Svevn

Oceń ten artykuł
(3 głosów)
(2018, album studyjnu)

01. Kom no Disjka - 3:39
02. Bannlyst - 3:30
03. Tonen - 4:23
04. Åsmund Frægdegjæva - 7:46
05. Isdalskvinnen - 3:42
06. Fanitullen - 4:32
07. Horpa - 3:37
08. Svevn - 7:29
09. Draumeslagjè - 3:48
10. Alvorsleiken - 4:02

Czas całkowity - 46:28

- Gunnhild Sundli - wokal
- Magnus Børmark - gitara, dodatkowy wokal
- Sveinung Sundli - fiddle, instrumenty klawiszowe
- Mats Paulsen - gitara basowa, dodatkowy wokal
- Jon Even Schärer - perkusja

 

Media

Więcej w tej kategorii: « Attersyn Vandrar »

1 komentarz

  • Mikołaj Gołembiowski

    Zaledwie rok po reaktywacji i wydaniu krótkiej, acz urokliwej EP-ki „Attersin”, zespół Gåte nagrał swój trzeci studyjny LP, zatytułowany: „Svevn”. Do składu dołączył ponownie gitarzysta Magnus Børmark, co wiązało się nieuchronnie z kolejnymi zmianami, jeśli chodzi o brzmienie. Jest ono znów bardziej gitarowe, a przez to zdecydowanie brudniejsze i cięższe. Nie mamy jednak do czynienia z prostym powrotem do tego, co zespół grał 14 lat wcześniej. Zmiany nie są drastyczne, ale jednak dość wyczuwalne. Gdy mamy bowiem do czynienia z twórczością tak eklektyczną, to nawet pozornie drobne różnice, czy też inne niż wcześniej rozłożenie akcentów, sprawia, że słuchacze będą zupełnie inaczej daną muzykę odbierać. O ile stosowanie terminu „folk-metal” na określenie wcześniejszych dokonań grupy uważam za nieadekwatne, o tyle w wypadku „Svevn”, protestować już nie zamierzam.
    Od razu jednak zaznaczmy, że jeśli komuś folk-metal kojarzy się, słusznie poniekąd, z drugoligowymi power-metalowymi kapelami, których muzycy, opiwszy się piwa i wina w miejscowej tawernie, odgrywają biesiadne piosenki na instrumentach skradzionych uprzednio mieszkańcom okolicznych wiosek, to zdecydowanie nie o to tu chodzi. Nie jest to też, kojarzone często ze Skandynawią, połączenie ekstremalnych brzmień z legendami o wikingach i hymnami na cześć pogańskich bogów. Ewolucja stylu Gåte przypomina raczej lekkie odbicie się łodzi od alt-rockowego brzegu i powolne dryfowanie w kierunku archipelagów metalu gotyckiego. Skrzypce i nyckelharpa są podobnie, jak na „Attersin”, wyraźnie wyeksponowane. Gitarowe partie wydają się natomiast nieco bardziej „ujarzmione” w stosunku od tego, co znaliśmy z poprzedniej epoki i podporządkowane są przede wszystkim nadawaniu utworom odpowiedniego ciężaru oraz generowaniu niepokojących odgłosów w tle. Podobnie jest w wypadku syntezatorów, które zdają się też przez większość czasu pozostawać raczej na drugim planie, podtrzymując przede wszystkim specyficzny baśniowo-gotycki klimat.
    Przejdźmy do szczegółów. Album rozpoczyna się niezwykle przebojowym utworem „Kom no Disjka”, który zdecydowanie różni się od pozostałych piosenek. Jest on z jednej strony bardziej elektroniczny, przez co przywodzi na myśl brzmienia znane z „Attersin”, z drugiej zaś, połamane elektroniczne beaty i brawurowo nałożone na siebie w procesie miksowania warstwy instrumentów i wokalu, pozwalają nam znów przez chwilę poczuć tę nieokrzesaną, młodzieńczą energię sprzed dekady, gdy zespół chętnie korzystał z dobrodziejstw współczesnej technologii, mieszając ze sobą różne muzyczne style. „Bannlyst” to dynamiczny, folkowy, wpadający w ucho kawałek, który wedle statystyk znanego serwisu streamingowego jest zdecydowanie najchętniej odtwarzanym utworem z tej płyty. W jego końcowej części następuje również ten moment, w którym słuchacz po raz pierwszy zderza się z ciężkimi brzmieniami gitary Magnusa. „Tonen” urzeka natomiast piękną melodią w towarzystwie dzwonków (zwanych przez wielu niepoprawnie „cymbałkami”), przez co wywołuje nieodparte skojarzenie z dziecięcą kołysanką.
