Piece Of Mind

Oceń ten artykuł
(60 głosów)
(1983, album studyjny)
1. Where Eagles Dare (6:11)
2. Revelations (6:48)
3. Flight of Icarus (3:51)
4. Die With Your Boots On (5:29)
5. The Trooper (4:11)
6. Still Life (4:53)
7. Quest for Fire (3:42)
8. Sun and Steel (3:26)
9. To Tame a Land (7:27)

Czas całkowity: 44:38
- Bruce Dickinson ( vocals )
- Steve Harris ( bass )
- Dave Murray ( guitars )
- Adrian Smith ( guitars )
- Nicko McBrain ( drums )
Więcej w tej kategorii: « Iron Maiden Powerslave »

1 komentarz

  • Rafał Ziemba

    Tratatatata Tratatatata Tratatatata Tratatata - tak się przedstawił słuchaczom nowy perkusista Iron Maiden Nicko Mcbrain. Rozpoczął cały, czwarty już album Maiden pt. Piece Of Mind, oraz owocną, 25 letnią karierę w tym zespole. Ciekawe jak reszta kapeli wytrzymała z takim świrem przez tyle lat:)
    Podobno podczas pisania utworów nie myśli się o nich jak o klasykach gatunku. Po prostu człowiek wie, że zrobił kawał solidnej roboty. Ale Maiden musiało przecież coś wyczuwać - przecież już od tego swoistego 'witam państwa' w wykonaniu Nicko, aż do kończącego album To Tame A Land na płycie są same szlagiery (no prawie same, ale o tym za chwilę).
    Where Eagles Dare to nie dość, że świetne rozpoczęcie płyty, to w dodatku rewelacyjny kawałek na koncerty. I tekst o lotnictwie (ile ich było w historii Maiden... Aces High, Tailgunner, Where Eagles Dare...) który faktycznie wzbił kapelę na wyżyny heavy metalu.
    Drugi numer to znów evergreen. Kawałek Dickinsona - chyba zresztą moja ulubiona kompozycja Maiden (sorry 'Arry:)). Przede wszystkim uderza w nim świetna praca 3 gitar - tak, tak nawet Bruce sobie pogrywa tutaj przez kilka sekund - oraz atmosfera. Quasi biblijny tekst, wyśpiewywany z wielką pasją przez Bruce'a nadaje numerowi mocy. Są tu też, tak ważne dla muzyki Maiden zmiany tempa. No po prostu wszystko tu jest co tworzy kwintesencję takiej muzyki. Tutaj jeszcze pozwolę sobie na złośliwą uwagę dla tych co nie znają angielskiego - Revelations to nie rewelacje tylko Objawienia:)
    Następnie mamy Flight Of Icarus. Tym razem Dickinson podczepił się pod numer Smitha. Jest to jeden z pierwszych efektów współpracy obu tych panów. Ikar wychodzi jako pierwszy singiel Maiden z Piece Of Mind, choć Harris nie był szczególnie zachwycony tym pomysłem. Może miał i rację, bo choć numer jest świetny, to jest dość ciężki i wolny jak na Maiden. Tekst o czym jest chyba już każdy może się domyślić po tytule. Zawsze się zastanawiałem, czy chłopaki nie ukradli tego pomysłu z Szalonego Ikara naszego rodzimego Turbo:) Kto wie...
    Die With Your Boots On jest rezultatem jeszcze bardziej zespołowej pracy - tym razem podpisało się pod nim aż trzech autorów. Smith/Dickinson/Harris jako spółka okazuje się nie działają najgorzej. Choć sam numer studyjnie nie jest może tak bardzo porywający, to na koncertach jak to się mówi 'urywa łeb'. Ot prawdziwy heavy metal. Szybko, kąśliwie i melodyjnie. Chórki są tu trochę słabsze, ale wydaje mi się, że to jednak jest zamierzony efekt.
    Jednak najważniejszym 'hymnem' z tej płyty jest The Trooper. Szybka metalowa jazda z tym charakterystycznym Maidenowym 'patataj' i gitarowym unisono. Ciężko sobie wyobrazić jakiś koncert Dziewicy bez tego numeru. Jest to zasługa konstrukcji tej kompozycji. Wokal jest bardziej skandowany niż śpiewany, jest też tu tradycyjny, aczkolwiek lekko przetworzony dźwiękowo chórek. Epicki numer, a trwa tylko 4 minuty z małym haczykiem. Nawet okładka singla stała się kultowa. Ile razy ja już ją widziałem na różnych oficjalnych i podrabianych t-shirtach, naszywkach, przypinkach... Oraz obowiązkowo jak tło na koncertach. Coś w tym jest, że ludzie dostają amoku, kiedy Bruce wyskakuje na scenę w mundurze i wymachuje postrzępioną Brytyjską flagą.
