzi' również bas.

    Biorąc pod uwagę 'starodawny' podział płyty na dwie strony, muszę przyznać, że druga strona 'Sea of light' jest zdecydowanie bardziej stonowana i spokojniejsza. Początkowo ta różnica była zbyt ewidentna, a cały album wydawał się cokolwiek nierówny. Z czasem to rozgraniczenie jednak straciło na znaczeniu, a całość wydaje się naprawdę logicznym ciągiem poszczególnych utworów.

    'Spirit of freedom' wprowadza element hymnu, będącego pochwałą wolności, a tak naprawdę po prostu miłości. Spokojniejszy i lżejszy kawałek, w którym słychać echa Nazareth i późnego Rainbow. Nie jest to typowa ballada, lecz raczej wolniejsza rockowa piosenka.

    'Jak dobrze jest żyć i czuć
    Tego ducha wolności w Twej duszy.'

    'Logical progression', zgodnie z tytułem, jest logiczną kontynuacją na tym świetnym albumie. Porównania cisną mi się znowu na usta, tym razem z Journey. Lubię ten utwór za jego pozornie ukrytą melodyjność i pewien powiew tajemniczości i zadumy. Dość nietypowo mamy tutaj do czynienia z solówką na basie, a chwilkę później na klawiszach, gitara tym razem pozostaje w cieniu.

    'Love in silence' to kolejny jaśniejszy punkt tego i tak bardzo jasnego albumu. Zaczyna się bardzo spokojnie i balladowo, ale tak naprawdę ważna jest tutaj druga, długa instrumentalna część, która wypełnia cały środkowy fragment utworu, zakończony przepięknym wzniosłym akcentem. Później powraca spokojny motyw z początku, a na sam koniec zespół troszeczkę przyśpiesza, świetnie brzmi bas wyeksponowany i drażniący ucho, wokal mocny i charakterystyczny, klawisze głęboko schowane, a całości dopełnia bardzo wyrazista i czysta perkusja.

    'Words in the distance' zaczyna się jak utwór ... The Cult z okresu 'Electric'. To tylko kilka sekund, ale właśnie tak to odbieram. Później wracamy do klimatów bliższych Journey. W tym numerze pierwsze skrzypce gra ponownie gitara. Zespół postanawia wrócić do szybszych i bardziej dynamicznych klimatów, a w końcówce bas po raz kolejny wspaniale wysuwa się na pierwszy plan, by prowadzić wręcz dyskusję z gitarą i nieco 'zaniedbanymi' klawiszami.

    'Fires of hell' to powrót do klasycznie hardrockowego grania. Słychać tutaj wpływy Deep Purple, ale Uriah Heep nie traci swojego charakterystycznego stylu. Na pierwszy plan wysunięte są ponownie gitary, a wokal Bernie Shawa jest jeszcze mocniejszy. W środkowej części dostajemy mięsistą solówkę, a całość kończy się dość szybko, ponieważ to najkrótszy kawałek na płycie.

    Wszystko co dobre, szybko się kończy i ni stąd ni zowąd dobiega końca ta ponadgodzinna płyta. Kończy się, ale w jakim stylu! Wybrany na jedynego singla utwór 'Dream on' to przepiękna ballada idealnie pasująca na zakończenie. Minimalistyczne użycie gitar akustycznych, delikatnego podkładu klawiszy oraz harmonicznych wokali pozostawia nas w zadumie i pewnym smutku. To nic, ponieważ zawsze możemy śnić i zawsze możemy marzyć o tym, czego być może nie będziemy mieć na jawie.

    Płyta jest znakomicie wyprodukowana, a zajął się tym sam zespół przy współpracy Kalle Trappa. Brzmienie jest soczyste i bardzo selektywne. Wyeksponowany wokal brzmi niezwykle mocno i wyraziście. Słychać dokładnie każde słowo. Instrumentaliści grają na najwyższym poziomie, a wyróżnia się wśród nich gitarzysta Mick Box, jedyny członek zespołu, który grał na wszystkich płytach. Jego dość krótkie, ale jakże treściwe solówki są niewątpliwą ozdobą tej płyty. Basista Trevor Bolder często próbuje nawiązywać dialog z Mickiem Boxem, co owocuje ciekawymi rozwiązaniami melodycznymi. Klawiszowiec Phil Lanzon jest jakby troszkę schowany, ale jego wkład jest nieoceniony. Charakterystyczne hammondowskie podkłady są wizytówką Uriah Heep i nie brakuje ich również na 'Sea of light'. Lee Kerslake z kolei nie jest chyba żadnym perkusyjnym wirtuozem, ale bardzo pasuje mi jego styl. Zresztą niezwykle przyjemne jest również brzmienie jego perkusji. Bardzo lubię kiedy słychać uderzenia w poszczególne blachy, a werbel jest dudniący i bardzo wyrazisty, pozbawiony jednocześnie takiego tekturowego pobrzęku.

    Uriah Heep na początku lat 70-tych należeli do największych zespołów rockowych świata. Choć dni chwały mają już dawno za sobą, to jednak takimi płytami jak 'Sea of light' czy kolejną 'Sonic origami', udowadniają, że muzyka jest nadal dla nich ważna i są w stanie nagrać kilkanaście świetnych utworów. 'Sea of light' nie jest bynajmniej albumem odkrywczym, ani przełomowym. To jednak kawał świetnej rockowej muzyki, którą na pewno doceniają fani zespołu, a kto jeszcze tego albumu nie zna, niech koniecznie po niego sięgnie.

    4,5/5

    Arkadiusz Cieślak

    Arkadiusz Cieślak sobota, 24, styczeń 2009 18:30 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Heavy Prog

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.