A+ A A-

Sabbath Bloody Sabbath

Oceń ten artykuł
(1262 głosów)
(1973, album studyjny)
1. Sabbath Bloody Sabbath 05:42
2. A National Acrobat 06:16
3. Fluff (instrumental) 04:10
4. Sabbra Cadabra 05:55
5. Killing Yourself to Live 05:40
6. Who Are You? 04:10
7. Looking for Today 04:59
8. Spiral Architect 05:29

Czas całkowity: 42:21
- Ozzy Osbourne ( vocals )
- Tony Iommi ( guitar )
- Geezer Butler ( bass )
- Bill Ward ( drums )
- Rick Wakeman ( Keyboards )
Więcej w tej kategorii: « Black Sabbath Sabotage »

1 komentarz

  • Rafał Ziemba

    A to niespodzianka! Chłopcy po wielu latach postanowili odświeżyć styl! Nie były to co prawda jakaś drastyczne zmiany, ale kierunek obrany na pierwszej płycie został trochę skorygowany. Jako gość figuruje Rick Wakeman, czyli czarodziej klawiatury znany z Yes i Strawbs. I co on tutaj robi, wśród tych zwierząt pewnie zapytają niektórzy. Tego się zaraz dowiemy.

    Album rozpoczyna się mocno. Bardzo charakterystyczny, choć już nie tak ciężki jak kiedyś to bywało riff Iommiego, śpiew Ozzyego, sekcja Warda i Butlera i już wiadomo, że to Sabbath. A tu nagle niespodzianka. Hmm... rzut oka na kopertę... Nie, no na bank słuchamy Sabbath. To co tu robi ta gitarka akustyczna i taki prawie że ludzki śpiew?? Ale jest ok, chłopaki kombinują co prawda, ale to może tylko ten numer tak ma. Trochę paranoiczny klimat pod koniec... Będzie ok. Słuchamy dalej.
    O! O to chodziło. Ciężki chwytliwy riff podbity basem, dudniąca perkusja - wszystko jest na swoim miejscu. A National Acrobat to następny klasyk w historii Sabbath. Żadnych ckliwych gitar i prób śpiewu. Wreszcie powraca to granie jakie znamy z pierwszej płyty. No i jeszcze to przyspieszenie w końcówce. Super. Zdecydowanie, takie granie wychodzi chłopakom najlepiej. Więc czemu trzeba było to zrujnować wraz z następnym numerem?? Bo 'ładniutki' Fluff to kolejny instrumentalny numer w stylu Laguna Sunrise. I wreszcie słychać Wakemana. Wraz z Iommim próbują stworzyć klimat i udaje im się to, tylko że nie jest to zupełnie klimat Black Sabbath. Zero w tej kompozycji mistycyzmu którą miał Orchid.
    4 minuty i mamy Fluff z głowy. A przed nami Sabra Cadabra. Riff może nie jest typowy dla Iommiego, ale za to jest bardzo charakterystyczny, zadziorny i sympatyczny. Tempo utworu jest szybkie, zespół szaleje, Ozzy jest 'crazy' i wszystko by było ekstra, gdyby nie nasz czarodziej klawiatury w tle. Wakeman też próbuje szaleć wraz z kapelą, ale ja będę się uparcie trzymał stwierdzenia, ze klawisze po prostu do Sabbathu nie pasują. Choć sam utwór jest przedni, i nawet daje się wybaczyć te wstawki. Aż tu nagle przy okazji nowego kawałka...
    Skąd te dźwięki?? Ufo nas odwiedziło?? No ale nie widzę statku kosmicznego, FBI ani CIA też się jakoś nie kręci w pobliżu... Hawkwind też nigdzie w okolicy nie gra... Po chwili szoku okazuje się, że to Black Sabbath gra numer oparty o dźwięki Wakemanowskiej klawiatury. I tu drugie zaskoczenie. Jest to jeden z lepszych momentów na krążku, ma naprawdę ciekawą linię melodyczną i bardzo fajny motyw z 'marszową' perkusją.
    Looking For Today jest za to bardzo tradycyjny. Szkoda tylko, że bardziej w tradycji Rolling Stones niż Black Sabbath. Tak wiem, wiem. Nie można się ograniczać i cały czas grac to samo. I choć koniec końców numer sam w sobie nie jest zły, to nie pasuje on do wcześniejszych dokonań zespołu.
    Na koniec zostaje Spiral Architect. Dla mnie jedna z największych zagadek w historii 'klasycznego' okresu Black Sabbath. Bo oto mamy numer który zaczyna się od bardzo fajnej partii gitary akustycznej (już normalnej, nie słodziutkiej), potem dostajemy kiepski riff przypominający Purplowskie Woman From Tokio. Nagle wchodzi w to potężny riff który trwa przez całą zwrotkę, następnie po jej zakończeniu słyszymy klawisze Wakemana momentami mające imitować smyczki, i znów powrót do tego nie najlepszego riffu. Nie wiem o co Ozzyemu i spółce chodziło po głowie, ale moim zdaniem przesadzili. Efektowny finał nie wyszedł w 100% zadowalająco.

    Co mogę napisać w kilku słowach podsumowania? Wiem, że dla wielu to klasyczny album. Połowa z tej płyty to hity koncertowe. Produkcja jest bardzo dobra, świetna okładka, teksty jakby trochę dojrzalsze, aranżacje bardziej dopracowane... Oczywiście to wszystko jest na korzyść zespołu, ale mi tu coś zgrzyta. Próba odświeżenia stylu nie wyszła. Wakeman dwoi się i troi, ale poza Who Are You nie przynosi to dobrych efektów. Ale jako, że mam słabość do starego, klasycznego Black Sabbath. Dlatego ocena brzmi: 4/5

    Rafał Ziemba niedziela, 06, kwiecień 2008 02:10 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Heavy Prog

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.