    Po tych trzech, bardzo wyrazistych i mocno różniących się od siebie utworach, brzmienie płyty staje się jakby bardziej jednorodne. Z jednej strony mamy pięknie zaśpiewane przez Gunnhild Sundli ballady, takie jak „Isdalskvinna”, gdzie wychodząc od delikatnego i oszczędnego akompaniamentu gitary i instrumentów ludowych, zespół dodaje stopniowo coraz więcej niepokojących dźwięków gitary i syntezatorów w tle, które sprawiają, że brzmienie gęstnieje a atmosfera staje się coraz bardziej mroczna i tajemnicza. Z drugiej strony nie brakuje skocznych, folkowych ludowych piosenek, jak choćby „Fanitullen”, gdzie wyraziste, wybijające się na pierwszy plan skrzypce, ustępują później nieco miejsca ciężkim, rzępolącym partiom gitary, by wszystko rozpłynęło się ostatecznie w rockowo-metalowym zgiełku.
    I tu czas drobną uwagę krytyczną. Niewątpliwie kreowanie muzycznych obrazów w rodzaju: „samotna dusza zabłąkana w tajemniczym, pełnym niebezpieczeństw lesie”, czy „roztańczona wieś w przededniu armagedonu”, jest bardzo sugestywne i znakomicie sprawdza się, gdy słuchamy utworów pojedynczo. Jednak w momencie, gdy przez ponad połowę płyty Gåte stosuje te patenty naprzemiennie, może się to niektórym słuchaczom wydać nieco nużące. Zwłaszcza w zestawieniu z początkiem albumu, gdzie panuje większa stylistyczna różnorodność. Wygląda to tak, jakby zespół wystrzelił na samym początku wszystkie petardy, zabiegając tym samym o uwagę szerokiej publiczności, po czym przeszedł do grania muzyki dla fanów i koneserów ściśle określonych brzmień.
    Żeby była jasność, to nie jest tak, aby w drugiej części albumu zespół jakoś znacznie obniżył loty. Znajdziemy tu przecież dwa dłuższe utwory, jak „Åsmund Frægdegjæva”, czy tytułowy „Svevn”, gdzie muzycy mają okazję wykazać się znakomitym kunsztem. Nie sposób też nie docenić subtelnej ballady „Alvorsleiken”, z przepięknie zaśpiewaną i zapadającą w pamięć melodią, która stanowi znakomite zakończenie całej tej muzycznej podróży. Wydaje się jednak, że rozmieszczenie najbardziej przebojowych numerów w różnych miejscach płyty, pozwoliłoby lepiej zarządzać uwagą słuchacza, podsycając jego zaciekawienie w odpowiednich, kulminacyjnych momentach. Niektórym utworom zdaje się również brakować solowych instrumentalnych partii, które lepiej podkreśliłyby ich indywidualny charakter.
    Wydając „Svevn” zespół Gåte udowodnił, że mimo upływu lat, ma wciąż coś istotnego do przekazania i potrafi eksplorować nowe muzyczne rejony, zachowując przy okazji wysoki poziom artystyczny. Nieco bardziej uporządkowane granie i „ociężałe”, metalowe brzmienie, może z jednej strony nieco rozczarować miłośników młodzieńczej energii, którą zespół prezentował we wczesnych latach swojej twórczości, z drugiej zaś, spodoba się miłośnikom posępnych i gotyckich klimatów. Ci, którym odpowiada łączenie ciężkiego rocka z baśniową narracją, będą w pełni usatysfakcjonowani zawartością albumu. Fani metalu gotyckiego w stylu starego, dobrego The Gathering, o ile nie gardzą folklorem, to również znajdą tu sporo dla siebie. Kto lubił wcześniejsze dokonania grupy, to prędzej czy później i te piosenki polubi. Natomiast osobom, dla których jest to pierwsze zetkniecie się z twórczością Norwegów, poleciłbym zapoznać się także ze wcześniejszymi, nieco bardziej różnorodnymi stylistycznie płytami.

    Mikołaj Gołembiowski

    Mikołaj Gołembiowski poniedziałek, 06, maj 2024 18:58 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Heavy Prog

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.