    Still Life przynosi chwilę wytchnienia. Na początku mamy efekt 'diabelskości':) Ni mniej ni więcej, tylko głos Nicko puszczony od tyłu. Ot, taka mała zabawa z różnej maści religijnymi fanatykami, którzy okrzyknęli zespół satanistami, po tym jak światło dzienne ujrzał The Number Of The Beast. Cały kawałek jest odegrany w średnim tempie, z bardzo ciekawymi partiami gitary. W pierwszych sekundach grają nawet Pink Floydowsko, a przed solówką, kiedy po raz kolejny jest partia unisono mamy motyw przypominający Mercyful Fate. Tutaj też pojawia się w tekście wyrażenie 'peace of mind' co w oczywisty sposób wiąże się z tytułem płyty. Nawiasem mówiąc, Rob Smalwood, czyli menadżer kapeli praktycznie od początku jej istnienia, do dziś nie jest przekonany, czy nazwa albumu jest dobra:) Ale skoro zaskoczyło, to czemu nie:)
    I tak doszliśmy do momentu którego obawiałem się najbardziej:) Quest For Fire. Utwór który w wykonaniu Maiden jest wręcz karykaturalny - począwszy od riffu gitarowego, przez wokale, chórki aż do koszmarnego tekstu. Numer jest tak topornie chwytliwy, że mam wrażenie, że to kolejny hymn Manowar o metalowych wojownikach (marszowe tempo zrobiło swoje). Bruce w wysokich rejestrach tak pieje, że mi się sikać ze śmiechu chce, ale tekst... No jak można napisać o walce o ogień (piękny epicki temat) i usadowić go w czasach, kiedy dinozaury chodziły po ziemi... Już więcej się nie pastwię. Wybaczam im ten chwilowy spadek formy.
    Całe szczęście, że Sun And Steel pozwala zapomnieć o tej przykrej niespodziance. Choć nie jest to jakaś super wybitna kompozycja, to słucha się jej dobrze i nie odstaje od poziomu płyty. No i przygotowuje trochę nas tekstowo do następnej płyty - do Powerslave. W sumie to najkrótszy numer na albumie i dobrze spełnia funkcję wypełniacza.
    A na zakończenie, jak to przez długi czas w przypadku Maiden było, kolejna długa opowieść. Tym razem chłopcy wzięli na warsztat Diunę - kultową książkę Franka Herberta. Nawet starali się o pozwolenie od Herberta na wykorzystanie kilku nazw, ale spotkali się z odmową. Agent do którego się dodzwonili stwierdził podobno, ze 'Pan Herbert nie lubi zespołów rockowych. Szczególnie zespołów TAK rockowych jak Iron Maiden'. No nic, niech się Pan Herbert ugryzie - To Tame A Land i bez jego pomocy jest świetnym kawałkiem heavy metalu, z dużą dozą progresji, jak to w przypadku tak długich numerów u Maiden zawsze było. Zmiany tempa, ciekawe aranżacje i co najważniejsze bardzo chwytliwa zwrotka, która pozwala zapamiętać całość kompozycji na dłużej.

    Kolejna świetna płyta Maiden z jednym zgrzytem. Zgrzyt na szczęście nie jest długi, a wiem, ze wielu osobom on nie wadzi aż tak bardzo jak mi. Nikt nie twierdził nigdy, że mam monopol na prawdę:) Dobra passa nie opuściła kapeli. Album sprzedawał się świetnie, tournee już miało słowo 'world' w nazwie, koncerty odbywały się na coraz większych scenach z coraz większym sprzętem i coraz większym Eddiem, którego podczas koncertu w Niemczech zespół zabił na scenie:) Ale ponieważ Eddiego zabić nie można, powróci on za rok z grobowca egipskiej piramidy...

    Up The Irons!!

    5/5

    Rafał Ziemba sobota, 11, październik 2008 16:22 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Heavy Prog

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.