'Jeśli potrafimy przekonać do siebie ludzi, którzy uważają, że zespół nie powinien istnieć bez Blackmore'a, to świetnie. Jeśli nie - to też dobrze. Nasze życie nie jest uzależnione od tego człowieka...' Jon Lord wypowiadając te słowa jest pewny swego, być może zły, ale także nie wolny od obaw o przyszłość. Skończyła się trasa uwieczniona na wydawnictwie 'Come hell or high water', w trakcie której Ritchie Blackmore opuścił zespół. Jego miejsce na jakiś czas zajął, ratując Purpli, Joe Satriani. Ale i on szybko pożegnał się z panami Gillanem, Gloverem, Lordem i Paicem udając się do studia, by nagrać kolejny solowy krążek. Wtedy do zespołu dołączył Steve Morse. Razem stworzyli 'Purpendicular' - jeden z ważniejszych albumów w historii Deep Purple.
Steve Morse otwiera album. Dźwięki wydobywane przez niego z gitary układają się w połamany, zduszony riff. Po chwili jednak następuje 'uwolnienie' - 'Vavoom: Ted The Mechanic'. Po tym mocnym uderzeniu na początek, pierwsze dźwięki 'Loosen My Strings' wydają się być nieporozumieniem. Plumkanie na organach hammonda Lorda wspomaga sekcja rytmiczna z mocną linią basu na pierwszym planie. Jeszcze kilka chwil niewinnego muzycznego bujania i po chwili wszystko staje się jasne. Wejście gitary przeobraża utwór nadając mu ciężki rockowy kształt. Wszystkie tygrysy są zadowolone. 'Loosen My Strings' w delikatny sposób przełamuje klimat pierwszego utworu - jest o wiele lżejszy, pogodniejszy. Pojawiające się tuż po nim troszkę psychodeliczny 'Soon Forgotten' znowu zmierza w przeciwną stronę i tym bardziej jesteśmy zdziwieni słuchając następnej piosenki. Jednak po kilku sekundach zdziwienie ustępuje niedowierzaniu, a im dłużej słuchamy zdziwienie zamienia się w zachwyt. 'Sometimes I Feel Like Screaming' to utwór, który z całej płyty zostanie przy nas najdłużej... 'Cascades: I'm Not Your Lover' wypada w tym towarzystwie raczej blado (co drzemie w tym utworze poznamy dopiero na koncertówce 'Live at the Olympia'). Z kolei słuchając zwiewnego 'The Aviator', pierwotnie będącego kołysanką, czy 'Rosa's Cantina' dociera do nas dopiero jak różnorodny jest 'Purpendicular', a jednocześnie jak przepełniony jest radością grania. Słychać, że utwory nie męczą muzyków, że nic tu nie dzieje się na siłę.
Album oczywiście nie jest genialny i pojawiają się na nim też słabsze utwory, takie jak sąsiadujące ze sobą ciężkie ale niezbyt ciekawe 'A Castle Full Of Rascals', spokojne 'A Touch Away', czy wreszcie nijakie 'Hey Cisco'. Końcówka albumu jednak należy do piosenek zdecydowanie lepszych. 'Somebody Stole My Guitar' jest utworem dziwacznym, ale i sympatycznym, w którym natkniemy się na zakręcone partie gitary, oraz sporą dawkę humoru, zaś 'The Purpendicular Waltz' wydaje się być wprost idealnym na zamknięcie całego albumu.
Jeśli porównywać 'Purpendicular' do któregoś z wcześniejszych dokonań zespołu, to z pewnością do płyty 'Fireball'. W obu przypadkach przed zespołem stało ogromne zadanie do wykonania, łączące się z oczekiwaniami fanów. Oba albumy rewelacyjnie się z tego zadania wywiązują, zamiast wtórności ciężkiego i szybkiego grania, zwracając się ku pięknie ukrytemu w różnorodności.
'Purpendicular' nie jest kamieniem milowym w dziejach muzyki, jest to jednakże wyśmienity i bardzo istotny album w historii Deep Purple. Dlaczego? Z dwóch powodów. Ten mniej ważny to udowodnienie sobie i światu, że Deep Purple to nie Ritchie Blackmore. Drugim, jest odnalezienie nowej muzycznej tożsamości. Purple wspaniale udowadniają tu, że ich wspólna gra ma sens, że stary zespół może sprawnie działać w latach '90tych bez potrzeby wspierania się dokonaniami sprzed ćwierć wieku. W tym właśnie tkwi urok i moc tego albumu. Deep Purple nie zawodniczą tu z nikim, a tym bardziej z tym co obecnie dzieje się na scenie muzycznej. Na 'Purpendicular' tworzą nowy rozdział 'purpurowej historii'. A jak to ma się do samej muzyki? Jeśli zgodzimy się, że 'Fireball' to album z najwyższej półki, wtedy po 'Purpendicular' sięgać możemy śmiało - jak po dobre wino, które 25 lat czekało na nas na tej najwyższej półce.