Piąty album nagrany w 1972 roku.
Zespół Uriah Heep w owym czasie urasta już do jednej z potęg muzyki rockowej. Po płytach poprzednich słuchacz może zastanawiać się czy ta płyta będzie miała swój utarty szablon. Rockowy ostry
numer, następnie ballada i taka przeplatanka. Grupa przyzwyczaiła
nas do tego od 'Salisbury'. Można powiedzieć, że to bardzo epicki album. Mniej zwarty i konsekwentny niż 'Demon's and Wizards', jednak oferuje nam nadal wiele atrakcji.
Zaczyna się dramatycznie 'Sunrise' spooky ballada pełna mocy i
wewnętrznej energii. Ostre brzmienie chóru wraz z lamentem operowym
Byrona napędzane brzmieniem gitary. Rewelacyjny początek płyty.
Dalsza część albumu to trochę rocka, trochę ballad i na koniec dłuższy bardzo rozbudowany utwór tytułowy.
Mankamentem tego nagrania jest to (chodzi o utwór tytułowy), że nie jest spójny. Trzy nagrania połączone w jedno. Środek ostry, prawie psychodeliczny potem przechodzący w klasyczny space rock. Takie nagrania lepiej się słucha na żywo.
'Rain' piękna ballada z wykorzystaniem ksylofonu. Zaskakuje w bardzo pozytywnym znaczeniu. Mamy tu także hicior, który znają wszyscy - 'Sweet Lorraine'. Galopujący rocker z bardzo imponującą melodyjną linią basu.
Mocny punkt w dyskografii zespołu należący do tzw. filarów gatunku. Po tym albumie zespół Uriah Heep zaczyna coraz bardziej odchodzić od stylu do którego nas przyzwyczaił.
Każdy tzw. fan progresywnego rocka powinien znać ten album.
Napisał Janusz Jędrzejewski 05.02.2011 godz.14.35