Earth potrafi przyzwyczaić do długich instrumentalnych pasaży. Nie do ukrycia są fascynacje Dylana Carlsona muzyką dronową i minimalistyczną. Lecz ten album jak na tego typu rock eksperymentalny czy post rock jest zadziwiająco przystępny i godny do polecenia niemal każdemu, kto zetknął się z takim typowo amerykańskim rockiem. (Mówię o czasach, kiedy to nie było zglajszachtowane i sceny regionalne się od siebie różniły; a nie obecnych, kiedy wszystko takie samo i ciężko znaleźć rzecz godną uwagi).
Wiele utworów na nim ma taki posmak przywołujący grupy southern rockowe jak Lynard Skynard czy Allman Brothers Band, również blues rockowe jak Ten Years After czy The Band, ewentualnie post-punkowy z wieloma elementami blues-rocka - Violent Femmes. Album zagrany bardzo po amerykańsku, przede wszystkim gitarowy, z rzadka pojawiającymi się partiami na organach Hammonda czy fortepianie. Pojawia się również ograniczona wokaliza lidera zespołu. Można odnieść wrażenie, że taki typowo amerykański rock - z wieloma elementami bluesa i country - przepuszczany jest przez minimalistyczno-eksperymentalną wyobraźnię Dylana Carlsona. Choć pośród tego brzmienia "amerykańskiego Południa" zdarzył się kąsek awangardowy z wibrującym brzmieniem organów przywołującym najlepsze próby prog rocka - "Sonar and Depth Charge". Coda i Intro całego albumu pomyślanego jako pewien koncept mają z kolei posmak stoner doom, wzbogacony o brzmienie organów - i to nie taki knajpiany Hammond, lecz zimny i dostojny.
Tytuł nieco surrealistyczny - Pentastar i tył samochodu Chryslera, a styl demonów... może to Południe i powiewająca gdzieś w tle flaga Konfederacji z perspektywy przemysłowej i metropolitarnej Północy?
Najbardziej przystępna pozycja w dorobku Earth, bardzo przyjemna, aż ciężko uwierzyć, że album eksperymentalny. Z mojej strony 5/5.